Komiksowe kolekcje na dobre zawitały do Polski. Po wyjątkowym sukcesie „Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela”, którą przedłużono już dwa razy, pojawiły się kolejne propozycje dla fanów Domu Pomysłów, wydawnictwa DC, Conana i wreszcie ‒ Gwiezdnych wojen. Na początek wydawnictwo DeAgostini zaoferowało nam komiksy z lat 70., które były bezpośrednią kontynuacją pierwszego filmu. Czy wytrzymały próbę czasu?
„Gwiezdne wojny” to fenomen, jakich mało. George Lucas stworzył coś więcej niż cykl filmów. Dał początek nowemu światu, który żyje i prężnie rozwija się po dziś dzień. Ba, dawno nie było tak dobrych czasów dla fanów gwiezdnej sagi jak teraz. Dostali oni nie tylko kolejne części nowej trylogii (i pierwszy film „niezależny”), lecz także mogą cieszyć się animacjami, grami i komiksami. O tysiącach gadżetów i zabawek nie ma nawet co wspominać. Wydawnictwo DeAgostini nie mogło chyba wybrać lepszego momentu na start tej nowej kolekcji komiksowej.
Jak zapewnia wydawca, celem serii ma być „prezentacja najwspanialszych tytułów, które wydano w ciągu 40 lat istnienia „Gwiezdnych wojen”: są to legendarne komiksy z oryginalnymi historiami, tworzone przez najbardziej utalentowanych artystów”. Nie wiemy jeszcze, ile tomów ostatecznie ma się ukazać, ani czy będzie zachowana chronologia publikacji. Póki co, pierwsze cztery tomy to tzw. „klasyczne opowieści”, wiemy też, że później ukażą się m.in. opowieści z cyklu „Mroczne Imperium”, osadzone w czasach Nowej Republiki, a także komiksy z Nowej Ery Jedi. W wielu kręgach, nie tylko fanów „Gwiezdnych wojen”, historie te zyskały status kultowych.
Zanim jednak tam dotrzemy, na początek dostaniemy komiksy z lat 70. W pierwszym tomie mamy rysunkową wersję „Nowej nadziei”, która wtedy nazywała się po prostu „Gwiezdne wojny”, oraz pięć zeszytów (kolejno: „Nowe planety, nowe zagrożenia”, „Bohaterska ósemka z Aduby-3”, „Bitwa na pustkowiu”, „Behemot z podziemnego świata” oraz „Gwiezdne poszukiwania”), będących ówczesną bezpośrednią kontynuacją wspomnianego filmu. Przy okazji warto wspomnieć, że za warstwę wizualną lwiej części tych historii odpowiada Howard Chaykin, z którego dziełami, a także z nim samym, polski czytelnik mógł zapoznać się dzięki wydawnictwu „Planeta Komiksów”.
Przejdźmy jednak do komiksów. Czy warto po nie sięgnąć? Czy opowieści sprzed 40 lat, które mają już inny sposób opowiadania, nieco archaiczny, podobnie jak rysunki, mogą być atrakcyjne dla dzisiejszego czytelnika? Na to pytanie śmiem zaryzykować odpowiedzią twierdzącą. Nie mówię, że są to komiksy idealne, ba, momentami wręcz są pełne absurdów, których niektórzy fani „Gwiezdnych wojen” mogliby nie przełknąć. O nich zaraz zresztą opowiem.
Dla mnie, człowieka mającego lat 30, który na „Gwiezdnych wojnach” się wychował i dla którego mają one szczególne znaczenie, była to sentymentalna podróż do okresu, którego nigdy nie było dane mi przeżyć. Do czasów, kiedy „Gwiezdne wojny” nie były czymś zastanym, a raczej historią, która rodzi się na naszych oczach. Co więcej, była to też podróż do czasów, które znam tylko z filmów, seriali i muzyki – zwariowanych amerykańskich lat 70., które cudownie czuć w tych komiksach. To przede wszystkim tak charakterystyczny dla „kina nowej przygody” sposób snucia opowieści. Kiedy nic nie stoi na przeszkodzie, by podkręcić akcję, wprowadzić nagły jej zwrot, który postawi wszystko na głowie. Zakończyć odcinek opowieści zawieszeniem, które będzie trzymało w napięciu tego małego chłopca (czy dziewczynkę), który jest w każdym z nas. Jestem przekonany, że gdybym czytał te komiksy, będąc dzieckiem, to po lekturze każdego zeszytu omawiałbym jego treść z kolegami na podwórku. Snulibyśmy przy tym domysły, co będzie dalej. W tym sensie czuć tego ducha „Gwiezdnych wojen”, który pobudza wyobraźnię.
