Dzięki wydawnictwu Egmont polski czytelnik mógł się w ubiegłych latach zapoznać ze wszystkimi dwunastoma tomami kultowej i powszechnie uwielbianej serii Corto Maltese autorstwa Hugo Pratta. Niedawno ruszyła jej kontynuacja już z nową ekipą twórców. Czy był to udany zabieg?
Kontynuacja kultowej serii
Wielu nie wyobraża sobie kontynuacji serii przez innych autorów. Zwłaszcza tak lubianej, tak dobrej i tak bardzo uzależnionej od wizji jednego człowieka jak Corto Maltese. To jednak nie komiks superbohaterski, do którego czytelnika bardziej niż nazwiska twórców przyciąga marka bohatera i który cechują częste zmiany scenarzystów i rysowników. Ostatnio wręcz zbyt częste. Wraz ze zmianą ekipy czasami dość diametralnie zmienia się charakter danego komiksu. Każdy bowiem odrobinę inaczej interpretuje daną postać, tytuł i to, co świadczy o jego sile i popularności. Często nie udaje się uchwycić esencji lub wyolbrzymia się pewne cechy drugorzędne i wypacza charakter komiksu.
W Pod słońcem północy kontynuujemy podróże marynarza Corto Maltese. Tym razem wyrusza w śnieżne północne zakątki Ameryki Północnej. Jego przyjaciel Jack London poprosił go o dostarczenie listu Waki Yamadzie. Bohater ma więc cel, ale tak jak w poprzednich częściach to jedynie pretekst do pogrążenia go w serii niewiarygodnych przygód, spotkań z ciekawymi postaciami. Bardzo dobrze zarysowane tło historyczno-społeczne charakteryzowało poprzednie części. Pratt zdaje mi się bardzo oczytanym człowiekiem, który szukał zapomnianych, ezoterycznych fragmentów historii świata, w które wplatał losy swoich bohaterów.
Z nową ekipą
Podobnie jest w dwóch dostępnych w Polsce częściach tworzonych przez nowy zespół. Juan Díaz Canales, który wcześniej pisał scenariusze do serii Blacksad, zdaje się nie odstawać od swojego wielkiego poprzednika w wyszukiwaniu historycznych ciekawostek, wokół których można budować dalsze niesamowite przygody Corto Maltese. Nie mogę się pozbyć uczucia, że przekazuje je czytelnikowi w sposób zbyt encyklopedyczny. Wydaje mi się, że Pratt znacznie mniej tłumaczył i objaśniał. Bazował raczej na wiedzy i oczytaniu czytelnika.
Jednak ważniejszą różnicę widać w warstwie tematycznej opowieści. Nowe części mają wydźwięk wybitnie antykolonialny i zupełnie tego nie ukrywają. Zarówno w Ekwatorii, jak i w Pod słońcem północy znajdziemy postaci złych kolonialistów. Widzimy też negatywne skutki działalności kolonialnej wśród miejscowej ludności. Oczywiście historie, które wyszły spod pióra Hugo Pratta, pokazywały, jak istotna jest otwartość na inność oraz szacunek dla obcych kultur. To zawsze cechowało głównego bohatera, ale nie było raczej wypowiedziane wprost. To była któraś z kolei, głębsza warstwa opowieści, która po prostu wynikała z postawy bohatera względem nieznanego.
Niezłe rysunki, słabe kolory
Rubén Pellejero już w trakcie ilustracji przygód Dietera Lumpena miał możliwość rysować rozmaite egzotyczne kraje. Nie ma więc problemów z odwzorowywaniem lokalizacji. Zresztą jak sam wspomina w jednym z wywiadów dla The Comics Journal, jest wielkim fanem prac Pratta. Wydaje mi się, że jego rysunki we wcześniejszych komiksach są dużo bardziej kontrolowane i sztywne. Z jednej strony pozwala to na większy realizm i większą liczbę szczegółów, a z drugiej brakuje w nich odrobiny luzu. Hugo Pratt potrafił bowiem zbudować cały krajobraz ledwie kilkoma kreskami lub maźnięciami pędzla. Nie zawsze odpowiadały one realistycznym rozłożeniom cienia czy fałdom na ubiorze bohatera, jedynie luźno zaznaczały ich istnienie. Pellejero stara się tu i ówdzie być trochę bardziej swobodny i frywolny, ale jeszcze nie do końca wyzbył się dawnych nawyków. Z drugiej strony Pratt też potrafił być bardzo szczegółowy i dokładny. Nowy rysownik serii jest całkiem przyzwoitym naśladowcą swojego poprzednika.
Największy minus to komputerowe kolory. Wielka szkoda, że nie skorzystano z akwareli albo nie wywołano podobnego efektu przy pomocy komputera. Kolorowanie jest znacznie słabsze niż to zastosowane przy odświeżaniu pierwotnej serii. Najbardziej rzuca się to w oczy na okładkach, które są po prostu brzydkie i nudne. Hugo Pratt był znacznie lepszym malarzem niż Rubén Pellejero.
Warto dać szansę nowemu Corto Maltese
Miałem porzucić serię po dwunastym tomie. Niewiele zachęcało mnie do kontynuacji. Pomimo tego postanowiłem dać szansę nowemu zespołowi. Canales i Pellejero bardzo przyjemnie mnie zaskoczyli. Wiadomo, że to teraz trochę inny komiks niż ten rysowany przez Hugo Pratta, ale nowi autorzy zadziwiająco dobrze zrozumieli i sprawnie powtórzyli to, co świadczyło o jego popularności. Mimo różnic przygody Corto Maltese pozostają wciąż tak samo ciekawe. Po trzynastym tomie, w którym brakowało znanej z poprzednich części szczypty absurdu i liryczności, trochę się bałem, że teraz już będzie realistycznie aż do bólu, ale gdy w Ekwatorii Corto zaczął rozmawiać z wyspą Maltą, zrozumiałem, że wszystko będzie w porządku.
Konrad Dębowski
Dziękujemy wydawcy za udostępnienie egzemplarze recenzenckiego.