Dużo czasu musiało upłynąć, zanim zabrałem się za Deadly Class Ricka Remendera i Wesa Craiga. Non Stop Comics wydało już siedem z dziesięciu dostępnych obecnie po angielsku tomów. Dlatego poniższy tekst, bardziej niż najnowszego tomu, będzie recenzją całej serii, która rzadko pojawiała się na naszych łamach.
Ciemna strona lat osiemdziesiątych
Zupełnie niezasłużenie, bo to bardzo ciekawa i fenomenalnie narysowana rozrywkowa seria. W ogromnym skrócie opowiada o liceum dla zabójców w Stanach Zjednoczonych schyłku lat osiemdziesiątych. Ten okres zapala w głowie lampki ostrzegawcze. Popkultura ostatnich dziesięciu lat jest przesiąknięta nostalgią za tamtymi czasami. Często powierzchowną i ograniczającą się do atrakcyjnego kostiumu. Sprowadza się to do neonowych kolorów, muzyki syntezatorowej, nawiązań do kultowych filmów, zespołów i zjawisk oraz wykorzystywania po raz kolejny wytartych do granic możliwości schematów. Najlepszym tego przykładem jest serial Stranger Things, który jest całkiem fajny, ale nie oferuje nic ponad to, o czym wspomniałem.
Deadly Class, pomimo tego, że też korzysta z ww. metod i elementów, sięga jednak głębiej. To już nie nostalgia dla samej nostalgii. Pokazuje też tę mniej kolorową stronę tamtego okresu. Należy pamiętać, że to końcówka zimnej wojny, której bliskiego końca mało kto się spodziewał. To też szczyt popularności neoliberalnego porządku gospodarczego, którego symbolem jest Ronald Reagan. W ogromnym uproszczeniu oznaczało to zmniejszanie ograniczeń dla biznesu. W tym opodatkowania. Oczywiście najbardziej zyskiwały na tym międzynarodowe korporacje. Zaostrza się konkurencja pomiędzy nimi. Każdy dolar zaczyna być ważny, powstają więc nowe metody zarządzania, które mają zminimalizować koszty. Unika się opodatkowania, a najbogatsi lobbują w rządach za przychylnymi dla nich ustawami. Coraz mniejszą rolę gra również społeczna odpowiedzialność w biznesie. Liczy się zysk za wszelką cenę.
Destrukcyjna polityka
Jednym z fundamentów reaganomiki była koncepcja spływania (trickle down) bogactwa. Według niej, jeśli pozwolić najbogatszym na rozwój, będą tworzyć miejsca pracy i wszyscy na tym skorzystają. Rzeczywistość była zgoła odmienna. Bogaci, owszem, zaczęli się bogacić, ale biedni zaczęli biednieć. Klasa średnia również zaczęła tracić na znaczeniu, gdyż w wielu branżach niewielkie firmy nie były w stanie konkurować z międzynarodowymi molochami. Niższe wpływy z podatków oznaczały niższe wydatki socjalne. Republikanie i tak starają się maksymalnie ograniczać wydatki budżetowe, nie licząc się ze społecznymi konsekwencjami takiego postępowania.
Taka polityka pogłębia istniejące nierówności. Pozostawia obywatela w potrzebie samego. Wystarczy drobne potknięcie, żeby spaść na samo dno. I tam właśnie znajduje się Markus. Po śmierci rodziców spowodowanej przez szaloną kobietę, której nie było stać na leczenie psychiatryczne, trafił do sierocińca. Przypomina on bardziej obóz pracy dla małoletnich albo amerykańskie więzienia, które wykorzystują więźniów jako najtańszą legalną siłę roboczą. W latach osiemdziesiątych podwoiła się populacja więzień. Głównie przez zamykanie na długie lata recydywistów popełniających drobne przestępstwa.
