POPEYE

SŁÓW KILKA O KOMIKSOWYCH WOJAŻACH ŻEGLARZA O JEDNYM OKU…


Nie trzeba być wyrafinowanym znawcą pop-kultury, aby wiedzieć, kim jest marynarz Popeye. Tę „gębę” kojarzy każdy, że nie wspomnę o ikonowej piosence, motywie szpinaku dającego nadludzką siłę, czy wątku odwiecznej rywalizacji z Bluto o względy „pięknej” (w każdym razie według ich standardów) Olive Oil. Powiedzonka, jak „I yam what I yam” („Jestem czym jestem”), „Blow me down” (o ile pamiętam polskim odpowiednikiem jest „A niech mnie dunder świśnie”) lub „I will gladly pay you thusday for a hamburger today” („Wdzięcznie oddam ci w czwartek za hamburgera dzisiaj”) na dobre zagościły w Amerykańskim leksykonie, a świat obleciało mrowie filmowych adaptacji przygód Popeye’a. Mieliśmy serię krótkometrażówek wyprodukowanych przez braci Fleisher (w latach 1933-42, początkowo czarno-białe, później pokolorowane), Fameuse Studios (w latach 42-57) i King Features Syndicate (w latach 60-tych), dwa seriale Hanny Barbery, film 3-D (w 2004 roku, a kolejny obecnie w produkcji) i jeden aktorski z Robinem Williamsem i Shelley Duvall („Lśnienie”) w 1980 roku.

Początki jednookiego marynarza miały jednak miejsce w komiksowych paskach „Thimble Theatre”, stworzonych przez E.C. Segara. Rozpoczęta w grudniu 1919 roku seria początkowo koncentrowała się na przygodach trójki bohaterów: Castora Oila, jego siostry Olive i Ham’a Gravy’ego. Choć pomysłowość i wyobraźnia autora pozwalała kierować bohaterów kierunku coraz to nowszych i niepowtarzalnych przygód, często motywowanych chęcią zarobku (czyli klasyczne „jak się łatwo i szybko wzbogacić jak najmniej kiwając palcem”), nie da się ukryć, że postacie Hama i Castora nie zawierały w sobie nic unikatowego. Jeden wysoki, chudy i cwany, drugi mały grubasek z temperamentem. Dziesięć lat później (dokładnie 17 stycznia 1929 roku) do obsady bohaterów dołączył jednooki (tak, w komiksie miał tylko jedno sprawne oko) marynarz Popeye, który niebawem wyparł z serii Ham’a, stając się nowym najlepszym przyjacielem Castora i nowym chłopakiem Olive, po pewnym czasie zajmując dumnie centralną pozycję w paskach.

Popeye był kopem, jakiego potrzebowała seria od samego początku. Miał temperament i wigor, który pozbawiał go jakichkolwiek ograniczeń, a osobliwy światopogląd pozwoliły pchać przygody w coraz to bardziej zaskakujące kierunki. W odróżnieniu od późniejszych adaptacji, gdzie marynarskie korzenie bohatera ograniczały się zwykle do posiadania statku i cudacznego akcentu, tu był wilkiem morskim z prawdziwego zdarzenia – nałogowo grał w kości, wywoływał bijatyki dla rozrywki, obcy był mu savoir vice, nie posiadał wykształcenia, opowiadał nieprzyzwoite dowcipy (na ucho, by czytelnik się nie zgorszył), był nieziemsko przesądny i – jak Olive wspomina w jednym momencie – Był w więzieniu w każdym porcie, do którego zawitał (na co nasz bohater z oburzeniem protestuje wytykając, że nie był jeszcze ani razu w więzieniu w Monte Carlo!). Popeye myślał po chłopsku i tak rozwiązywał wszystkie przeciwności.

