Powoli zbliżamy się do końca serii Era Apocalypse’a tworzonej przez tak wielu twórców, że ich wyliczenie zajęłoby pół artykułu. Wydawnictwo Mucha Comics już zapowiedziało ostatni tom na przyszły rok.
Zbliżamy się do finału
Skoro to trzeci tom, nie powinno dziwić, że atmosfera się zagęszcza i jest coraz więcej akcji. Tak jak na początku podobał mi się rozmach tego eventu, tak obecnie jestem coraz bardziej zmęczony liczbą serii i wątków, jakie porusza. Przynajmniej dwa albo trzy można chyba obciąć bez wielkiej straty dla całej narracji. Owszem, pokazują wszechobecne macki Apocalypse’a i zmagania na różnych frontach, ale ostatecznie niewiele wnoszą. Może poza możliwością wykorzystania kolejnych kilkunastu postaci.
Trochę też szkoda, że nawet w alternatywnych rzeczywistościach nie da się uciec od wątków znanych z głównego uniwersum. Pewne motywy, takie jak związek Scotta Summersa i Jean Grey, wracają niezależnie od tego, czy jest to potrzebne, czy nie. Mimo wszystko wolałbym większe zróżnicowanie względem pierwowzoru.
Bohaterowie na dnie
Apocalypse wreszcie sam musi stanąć do walki zaniepokojony tym, co się dzieje w jego imperium. Trup ściele się coraz gęściej. Na uwagę zasługuje los Juggernauta, któremu po prostu „pękła żyłka” i padł. Jest to kandydat do listy najbardziej kuriozalnych zdarzeń w komiksie superbohaterskim, a już na pewno najbardziej absurdalnych zgonów. Trzeci tom to ogólnie najgorszy punkt tej historii. Najgorszy dla bohaterów, gdyż zaliczają coraz więcej porażek. Sądzę jednak, że zgodnie z trzyaktową strukturą wszystko się odwróci w finale i dobro znowu zwycięży.
Wśród rysowników wciąż wyróżniają się Bachalo, Madueira i Dodson. W każdym razie ich rozpoznaję na pierwszy rzut oka. Są też znacznie ciekawsi od całej reszty. Dopiero teraz zauważyłem też podstawowy problem z designami z lat dziewięćdziesiątych (kieszonki, kucyki, metalowe ramiona, wielkie gnaty itp.). Przez wykorzystanie tych samych elementów do projektów strojów wielu postaci te przestały być rozpoznawalne na pierwszy rzut oka. To główny problem z postaciami mniej ikonicznymi i opatrzonymi. Cyclopsa zawsze poznamy po wizjerze. Rogue po siwym pasemku. Collossusa po metalicznej powłoce. Postacie z późnych lat osiemdziesiątych i licznych serii pobocznych o mutantach trochę się mieszają.
Efektowność ważniejsza niż czytelność
Oczywiście do tego dochodzi pożegnanie wszelkich zasad kompozycji na rzecz efektowności. Biorąc to pod uwagę, jestem pod wrażeniem tego, że wciąż z grubsza rozumiem przebieg każdej z historii. Jednak jakaś storytellingowa baza wciąż się tli pod kolejnymi efektami. Pisałem już przy poprzednich tomach, że na okres publikacji przypadają odważniejsze próby z cyfrowym kolorowaniem i edycją. Czasem to wychodzi dobrze, gdy dla polepszenia niektórych efektów wyładowań energetycznych kreski naniesione ewidentnie czarnym tuszem są drukowane jako kolorowe. W innych miejscach gorzej, gdy stosuje się filmowy zabieg z rozmazaniem tła w celu uwypuklenia elementów pierwszoplanowych. Są liczne sposoby dla osiągnięcia tego efektu kompozycyjnego przy użyciu metod dostępnych w medium komiksu. Przykładowo mniejsza szczegółowość tła, kontrastujące kolory, przyciemnienie lub rozjaśnienie tła względem pierwszego planu albo zróżnicowanie grubości kreski poszczególnych elementów.
Mimo to czekam na zakończenie całej serii. Mam nadzieję, że po ukazaniu się czwartej części będę miał czas na odświeżenie całości. Po prostu tak rozbudowane historie czyta się lepiej za jednym zamachem. Pomimo licznych uwag to wciąż ciekawy artefakt z minionej komiksowej ery i mnie interesuje głównie pod tym względem. Nawet biorąc pod uwagę jej nadmierne skomplikowanie, wciąż jest to łatwiejsza do ogarnięcia zamknięta całość niż niektóre późniejsze historie.
Dziękujemy wydawcy za przekazanie egzemplarza do recenzji.
Konrad Dębowski