FUNKY KOVAL #4 – WROGIE PRZEJĘCIE
Co prawda album ten ukazał się na naszym rynku już kilka miesięcy temu, jednak dotychczas nie było okazji, aby zrecenzować go na łamach KZ, więc niniejszym, za moim pośrednictwem, magazyn nadrabia tę zaległość. Tekst miał być w założeniu nie tylko recenzją, lecz także próbą analizy albumu i postawienia kilku pytań, które po przeczytaniu ostatniej części przygód niegdysiejszego herosa, zostały w mojej głowie bez odpowiedzi….
Tak więc Funky Koval powraca! Długo oczekiwane zakończenie znanej historii w końcu ujrzało światło dzienne. Czy warto było czekać? Zdecydowanie i – niestety – nie… Tak naprawdę zaraz po przeczytaniu stwierdziłem, że album ten powinien się chyba nazywać „Pesymistyczne przejęcie”… Trudno jest właściwie sensownie streścić fabułę tej opowieści. Wiemy, że starcie ludzkości z Drollami wkracza w decydującą fazę; nasz bohater, mimo swoich zasług, staje się dla obydwu stron konfliktu rodzajem „persona non grata”, jego obecność jest coraz bardziej niewygodna, a nawet niepożądana, dlatego też Koval znika fizycznie, a zaczyna się pojawiać w formie fantomu, czy też ducha nawiedzającego systemy informatyczne zarówno ludzi, jak i Drolli. Dalej wszystko zaczyna przypominać deliryczne mamrotanie, ciężko się w tym połapać…
Narracja jest bardzo chaotyczna, niby „wielopoziomowa”, a tak naprawdę szarpana. Często łapałem się na tym, że zatrzymywałem się, myśląc: „co ja właściwie czytam?”. Ciężko za tym nadążać, trzeba analizować, zastanawiać się. To nie jest już opowieść stylizowana na amerykański film akcji; zbudowana z kadrów, w których wartka akcja gładko sunie do przodu. Zgadzam się, że dzieło literackie powinno w pewien sposób zmuszać do myślenia i analizowania, ale nie denerwującego domyślania się, „co autor miał na myśli”. Po lekturze ma się wrażenie, że przydałoby się jeszcze kilka kolejnych stron (lub przypisów) wyjaśniających przeskoki akcji i niezrozumiałe dialogi z kolejnych stron albumu. Cały klimat tej historii przypomina coś w rodzaju „cybernetycznego snu”. Z jednej strony mamy niematerialnego Kovala, który jak wirus penetruje wspomniane już systemy informatyczne uwikłanych w konflikt ras. Z drugiej zaś strony mamy coś jakby inwazję snu przenikającego do rzeczywistości (czy dlatego na końcu albumu pojawiają się złote smoki?).
Album rodzi wiele pytań, które pozostają bez odpowiedzi; nawet nie ma tam żadnych sugestii co do takowych. Listę niejasności otwierają Ankuzi, a właściwie ich brak w tym „odcinku”. Gdzie oni się podziali, co się z nimi stało? Wyparowali? Ich rola zawsze była marginalna i niewiele było o nich wiadomo, ale jednak brali udział w obradach trójkątnego stołu, mieli razem ludźmi i Drollami budować przyczółek i co? Kolejna sprawa, to jak wyglądał rzeczony „przyczółek” Drolli; jak wygląda świat, z którego do nas przybyli, i kim tak naprawdę były te istoty? Po finałowym albumie serii zdecydowanie spodziewałem się obrazów z „tamtej strony”, czyli z rodzimego wymiaru Drolli; wyjaśnienia, kim lub czym są tak naprawdę. Tymczasem mamy tutaj te same, ograne elementy (jak fizyczne „powłoki” Drolli oraz Wielki Planista), choć nawet ich role nie do końca zostają wyjaśnione. No bo czym tak naprawdę jest wielki Planista? Czy jest to maszyna, czy istota? Czy jest czyimś narzędziem, czy czymś w rodzaju „Wielkiego Mózgu” z planety Des, który planuje i kieruje poczynaniami Drolli, rządzi nimi? Kolejna sprawa to – parafrazujące słowa Maxa granego przez Jerzego Stuhra w „Seksmisji” – czy Yarps Dritt Adr Atta też była kobietą? Rozumiem, że ten pomysł był obliczony na zaskoczenie czytelnika, ale to było jakieś takie… żenujące. Główną postacią albumu staje się nagle cyfrowa reprezentacja Funky’ego, ale skąd się wziął nagle w sieci fantom Kovala – czy to była sprawka Hellbrighta, który grał na dwa fronty i stworzył to „coś”? W albumie nie dostrzegłem właściwie żadnej sugestii na ten temat. Kolejny w moim odczuciu rozczarowujący wątek to piękna (i cycata) Brenda Lear, która jako domniemana wspólniczka przestępcy Kovala (tak to odczytałem w albumie) trafia do więzienia(?). A potem wychodzi na wolność „przypakowana” jak jakiś Schwarzenegger? Nie, nie, nie – to niemożliwe, żeby taki symbol seksu mógł tak skończyć! Następna sprawa to wspomniane już złote smoki – z jakiego powodu pojawiły się one w opowieści? Co autorzy mieli na myśli, skąd się wzięły? Gwoździem do trumny tego albumu i kroplą przepełniającą czarę goryczy była dla mnie ostatnia scena: co bowiem miało symbolizować spotkanie na plaży, gdzie dwa psy oraz ich właściciele (Koval i Hellbright) spotykają się i panowie „strzelają żółwika”, tak jakby osiągnęli jakiś zamierzony cel, choć treść albumu sugeruje ostateczną porażkę prawie wszystkich planów Funky’ego.