Jednak nie samym Popeyem żyła seria. Niebawem Segar zaczął sypać z rękawa coraz nowszymi i barwniejszymi osobistościami. U boku Popeya i Olive stanęli wiecznie zamartwiający się król Bolzo, władca Nazili (fikcyjnego państwa, do którego autor słał swego bohatera ilekroć miał ochotę pobawić się polityką); Poopdeck, będący spotęgowaną wersją syna ojca Popeya; żydowski szewc Geezil; Eugeniusz Jeep (mój faworyt), cudaczny, wyglądający jak pluszowa zabawka stworka z niezwykłymi mocami; złowieszcza wiedźma morska i jej służąca Alicja Goon; arcybogaty Pana Vanripple i jego córka June; uroczy niemowlak Swee’pea; mający brzydki nawyk zabijania prehistorycznego olbrzyma Toar i właściciel miejscowej jadłodajni Roughhous, któremu szczególnie naprzykrzył się wiecznie pasożytujący i pozbawiony jakiegokolwiek honoru J. Wellington Wimpy.

Mając świadomość, jak popularna jest wykreowana przez niego postać, Segar starał się z czasem nadać Popey’owi sympatyczny rys, robiąc z niego „Marynarza o wielkim sercu”. Bohater pouczał często napotkane dzieci różnymi moralizatorskimi tekstami, zwłaszcza na temat tego, jak powinny się odżywiać (o tym więcej niebawem), a zdobyte pieniądze zwykle oddawał na wdowy i sierotki… Aczkolwiek szczerze nie zdziwiłbym się, jakby sam był odpowiedzialny za „owdowienie” połowy kobiet w mieście, gdyż temperament jego pozostał bez zmian do samego końca. W jednym momencie, gdy miliarder – Pan Vanripple oferuje mu milion dolarów za uratowanie życia córki, Popeye odmawia, dodając po chwili, że żąda PIĘCIU milionów (!) dolarów. Całość, co prawda, przeznacza na cele charytatywne, lecz wyjaśnienie: Chcę pięć milionów, ponieważ chcę wspomóc (akurat) 50 wdów i sierot pozostawia lekkie pole do interpretacji.

Inna kwestia, w której kreskówkowy Popeye prezentuje się względem komiksowego jak skończony wymoczek, to kwestia jego siły. Nie chodzi tu o to, która z wersji postaci posiada bardziej nierealną krzepę, a oto, jak jest to prezentowane. Segar co chwila wymyśla nowe gagi demonstrujące jaki to z Popeya „człowiek z żelaza”, a co za tym idzie, mamy tu motyw, którego na próżno szukać gdzie indziej niż pierwowzorze komiksowym… Otóż marynarz jest notorycznie postrzeliwany! Prowadzi to często do sytuacji porażających czarnym humorem. W jednej scenie – po tym, gdy Popeye zostaje ostro naszpikowany ołowiem – udaje się na plażę poczekać na nadejście śmierci (jak wyjaśnia, będzie wiedział, gdy umrze, bo „fajka wypadnie mu z ust”). Po kilku gagach, związanych z dyktowaniem testamentu etc., Castor namawia Popeya, by ten udał się do szpitala. Jednooki marynarz okazuje się być wyjątkowo trudnym pacjentem, a w prawdziwy szał wpada, gdy dowiaduje się od lekarzy, że z jego ciała wydobyto prawie wszystkie naboje… z wyjątkiem trzynastu! To oczywiście pechowa liczba, więc czując się przeklęty, marynarz traci całą chęć do życia, aż do momentu, gdy Castor przypomina mu, że rok wcześniej został też postrzelony, przez co tak naprawdę nosi w sobie dwadzieścia pięć naboi… Bohater w ułamku sekundy odzyskuje radość życia i opuszcza szpital wesoły tak jakby nigdy się nie stało.

