KENSHIN tom 12
Po tym jak Mandragora zniknęła z rynku, a wraz z nią dwie sztandarowe serie samurajskie („Samotny Wilk i Szczenię”, „Vagabond”), niewiele zostało nad Wisłą komiksów dla fanów tego gatunku. Poza „Mieczem nieśmiertelnego” w zasadzie jest już tylko „Kenshin”. Oba cykle publikowane powoli, lecz na szczęście nieprzerwanie przez wycofujący się z rynku mangi Egmont.
„Kenshin” nie jest typowym komiksem samurajskim. W tym sensie, że więcej miejsca zajmuje tu humor, a bohaterowie, przeżywając swoje przygody raczej dobrze się przy tym bawią, zamiast roztrząsać sprawy życia i śmierci. Po części wynika to z koncepcji głównego bohatera, który z założenia posługuje się tępym mieczem, by unikać przelewu krwi, a po części z maniery graficznej Nobuhiro Watsukiego, która już sama w sobie budzi śmiech i nijak nie kojarzy się z krwawymi pojedynkami.
Mówiąc szczerze, dość dużo czasu zajęło mi przekonanie się do tego cyklu właśnie z uwagi na tę lekkość opowieści. Ale od siódmego tomu jestem wiernym czytelnikiem „Kenshina” – właśnie w tym epizodzie rozpoczął się główny wątek związany ze spiskiem przeciwko władzom Japonii, zorganizowanym przez wywrotowca Makoto Shishio. Odtąd akcja komiksu bardzo dynamicznie się rozwija, bohaterowie w jakiś sposób ewoluują, sytuacja zmienia się z albumu na album, więc kolejne tomiki można pochłaniać z dużą satysfakcją. Nieco może tylko zmąconą dość powolnym cyklem wydawniczym.
Tom dwunasty przynosi kilka wartych odnotowania wydarzeń. Przede wszystkim sam główny bohater zdaje sobie sprawę z własnych ograniczeń i postanawia dokończyć swoje szkolenie, co przynosi całkiem ciekawe zwroty akcji. Nie wszystko przebiega zgodnie z przewidywaniami. Sanosuke Sagara, który w Tokio był raczej mocarnym zakapiorem (choć w porównaniu z ekipą Shishio wydawał się raczej bezsilny), przechodzi coś w rodzaju chrztu bojowego, który wprowadzi go w szeregi “prawdziwych” twardzieli.
Komiks pozostawia nas z niezłym zawieszeniem akcji, kiedy to Kenshin z niezrozumiałych (jak na razie) dla czytelnika powodów postanawia zgodzić się na ofertę Shishio i walczyć z nim na jego warunkach. Przyznam, że chetnie sięgnąłbym od razu po następny odcinek, bo ciekawe jest, co kieruje Kenshinem i jak skończy się ta cała awantura, pomimo że pewnie czeka nas jeszcze wiele tomów przygotowań, forteli, podchodów i uników, zanim ci dwaj przeciwnicy staną ostatecznie naprzeciw siebie.
Jedna rzecz, która coraz bardziej mi w tej serii przeszkadza (bo do rysunków już się przyzwyczaiłem, choć nie dla nich czytam tę mangę) to uwagi autora, które dopisuje czasem na kartach komiksu dla wypełnienia wolnego miejsca na stronie. Zawsze były one dość pretekstowe, ale tym razem pan Watsuki zdradza zbyt wiele z fabuły komiksu, co zwyczajnie psuje zabawę. Co gorsza, kiedy już zdaje się, że wprowadza on element, który choć odrobinę łamie schematy, szbko się z tego wycofuje, zrzucając winę na opinię redaktorów wydania. Szkoda, bo pomimo tego, że japońscy wydawcy wiedzą zazwyczaj, co robią, to ich do bólu standardowe podejście do oczekiwań czytelników sprawia, że wielu fanów komiksów w Europie utrwala sobie opinię o mandze, jako przewidywalnym, pozbawionym walorów artystycznych rodzaju opowieści obrazkowych.
Ale aby nie kończyć tak ponurym akcentem, który zupełnie nie pasuje do swobodnego i radosnego stylu opowiadania w „Kenshinie”, dodam jeszcze, że tom dwunasty przynosi jeden z zabawniejszych rysunków, gdzie protagonista występuje w groteskowej pelerynie swojego nauczyciela. No i dowiadujemy się, jak główny bohater miał naprawdę na imię!
Arek Królak
„Kenshin” tom 12
Tytuł oryginalny: „Ruroni Kenshin”
Scenariusz i rysunki: Nobuhiro Watsuki
Tłumaczenie: Zbigniew Kiersnowski
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: 05.2011
Wydawca oryginalny: Shueisha Inc.
Liczba stron: 192
Format: 115×180 mm
Oprawa: miękka
Papier: matowy
Druk: cz.-b.
Cena: 19 zł