Bo przecież większość wysiłków Kovala – czy to rozpracowanie afery zodiakalnej, sprawy Deneboli i wreszcie pertraktacje z Drollami – poszło na marne… Tak się starał, walczył, i co? Skończył jako duch powoli „przemodelowujący” wnętrze Wielkiego Planisty dla dobra ludzkości, dla zmiany planów Drolli? Wszystkie jego heroiczne wysiłki, demaskowanie afer i spiskowców, niszczenie skorumpowanych układów to były tylko syzyfowe prace… Drolle okazały się szujami i kanaliami, zło zwyciężyło – pazerni ludzie walcząc o władzę i wpływy, zaprzepaścili wszystkie dokonania Kovala. Kryminalista Rhotax został wskrzeszony przez Wielkiego Planistę i ma się dobrze, Brenda trafia do więzienia, Paul Barley zostaje zdegradowany do roli podrzędnego nauczyciela sztuk walki, sam Koval właściwie umiera i istnieje tylko w jakiś sposób wewnątrz Wielkiego Planisty…
Także grafika jest ponura, byle jaka. Zdarza się jeszcze Polchowi narysować coś ładnie ale ogólnie to już nie to, co kiedyś… Nawet szkoda się nad tym zbytnio rozpisywać. W albumie „Wbrew sobie” było źle i groteskowo, w „Przejęciu” nie jest wcale lepiej, niestety… Widać, że album został „wymęczony”, że rodził się w bólach i prawdopodobnie nie ujrzałby światła dziennego, gdyby nie zobowiązania Polcha, odnośnie umów z ludźmi zajmującymi się aktualnie produkcją filmu o Funkym Kovalu (Roland von Ciel, Josi Konsky). Mimo tego, że nie spodziewałem się rewelacji, sentyment do serii pozostaje. Jednak jest to sentyment połowiczny, ponieważ dwa pierwsze albumy są świetne, dwa pozostałe już nie… We „Wbrew sobie” czuć jeszcze było klimat wcześniejszych dwóch epizodów opowieści, ale „Przejęcie” to już zupełnie inna historia. Stary dobry Koval umarł dla mnie, lecąc w kierunku Wielkiego Planisty (koniec albumu „Sam przeciw wszystkim”)…
Nasuwa mi się tu niechlubne porównanie do sytuacji kultowego niegdyś herosa ze świata gier komputerowych, Duke’a Nukem’a. Tam także wyobraźnia fanów przez lata karmiona była strzępami informacji, jakimiś próbkami czegoś, co niby powstawało, a gdy w końcu doczekaliśmy się finalnego produktu w postaci gry „Duke Nukem Forever”, rozczarowanie było wielkie i głębokie. Tak samo jest też i w tym przypadku… niestety. Na bazie tego porównania nasuwa się wniosek, że kontynuacje (w szczególności dzieł kultowych) często nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Powroty po latach bywają trudne i niebezpieczne… Przez długi czas moją wyobraźnię rozpalała też wizja możliwości powstania albumu „Szalony pilot”, który według zapowiedzi autorów miał być prequelem do znanych przygód Funky’ego Kovala. Pisałem nawet artykuł na ten temat, który ukazał się w KZ #45. Jednak po przeczytaniu „Wrogiego przejęcia” obawiam się, że i to przedsięwzięcie mogłoby się zakończyć totalnym fiaskiem. Jeśli zabrzmiało to pesymistycznie to bardzo dobrze, bo właśnie tak miało zabrzmieć. Po lekturze ostatniego tomu przygód bohatera, który był niegdyś moim ulubieńcem, odczuwam rozczarowanie – nie tak to miało być, panowie, nie tak! Dochodzę do wniosku, że album ten nabyłem ze względów sentymentalnych, aby mieć całość serii, która kiedyś była czymś wyjątkowym, lecz, niestety, kończy się bardzo marnie. W albumie „Bez oddechu” był taki kadr, gdzie po trafieniu „śmiga” którym lecieli Koval, Brenda i Barley, był dymek, w którym pojawił się komentarz: „Błysk! Wstrząs! Wibracja!”. Do „Przejęcia” pasuje coś podobnego: „Żal! Szok! Frustracja!”.
Tomasz Brzozowski
„Funky Koval tom 4: „Wrogie przejęcie”
Scenariusz: Maciej Parowski
Rysunki: Bogusław Polch
Oprawa: miękka
Format: 215x 90 mm
Stron: 50
Cena: 21,9 zł
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data publikacji: 11.2011 r.
Cena: 21,90 zł