Brutalne są poczynania Popeya, gdy innym razem postrzelony w plecy przez tajemniczego zamachowca, wyciąga nabój palcami, odnajduje winowajcę i zmusza do połknięcia naboju. Innym razem prezentuje swoją siłę biorąc przed siebie nóż i gwałtownie upadając na brzuch, a następnie pokazując, jak ostrze stępiło się mu o klatę. Wytrwałość Popeya nie ogranicza się zresztą do ostrzy i nabojów. W jednej historii, gdy marynarz ma ruszyć na spotkanie pewnego dalekiego od wymogów cywilizacji plemienia, zostaje zademonstrowana zatruta strzała, jaką posługują się tamtejsi wojownicy. Popeye, ku zdumieniu wszystkich, wbija sobie strzałę w ramię i oznajmia, że jeśli trucizna faktycznie go zabije, będzie na przyszłość wiedział, aby lepiej tam nie wyruszać. Ponieważ trucizna wydaje się go nie imać, wbija sobie strzałę w jeszcze kilka mieć (w tym jedną wsadza sobie w gardło… Auć!), a gdy ta w ostateczności zostaje wyrzucona za okno, po chwili w kadr wbiega wściekły farmer, pokazując bohaterom swojego zdechłego konia, który nikomu nic nie winiąc stał akurat pod budynkiem… Swoją drogą, niedługo potem ma miejsce chyba jedyna w serii scena, gdzie Popeye UŚMIERCA przeciwnika. Oto naszpikowany strzałami (choć ciągle trzymający się na nogach) marynarz, podchodzi do jednego z tubylców i wbija w niego jedną z zatrutych strzał, komentując bez najmniejszego przejęcia na twarzy Rety, te strzały faktycznie są trujące, a po chwili (DLA ŻARTU!) wrzuca jedną do fletu śpiącego grajka, także, gdy kilka minut późnej król plemienia prosi go o zagranie czegoś, obrywa strzałą w sam środek brzucha…

Tak, humor Segara w dużej mierze opiera się na dosyć czarnych akcentach. W jednym momencie grająca w filmie Olive zostaje poproszona przez reżysera o stanięcie na krawędzi urwiska. Wraz z komendą Akcja! zostaje zepchnięta, spada w dół obijając się o skały, nie wiele lepiej niż Homer Simpson w jednym z bardziej pamiętnych odcinków „Simpsonów” (przy czym reżyser podkreśla, by zachowywała się naturalnie), a gdy poturbowana doczołguje się na górę i oznajmia, że więcej już tej sceny nie powtórzy, zostaje zapewniona, że nie musi się o nic martwić, gdyż zrobiono kukłę która wygląda idealnie jak ona… W związku z powyższym, jeśli zginie, film będzie ciągle miał gwiazdę. Innym razem Popeye, stając na czele wojska, dowiaduje się, że jego żołnierze nie chcą iść na wojnę, gdyż boją się, że umrą. W celu dodania im otuchy, marynarz zaczyna opowiadać, że przecież nie powinni się bać śmierci, bo gdy umrą, pójdą do nieba, gdzie czekają ich truskawkowe ciastka i atrakcyjne aniołki. Wiara w życie po życiu okazuje się być wśród wojaków bardzo silna, gdyż po chwili cała armia z szerokim uśmiechem przystawia sobie pistolety do głów…

Podobnych żartów można wyliczać u Segara setki (jak nie tysiące), jednak moment, który najbardziej razi, ma miejsce, gdy Popeye i Roughouse zakładają się o to, czy Wimpy byłby wstanie zabić dla hamburgera. Roughhouse podaje grubaskowi pistolet (ze ślepakami, ma się rozumieć) mówiąc, że postawi mu kanapkę, jeśli ten zastrzeli Pana Geezilla. Wampy, nie wykazując szczypty namysłu (ani nawet nie zmieniając ekspresji na twarzy), dziękuje mu serdecznie, poczym ładuje znajomemu kilka kulek w plecy i upomina się o to, co było mu obiecane. Wyzwany przez Popeya od kanalii odpowiada, że jest, czym jest (I Yam what I yam), zaś Pan Geezil, czując potrzebę zemsty, stawia Wimy’emu kolejny hamburger, do którego dolewa truciznę na szczury. Wimpy pada martwy. Pan Geezil, proszony przez Popeya o wezwanie karetki, dzwoni do burmistrza, żądając medalu za pozbycie się pasożyta (w tym uniwersum wszyscy wydają się szczerze nienawidzić Wimpy’ego), a następnie oznajmia radośnie, że stawia wszystkim hamburgery, co przyprawia Wimy’ego o cudowne zmartwychwstanie, jakiego nie powstydziłby się sam Łazarz.

