
Lastman, tom 12 – okładka
Nareszcie doczekaliśmy się zakończenia pasjonującej serii Lastman autorstwa Bastiena Vivèsa, Balaka i Michaëla Sanlaville’a. Ostatni, dwunasty tom ukazał się nakładem wydawnictwa Non Stop Comics. Nadszedł więc czas na podsumowanie tej przygody.
Otwarte zakończenie
Oczywiście wszystko kończy się dobrze, chociaż nie dla każdego. Autorzy pozostawiają sobie furtkę do potencjalnej kontynuacji, gdy skończą im się inne pomysły oraz pieniądze i za 20 lat trzeba będzie znowu zebrać drużynę, żeby zagrać na nostalgii i odgrzać tego kotleta. Zakończenie przypomina więc wiele filmów z kaset wideo z lat 80. i 90. Z Martwym złem 3: Armią ciemności na czele, chociaż to akurat była kinowa produkcja. Nie wątpię, że twórcy widzieli ten i wszystkie inne filmy oraz wytwory popkultury, które ukazały się w ciągu ostatnich 50 lat, bo jak już pisałem w recenzjach poszczególnych tomów, czerpią garściami z tego, co już jest dobrze znane.
Nie ma w tym oczywiście nic zdrożnego. Zwłaszcza że nie odtwarzali tylko ogranych wątków, motywów i typów postaci, ale przetwarzali wszystko, żeby wpasować to w spójną, sensowną i oryginalną całość. Pisałem już o inspiracji cyberpunkiem, postapokalipsą czy fantasy, ale dopiero teraz dotarło do mnie, że skontrastowanie świata średniowiecznego fantasy i dalekiej przyszłości to wypisz wymaluj początek Valeriana. Jednej z najważniejszych frankofońskich serii komiksowych. Tylko że tutaj autorzy wielokrotnie będą przenosić bohaterów pomiędzy tymi światami i apokaliptyczną pustynią.

Lastman, tom 12 – przykładowa strona
Ostateczne starcie z siłami ciemności
Druga połowa serii Lastman ma miejsce dobre kilka lat po pierwszej. Wskutek dramatycznych wydarzeń z szóstego tomu oba światy ulegają zmianom. O ile futurystyczne Paxtown na lepsze, bo miejsce Milo Zotisa zajmuje, nowy lepszy burmistrz. O tyle idylliczne królestwo opanowują siły ciemności. Poza emocjonującymi scenami akcji autorzy serwują nam liczne zwroty fabularne oraz odpowiadają kolejno na każde z pytań, które stawiałem w recenzjach (chociaż możliwe, że tylko w głowie, bo nie znam na pamięć wszystkich moich tekstów).
To wszystko wspaniale zilustrowane przez Bastiena Vivèsa, który wciąż jest jednym z moich ulubionych rysowników. W swoich komiksach używał już różnych technik, ale zdecydowanie najlepiej sprawdza się w czerni i bieli, wspomaganych szarościami. To zresztą stosuje najczęściej. Podoba mi się naturalność gestów, zachowań, dynamika i emocjonalność rysowanych przez niego postaci. Przemawia to do mnie znacznie bardziej niż akademizm przeciętnego frankofońskiego komiksu przygodowego. Może i pięknie odwzorowuje realia historyczne oraz fałdy na szatach postaci, ale w którym owe postacie stoją jak upozowane manekiny, a ich twarze wyrażają podobny zakres emocji. U Vivèsa nawet jak nie rysuje twarzy postaci, co czasem mu się zdarza, wiemy, co ona czuje.
Świetna rozrywkowa seria
Naprawdę warto sięgnąć po całą serię, jeśli jeszcze jakimś cudem tego nie zrobiliście. Raczej nie zapewni wam dużych przeżyć intelektualnych (zwłaszcza rubaszne komiksowe posłowia autorów), ale to po prostu kawałek fajnego, emocjonującego komiksu środka. Jest przygoda, jest romans i walka. Piękne kobiety, umięśnieni mężczyźni i szkaradni przeciwnicy. Są emocje, niespodziewane zwroty wydarzeń i żonglowanie najróżniejszymi znajomymi gatunkowymi motywami. Wszystko na najwyższym poziomie i do tego wspaniale narysowane.
Konrad Dębowski