Destrukcyjny wpływ na ludzi
Pogłębia się też kryzys bezdomności. Jedną z dotkniętych grup są weterani wietnamskiej wojny, często inwalidzi i/lub trapieni przez schorzenia umysłowe i PTSD. Wiele takich osób spotyka główny bohater na początku tej opowieści. Do tego wszystkiego należy dopisać powszechnie dostępne narkotyki płynące szerokim strumieniem z Ameryki Południowej oraz epidemię AIDS, której pierwotnie nie traktowano poważnie, a czasem wręcz była negowana przez administrację Reagana.
Wydaje mi się, że głównym efektem neoliberalnej polityki jest powrót do prawa dżungli, w którym dominują silniejsi, a słabsi są skazani na pożarcie. W biznesie, na rynku pracy, ale także w amerykańskich szkołach średnich. Obserwujemy to praktycznie w każdym dziele kultury osadzonym w epoce. Nastolatki dzielą się na kliki i grupy ze względu na przynależność rasową, zasobność portfela, przystosowanie społecznie i zainteresowania. Każdy usilnie poszukuje swojego plemienia, w którym będzie czuł się bezpieczniej. To złoty wiek najróżniejszych subkultur. Wyróżniały się określonym wyglądem, ulubioną muzyką i zainteresowaniami. Najczęściej w popkulturze spotyka się romantyzowanie bycia w niższych kastach. Może i w szkole takiej osobie dokuczają, ale ostatecznie na końcu filmu zostaje zwycięzcą/zwyciężczynią.
Bohater z marginesu
Markus, który wydaje się protagonistą, od początku jest na dnie drabiny społecznej. W szkole zabójców King’s Dominion jego sytuacja nie ulega zmianie, więc szybko dołącza do jemu podobnych i udaje im się stworzyć grupę, wydawałoby się, przyjaciół. Jednak sam fakt odrzucenia jest słabym spoiwem. Najdobitniej pokazuje to Evan Dorkin w Eltingville Club, którego bohaterami jest grupka nerdów. Pomimo wspólnoty zainteresowań tak naprawdę się nienawidzą. Trzymają się jednak razem, bo nikt inny ich nie przygarnie. Tak naprawdę często głównym celem członka takiej grupy jest wyjście z niej i dołączenie do popularniejszych dzieciaków. Według mnie jest to właściwie odbiciem „dorosłych” stosunków społecznych.
Tak właśnie jest w Deadly Class. Na pozór zgrana grupa wyrzutków zaczyna się sypać w kryzysowych sytuacjach i do głosu dochodzą egoistyczne interesy każdego z nich. Bo nie ma na Ziemi bardziej skupionego na sobie i własnych potrzebach stworzenia niż nastolatek. Każdy z bohaterów ma swoją historię i motywację do działania. W wielu przypadkach najpierw manifestuje się ona w czynach. Dopiero potem w jakiejś retrospekcji autor stara się nam wyjaśnić, dlaczego dana postać tak postąpiła. Najczęściej postąpiła źle, egoistycznie. Byle piąć się do góry. Równie często ten awans skutkuje zatraceniem siebie i wcale nie przynosi ukojenia.
Nikt nie jest święty
W tym komiksie właściwie nie ma pozytywnych bohaterów. Na kolejnych stronach okazuje się, że każda postać jest w jakiś sposób popsuta. Nie może odnaleźć siebie, własnej drogi ani uciec z sytuacji, w jakiej się znalazła. Większość podąża, często dosłownie, po trupach, szukając awansu społecznego, zaspokojenia ambicji rodziny albo własnych. Każdy próbuje też cynicznie manipulować resztą dla osiągnięcia własnych celów. Czasami górę przejmują emocje. Nastoletni bohaterowie nie potrafią sobie poradzić z ich nagromadzeniem i ekstremalnością.