Wróćmy na moment do wspomnianych „nadużyć”, jakich doznała w czasie swej filmowej kariery Olive. Jedną cechą twórczości Segara, w której definitywnie widać różnicę względem dzisiejszych standardów, jest fakt, że w „Popeyu” przemoc fizyczna nie wydaje się w niczym ani trochę oszczędzać kobiet. Olive, od czasu do czasu, dostaje swoją dawkę okaleczeń, z czego często przemoc serwowana jest z rąk męskich. Choć zwykle oprawcami są wszelakie napotkane rzezimieszki i brutalne spod ciemnej gwiazdy, kilkakrotnie obrywa od swojego ojca w tylną część ciała, a SAM POPEYE, więcej niż raz, również podnosi rękę na narzeczoną. Głównie, gdy wymusza to humor i często nieintencjonalnie – a to lunatykując bije ją, biorąc za swojego starego wroga, a to strzela, gdy Olive ma na sobie akurat męskie przebranie. Zdarzały się jednak wyjątki. W jednym momencie, nie mogąc dłużej znieść foch Olive, Popeye bezpardonowo policzkuje ją, wygłaszając swoje słynne That’s all I can stand, I can’t stand no more, a gdy dochodząca do siebie dziewczyna pyta: Co z ciebie za gentelman!?, Popeye odpowiada bez wzruszenia klasycznym: Jestem czym jestem… Segar definitywnie dał poznać, że wyznaje zasadę: „kobiety nie można uderzyć kwiatkiem, ale nic nie broni rozwalić jej o głowę doniczkę”.

Nieobyci z komiksem fani kreskówki zapytają zapewne: A gdzie w tym wszystkim podziewają się dwa znane z animowanych odsłon elementy – szpinak i postać Bluto? (w każdym razie mam nadzieje, że nikt nie pyta o ścieżkę dźwiękową). Spokojnie! Oba te detale są obecne, ale prezentują się nieco inaczej.

Słynne zielone warzywo, dające Popeyowi nadludzką siłę, pojawia się (w kontraście z kreskówką) stosunkowo rzadko. Wszystko zaczyna się od prostego gagu w pasku z 25 czerwca 1931 roku, gdy Popeye zapytany przez generała pewnego państwa, jakim cudem rozgromił jego wojska, uciekł „ot tak” z więzienia i jest wstanie wyrwać się z warzących tony łańcuchów, dobitnie odpowiada: Jadam szpinak. Gag ten został powtórzony jeszcze parę razy (w tym podobne wyjaśnienie daje Popeye na pytanie, jakim cudem uszedł właśnie z życiem z rozstrzelania przez pluton egzekucyjny). Dopiero 21 maja 1932 roku szpinak powrócił, gdy poobijany Popeye zjadł jego całą puszkę, by zregenerować swoje siły…

Motyw pojawiał się jeszcze od czasu do czasu, jednak mimo tego, że Popeye często podkreślał w rozmowach z dziećmi, by jadły szpinak, sam nigdy nie był od niego zależny. Wręcz przeciwnie, w odróżnieniu od animacji, gdzie dopiero po zjedzeniu porcji zyskuje nadludzką siłę, tu odbywa się to na zasadzie Popeye je szpinak regularnie, więc jest niepokonany 24 godzinny na dobę. Z czasem zresztą, poza szpinakiem, wspominał o tym, że siłę daje mu mleko, a także czynił wzmianki o innych warzywach.