Wiem, wiem, to brzmi jak pean. Dlatego dla porządku powiedzmy sobie o tym, co może przeszkadzać w trakcie lektury tych „klasycznych opowieści”. Po pierwsze, wspomniany archaiczny sposób narracji. Dziś komiksy pisze się inaczej. W latach 70. wprowadzenie do każdego zeszytu, czy to narratora, czy to rzekomo snute przez postaci, było czymś powszechnym. Do tego klasyczne już opowiadanie o tym, co się dzieje w danej scenie, czy też przeskakiwanie do kolejnych kadrów za pomocą sformułowania „jakiś czas później”, które pozwalało na przyspieszenie akcji. Tych kilka elementów może być problematycznych dla młodszego czytelnika, który jest przyzwyczajony do innej, bardziej płynnej, formy snucia opowieści. Do tego pojawiają się błędy w tzw. „kanonie”, czyli historii ogólnie przyjętej przez twórców i fanów za prawdziwą. Nie ma co o to winić twórców komiksów. Prawda jest bowiem taka, że opowieści te powstawały tuż po premierze „Nowej nadziei”, kiedy nie było nawet wiadomo, czy i kiedy powstanie jakakolwiek kontynuacja. Ani nawet, co w niej będzie. Stąd np. Jabba the Hut wygląda zupełnie inaczej – jest kosmitą o żółtym kolorze skóry, przypominającym z twarzy nieco morsa (ale humanoidalnego) i występuje w pomarańczowym mundurze. Dziś, kiedy dla wszystkich jest jasne, że Luke i Leia to rodzeństwo, trochę większym problemem dla niektórych może być fakt, że niektóre sceny z tą dwójką są nieco dwuznaczne. Pojawiają się wyraźne sugestie, że Luke żywi pewne uczucia do Lei. Przy czym warto pamiętać, że po premierze „Nowej nadziei” był to dosyć uzasadniony wniosek. Wszak początkowo wszystkim wydawało się, że Luke i Han Solo będą jednocześnie konkurować o rękę księżniczki. Dopiero kolejny film, nakręcony trzy lata później, pokazał nam, że będzie inaczej.
Fabułę „Nowej nadziei” znają nie tylko fani „Gwiezdnych wojen”, więc omawianie pierwszej części komiksu chyba mija się z celem. To przyzwoita adaptacja, starająca się trzymać w napięciu czytelnika, która ładnie prowadzi przez kolejne części filmu. Dowiadujemy się też w końcu, czemu tylko Luke i Han dostali medale za zniszczenie Gwiazdy Śmierci, a Chewbacca nie. Oczywiście dla kogoś, kto widział te filmy po kilka razy, nic właściwie nie będzie zaskoczeniem, a jednak była to miła lektura. Co jednak z historiami, które w latach 70. zostały zaprezentowane jako bezpośrednia kontynuacja „Nowej nadziei”? Panie i panowie, dzieje się.
Po zniszczeniu Gwiazdy Śmierci Luke Skywalker wyrusza na poszukiwanie nowej planety, która nadawałaby się na bazę dla rebelii, zaś Han Solo i Chewbacca po odebraniu nagrody ruszają na spotkanie z Jabbą, by oddać mu dług. Te dwa wątki dzieją się w miarę równolegle, jednak historia załogi Sokoła Millenium zajmuje zdecydowanie więcej miejsca. Wkrótce po opuszczeniu księżyca Yavin-4, gdzie stacjonowała rebelia, nasi ukochani przemytnicy padają ofiarą kosmicznych piratów. Okradzeni, bez grosza przy duszy, kierują się na zapomnianą planetę, by skryć się przed Jabbą i jego pomagierami. Tam przeżywają przygodę wyjętą wprost z „Siedmiu samurajów” Kurosawy. Co ciekawe, to odwołanie do kolejnego filmu tego japońskiego reżysera. Wszak sama „Nowa nadzieja” pełna jest ukłonów do „Ukrytej fortecy”.
Samą opowieść ciężko jest ocenić z perspektywy czasu. Niemniej jednak, ciekawe jest to, jak wygląda rozwój postaci. Dowiadujemy się np. nieco o przeszłości Hana Solo. Poznajemy też kolejnego rycerza Jedi, w którego umiejętności wszyscy wątpią, a także niesamowity przekrój ras zamieszkujących galaktykę. Czyli jeden z najważniejszych elementów, które stanowiły o sile „Gwiezdnych wojen”.
Nie będziemy jednak zdradzać szczegółów fabuły, wszak nie o to chodzi w recenzjach. To, co mogę zdradzić bez wyrzutów sumienia, to fakt, że komiksy są pełne zwrotów akcji, które pobudzają zainteresowanie czytelnika. W trakcie lektury reagowałem na nie różnie, ale zawsze chciałem wiedzieć, co będzie dalej.
Komiksy „Star Wars Kolekcja – Tom 1 – Klasyczne opowieści 1” to ciekawa propozycja na rozpoczęcie kolekcji rysunkowych opowieści ze świata „Gwiezdnych wojen”. Wszakże, co byłoby lepsze niż te pierwsze komiksy? Te, które wówczas były niemalże równoważne filmom. Te, które pobudzały wyobraźnię młodych fanów i powodowały, że na ich policzkach pojawiały się wypieki w trakcie lektury.
Dziękujemy wydawnictwu DeAgostini za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Czy rozpoczęcie przygody z komiksami Star Wars od komiksów De Agostini to dobry pomysł? Czy ciężko będzie się połapać? Filmy oglądałem.
Hej :) Myślę, że całkiem niezły. Z tego co mi wiadomo DeAgostini zamierza zachować kolejność wydawanych komiksów, nie jak Hatchett w swojej kolekcji komiksów Marvela, gdzie wpierw dostawaliśmy część pierwszą historii A, a jej druga część pojawiała się kilka tomów później. Do tego to też niezły przegląd przez wszystko co tam się działo. Oczywiście pewnie będą tacy, którzy powiedzą, że nie i lepiej zacząć od konkretnych historii, wydanych wcześniej np. przez Egmont, ale te mogą być już ciężko osiągalne.
Świetna, rzeczowa recenzja! Ja też kolekcjonuje :)
Dziękuję :)