Myślę, że umiejscowienie sytuacji typowych dla nastolatków w szkole zabójców odpowiada często temu, jak postrzegają one rzeczywistość. Wszystko w tym okresie wydaje się nieodwracalne i dużo ważniejsze, niż jest w rzeczywistości. Koncept serii sprawia, że wszystko staje się, literalnie, sprawą życia albo śmierci. Przykładowo zdradzona dziewczyna to dużo poważniejszy problem, gdy szkoli się ona w rozmaitych sztukach odbierania życia. Mając to na uwadze, przechodzenie w dorosłość jest tym bardziej burzliwym procesem.
Sen o potędze
Z drugiej strony Deadly Class pozostaje nastoletnią fantazją o potędze. Markus jest nikim. Brudasem śpiącym na ulicy. Pojawia się w szkole i praktycznie od razu biją się o niego dwie najfajniejsze dziewczyny w okolicy. O ile też prostsze byłoby życie, gdyby wszystko można było załatwić przemocą. Przykładowo, rozprawić się ze znęcającymi się nad tobą starszymi kolegami. Tak najczęściej rozwiązywane są problemy i konflikty w serii. Nasila się to szczególnie, gdy pod koniec pierwszego roku szkoła staje się polem walki, w którym tylko najlepsi skończą z wyróżnieniem albo przeżyją.
Nie wiem, czy nie za wcześnie w serii wkraczamy w sytuację rodem z Battle Royale. Trup ściele się gęsto i cały czwarty tom wypełniony jest nieustanną akcją. Ten fragment pokazuje przy okazji, że koncept szkoły, w której niestabilnych emocjonalnie i psychicznie nastolatków uczy się zabijania, a potem napuszcza na siebie i wytraca co roku dużą część uczniów, nie ma najmniejszego sensu. Jest to kompletnie nielogiczne, ale bez tego nie byłoby całej serii, więc nie będę się szczególnie czepiał. Część sytuacji jest też nierealistyczna. Trzeba jednak pamiętać, że w tej pozycji nie liczy się realizm, ale widowiskowość. Jeśli coś jest cool i wygląda cool, to znajdzie się na stronach Deadly Class.
Nienostalgiczny komiks
Po wielkiej rozwałce następuje kilka zeszytów spowolnienia, w których rozumiejąc już wszystkie zasady, na których oparte jest King’s Dominion, poznajemy nowe postacie i nowe status quo. Pomimo tego, że też nie są pozbawione problemów, nowy narybek zdaje się lepszy od swoich poprzedników. Chociaż piszę to z perspektywy siódmego tomu. Możliwe, że jeszcze nie wszyscy zdążyli zejść na złą ścieżkę.
Ogólnie widać, że Rick Remender rozumie realia społeczne i polityczne przedstawianej epoki. Nie są one bezpośrednim tematem komiksu, ale cały czas kładą się cieniem na życiu bohaterów i ich zachowania świetnie je odzwierciedlają w skali mikro. Oczywiście nie mogło się obyć bez bezpośrednich nawiązań do popkultury tamtego okresu. Bohaterowie bez końca dyskutują o tym, które zespoły są cool, a których słuchają pozerzy. Część gra w gry RPG. Markus przez chwilę pracuje w sklepie komiksowym i jeden z późniejszych bohaterów czyta komiksy, co jest przyczynkiem do wspominania w dyskusjach zapewne lubianych przez autora twórców, tytułów i zjawisk. Nie służy to raczej taniej nostalgizacji, ale wzbogaca tło i postacie. Nie ma też w Deadly Class bezpośredniego kalkowania pomysłów z książek Stephena Kinga, filmów Johna Hughesa i innych kluczowych dzieł dla tego czasu, co jest wadą wielu dzieł popkultury nawiązujących do lat osiemdziesiątych.