Segar miał zresztą dobre wyczucie własnych absurdów, zwłaszcza widząc, jak „szpinakowy patent” został rozpropagowany przez kreskówkę. Ilekroć szpinak powracał, było to zwykle z lekką dozą autoironii i przymrużeniem oka. W jednej historii, gdy atakujący Popeya osiłek po uderzeniu spostrzega, że jego ciosy miały zerowy efekt, z warknięciem oznajmia: Do diabła! Facet, który jada szpinak!. Innym razem, chcąca pozbyć się Popeya wiedźma morska (Sea Hag) wyciąga wniosek, że źródłem siły Popeya jest szpinak, więc zmusza swoją służącą Alicję Goon do zjedzenia na raz kilka tuzinów beczek, w celu pokonania marynarza, a ponieważ warzywo bardzo nie smakuje Alicji, „dyplomatyczna wiedźma” nakłania ją do jedzenia kęs po kęsie, grożąc jej z pistoletu. Wreszcie mamy scenę, gdzie Popeye chrzci swego syna za pomocą ogromnej miski szpinaku, a gdy po latach spotyka swego zaginionego ojca i ten karze jeść mu szpinak, marynarz reaguje: Ty mówisz MI, że mam jeść szpinak!?, po czym na długo wybucha salwami niekontrolowanego śmiechu.

O ile o szpinak mimo wszystko do końca pozostał elementem serii, o tyle gorzej się mają rzeczy z Bluto. Adresowany tu jako Bluto the Terrible i będący hersztem bandy piratów, po raz pierwszy pojawia się (przez cały jeden kadr!) 27 czerwca 1932, a następnie między 12 września a 4 października, by na końcu – pokonany i upokorzony przez Popeye’a – odpłynąć swym statkiem i nie pojawić się nigdy przez resztę serii.

By być kompletnie uczciwym, obecność Bluta czuć nieco dłużej, a na upartego można porównać go do rekina w „Szczękach”. Na kilka pasków przed pierwszych występem, gdy pokonany przez Popeya rzezimieszek zostaje zidentyfikowany jako „jeden z ludzi Bluta”, poruszony marynarz reaguje: Bluto jest w porcie? (…) Jeśli spotkam Bluto, będzie walka, jakiej nie było jeszcze do tej pory (bardzo ironiczna kwestia, jak się nad tym zastanowić).

Skąd się już znają, pozostaje zagadką. Popeye wspomina tylko, że Bluto jest ponoć jedynym mężczyzną, jaki jest wstanie go pokonać. Przez kolejne miesiące pasków Popeye nie wspomina słowem na temat Bluta, aż pewnego wieczoru znajduje na pokładzie statku leżącego mężczyznę ze złamaną szczęką, wykrzykującego kwestie: Szaleję na punkcie złota!, Niebawem to On będzie rządził na tym statku, Nie masz z nim szans! etc. Za co Bluto tak okaleczył jednego ze swoich ludzi, nie jest pewne, ale pozostawia Popeye’a w równej niepewności, co czytelnika. Bohatera zresztą niebawem dochodzą tajemnicze nawoływania, aż wreszcie staje okiem ze swoim nemezis…

O ile kreskówka ma tendencje ograniczania popeyowej „galerii łotrów” do jednego Bluta (później ze zmienionym imieniem na Brutus), o tyle Segar co rusz rzucał mu pod nogi jakiegoś nowego przeciwnika. Jedynym „regularnym” czarnym charakterem serii jest tak naprawdę napominana wcześniej wiedźma morska (Sea Hag) i próbujący zdetronizować Króla Blozo generał Bunzo. Prawda jest jednak taka, że o ile Segar miał niewątpliwie smykałkę do tworzenia ciekawych, barwnych i groteskowych bohaterów, o tyle wszyscy antagoniści w jego seriach ograniczali się zawsze do tych samych schematów. Draby, które równie dobrze mogły być Bluto, wyskakują co parę kroków, więc decyzja twórców animowanej wersji skupienia się na jednej postaci i zrobieniu z niej stałego rywala Popeya była jak najbardziej słuszna, a wybór akurat Bluta z kolei jest o tyle zrozumiały, gdyż walka jaką on i Popeye odbywają przez prawie dwa tygodnie pasków, jest jednym z najbardziej pamiętnych momentów serii (w wydaniu tomowym wydawca wręcz podkreślił tę scenę nazywając cały rozdział „Popeye vs. Bluto”) i mimo krótkiego występu postać zostaje wyjątkowo dobrze zarysowana, odstając od tłumu przeciętnych przeciwników, jakim Popeye ma przyjemność przetrzepywać skórę na co dzień…

Jedną z cech Segarowej twórczości jest tempo. Historie powstawały powoli, dając sobie jak najwięcej czasu na eksplorowanie każdego nowego elementu. Na swój sposób cała jego twórczość sprawia wrażenie jednej długiej opowieści. Przygody postaci ciągnęły się niczym opery mydlane – całymi latami – zwykle zaczynając się tam, gdzie skończyła się wcześniejsza historia. Segar umiał nie tyko bawić, ale i trzymać w napięciu.