Fenomenalne rysunki i kolory
Jednak najbardziej podobają mi się w tym komiksie rysunki Wesa Craiga i kolory Jordana Boyda oraz Lee Loughridge’a. Rysunki przypominają mi skrzyżowanie prac Chrisa Samneego i Paula Pope’a. Doprawione odrobiną Jaimego Hernandeza i Davida Laphama. Od początku, widząc zajawki, podobały mi się projekty postaci i wyraziste, nasycone kolory bez cieniowania. Craig właściwie nie stosuje półcieni. Tylko czerń i biel. Ten komiks mógłby być pozbawiony kolorów i też byłby w dużej mierze czytelny. Elementy rysunku i kontrast kierują wzrok na odpowiednie punkty. Bez żadnego wysiłku wędruje się od panelu do panelu. Kolory tylko nieznacznie w tym pomagają.
Jest jedynie kilka bardziej psychodelicznych scen, które bez barw na pewno nie byłyby tak odjechane. Akcja w Las Vegas, gdy Marcus przesadził z LSD, to jeden z moich ulubionych fragmentów w komiksie. Stan psychiczny bohaterów bardzo dobrze odzwierciedlają odpowiednio zniekształcone rysunki. Równie dobrze Craig przedstawia ruch i prędkość. Lekko uproszczony rysunek pozwala na deformacje postaci w pędzie albo w trakcie walki. Często stosuje też ciekawy podział na panele, który nie trzyma się sztywnej siatki. Najczęściej w dynamicznych i pełnych napięcia sytuacjach panele są pod ukosem albo w jakichś dziwnych konfiguracjach. Czasem jeden większy obraz dzieli się na mniejsze części. W innych miejscach kolejne fazy ruchu są zaznaczone na jednym panelu.
Wykorzystanie pełni możliwości medium
Deadly Class wykorzystuje całą paletę zagrań dostępnych w komiksach i przy tym nie zdarzyło mi się zastanawiać, który panel ma być następny. Czyta się na tyle płynnie i szybko, że mam problem z przypomnieniem sobie konkretnych miejsc, w których wykorzystano dane chwyty formalne. Zresztą gdybym był przeciętnym czytelnikiem, który chce przeczytać fajną historię, i nie musiał potem napisać tej recenzji, pewnie nawet bym nie zwrócił na nie uwagi. Retrospekcje są oznaczone innym stylem rysunku. Wes Craig używa do nich innych materiałów. Często stosuje rozwodniony tusz w celu uzyskania skali szarości.
W jednym z wywiadów Rick Remender wspomniał, że szuka rysowników na dorobku. Głodnych sukcesu. Takich, którzy mają coś do udowodnienia. Wydaje mi się, że Wes Craig był idealnym wyborem. Patrząc na jego bibliografię, nie miał wcześniej na koncie większych hitów. Dostał szansę i ją wykorzystał. W każdym zeszycie daje z siebie wszystko. Należy przy tym pamiętać, że pozostaje to komiks mainstreamowy, którego założeniem jest dotarcie do szerokiej widowni i zapewnienie jej rozrywki, a nie zabawy formalne i intelektualne. To nie Chris Ware ani późny David Mazzucchelli. Jednak w swojej kategorii naprawdę wyróżnia się na plus. Pod względem storytellingu, projektów postaci i wszystkiego innego, kompozycji okładek, kadrowania, podziału na panele, światłocienia to pierwsza klasa.
Deadly Class – świetny komiks
Obaj twórcy zapewne sporo zyskali na tym, że komiks został zaadaptowany na ekrany telewizyjne przez SyFy, a my zyskujemy, mogąc czytać kolejne tomy. To naprawdę świetny rozrywkowy komiks. Te siedem tomów wydanych po polsku pochłonąłem praktycznie w jedno posiedzenie. Świetne rysunki, które wykorzystują możliwości medium. Dobry, ekscytujący scenariusz ‒ Remender wie, jak prowadzić go tak, żeby czytelnikowi ciężko się było oderwać. Tak jak w Walking Dead każdy zeszyt i wydanie zbiorcze kończy się w interesującym miejscu. Pozostaje tylko czekać na kolejne tomy.
Konrad Dębowski