W jednej wyjątkowo mistycznej historii, Popeye i Castor zostają zaplątani w tajemnicę pewnej starej, znajdującego się na odludziu posiadłości… Od lat wszyscy, którzy się do niej zbliżają, zapadają na śpiączkę. Historia – mimo prostej, lecz wyrazistej kreski – świetnie buduje tajemniczy klimat. Nowe elementy, zamiast dając odpowiedzi, zagęszczają tylko intrygę pytaniami, a gdy już wszystko wydaje się jasne, dochodzi do komplikującego wszystko zwrotu akcji.

Od czasu do czasu Popeye wyruszał na Dziki Zachód, często stawał do walki w meczach bokserskich, a więcej niż raz przyszło mu wejść w posiadanie własnego państwa. Ilekroć zyskał na końcu jakiejś historii pieniądze, kolejne tygodnie obserwowaliśmy, co z nimi poczyna (zwykle z przekomicznymi konsekwencjami). To jednak bynajmniej nie nudziło.

Relacje między postaciami budowane były w całkiem realistyczny sposób. Najlepszym przykładem jest dynamika między postaciami Popeya i Castora. Gdy się o coś pożarli, przez długie tygodnie pasków pozostawali obrażeni na siebie, a ich przyjaźń odbudowywała się krok po kroku – nie było zatem mowy o banalnym: OK! Nagle znów cię lubię, zwykle trzeba było serii kolejnych przygód, by zaufanie między przyjaciółmi powróciło…

Swoją drogą Castor, choć większość czasu kreowany na bardzo porządnego i sympatycznego jegomościa, ma dosyć dziwny sposób okazywania przyjaźni i poczucie moralności. Po wielu wspólnych, spędzonych z Popeyem przygodach (w czasie których marynarz nie raz ocalił kumplowi życie), dowiaduje się, że Popeye przegrał właśnie wszystkie swoje pieniądze w kości i z gniewem oznajmia, że nie chce z kimś takim mieć już cokolwiek wspólnego i kończy z przyjaźnią… Rozumiem jeszcze pretensje, jakby to były ich wspólne pieniądze, ale mówimy to o prywatnym majątku Popeya (więc to, co z nim zrobi to już jego sprawa), a na pewno w dobrym guście nie jest zrywanie znajomości z najlepszym przyjacielem słysząc, że ten jest spłukany.

Związek Popeya z Olive budowany był jeszcze wolniej. Jakby nie patrzeć, Popeye najprzystojniejszym z młodzieńców nie jest, a i charakter ma trudny, więc trzeba było kilku lat znajomości, by coś nareszcie zakiełkowało. Romanse ich były pełne wzlotów i upadków, z czego najdziwniejszy miał miejsce, gdy Segar – chcąc pokazać, jak bardzo pieniądze zmieniają człowieka – sprawił, że Olive weszła w posiadanie gigantycznej ich sumy. Jak na nowobogacką przystało, zaczęła traktować wszystkich z góry, a Popeya jak lokaja i koniec końców marynarz, nie chcąc dłużej słuchać jej fochów, opuścił ją na dobre, niebawem znajdując sobie kolejną narzeczoną imieniem June Vanripple (córkę pewnego lokalnego magnata) i na wiele przygód to ona zastąpiła Popeyowi dotychczasowy obiekt westchnięć… Co ciekawe, Popeye i Olive (która z czasem utraciła majątek) ciągle pozostali przyjaciółmi, pomagając sobie nawzajem z problemami. June z jednej strony była dla Popeya strzałem w dziesiątkę – atrakcyjna, sympatyczna, bezkonfliktowa i do bólu kochająca Popeya za to, jaki jest (fakt, że ocalił jej życie przy pierwszym spotkaniu pomógł nieco w tej sprawie) i z bogatym tatulkiem (początkowo nieznoszącym Popeya, później stopniowo traktującym go jak własnego syna). Niestety, mimo iż Segar miał dobre intencje, chcąc dać bohaterowi zakosztować nieco szczęścia u boku idealnej dla niego kobiety, popełnił błąd, robiąc June aż za idealną. Bohaterka nie posiadała żadnych groteskowych cech, ani z wyglądu, ani z charakteru (przez co raczej „odstawała z tłumu”) i rzadko kiedy robiła coś zabawnego „sama z siebie”. Koniec końców pojawiała się coraz rzadziej, aż w końcu została zapomniana…

Choć animowane reinkarnacje bohaterów mogą sprawiać nieco odwrotne wrażenie, postaciom Segara daleko było do jednowymiarowości. Autor, gdy tylko mógł, umieszczał je w coraz to nowszych sytuacjach, dodając coraz to inne, unikatowe cechy, chociaż – być w 100% szczerym – okazyjnie zdarzało się, że uczepił się jakiegoś „powiedzonka”, jak chociażby: Zapraszam cię do mego domu na pieczoną kaczkę… Ty przenieś kaczkę!, które Wimpy przez pewien czas obowiązkowo musiał rzucić w każdym niedzielnym pasku (te wyróżniały się tym, że były dłuższe, kolorowe i nie powiązane z główną historią), rzadko kiedy oferując jakieś wariacje. Nie można tego powiedzieć z kolei o popeyowym: Jestem czym jestem, które padało stosunkowo rzadko i to zwykle w bardzo rozbrajających momentach.

Aczkolwiek często nawiązuję do animowanych adaptacji, nie chcę ich w żadnym stopniu mieszać z błotem. Ba! Uważam animacje braci Fleisher za arcydzieło w swojej kategorii, pełne uroku i często dobijającego humoru. Niestety, po przyrównaniu ich do komiksowego pierwowzoru, nawet najlepsze wydają się (brzydko mówiąc) ogłupione, charaktery postaci do bólu uproszczone i czuć wiele zmarnowanego potencjału. Ale co poradzić? Animatorzy mieli zwykle 6-7 minut czasu na odcinek, więc zdani byli na najbanalniejsze intrygi, a humor, który rewelacyjnie prezentuje się w komiksie, nie zawsze przenosi się dobrze na animację.

Z drugiej strony, jakże wiele o bogactwie dzieła Segara mówi fakt, że raptem garstka wykorzystanych z jego komiksu postaci i motywów wystarczyło, aby zainspirowały one tyle rozmaitych adaptacji. I pewnie nim się obejrzymy, zainspirują drugie tyle.

Moim zdaniem komiksowy „Popeye” jest dziełem, które choć w wielu kwestiach reprezentuje klimat epoki, jest w dużej mierze ponadczasowe. Zawarte w paskach żarty sytuacyjne i ironia bawią tak samo dziś, jak bawiły siedemdziesiąt-pięć lat temu, a dziedzictwo, jakie po sobie zostawili bohaterowie, dodaje wszystkiemu wyjątkowego smaczku.

Maciek Kur

Żeby nie było, komiksowy Popeye zawitał również do Polski, na ramach czasopisma „Wiosenka”, pod osobliwe zmienionym tytułem… (uwaga, to będzie dobre!) „Ferdek i Merdek – dzieje przyjaźni dwóch łazików”. Tytuł ten tyczy się za równo postaci Popeye’a, jak i jego pasożytującego kompana Wimpy’ego, jednak biorąc pod uwagę, że seria pasków nigdy nie nazywała się „Popeye”, tylko „Thimble Theatre” (a później z dodanym członem „…Staring Popeye”), nie jest to takie najgorsze spolszczenie tytułu.