Nie ukrywam, że na nowy film Jossa Whedona szedłem z wypiekami na twarzy. Niedawno uświadomiłem sobie, że czekałem na ten film od dzieciństwa, kiedy po raz pierwszy poznałem przygody marvelowskich Mścicieli. Oczekiwałem od tej produkcji bardzo wiele, ale to, co otrzymałem, przekroczyło moje najśmielsze marzenia…
Sam nie wiem od czego zacząć. Czy od obsady, dzięki której bohaterowie Marvela zyskali odzwierciedlenie w świecie rzeczywistym? Czy może od efektów specjalnych, które zapierają dech w piersiach, wgniatają w fotel i sprawiają, że wszystkie inne filmy rozrywkowe wyglądają niczym półamatorskie produkcje zaliczeniowe pierwszego roku filmówki? Może od oprawy muzycznej zaserwowanej przez niezastąpionego ostatnio Alana Silvestriego? Kiedy nie wiadomo, od czego zacząć, krótko zacznę od końca – same napisy końcowe biją na głowę większość regularnych filmowych czołówek.
Majstersztyk
Będę przeklęty, jeżeli nie jest to najlepszy rozrywkowy film, jaki widział ten świat. Poważnie. Jest w „The Avengers” wszystko to, czego oczekuje się od widowiskowego kina akcji – jest niesamowita, agresywna dynamika; jest szybko, intensywnie, potężnie. To pierwsza superprodukcja, w której autentycznie widać budżet. Oficjalnie wynosił on początkowo dwieście dwadzieścia milionów dolarów, by w efekcie dobić do około trzystu milionów! Ale wyłożone miliony nie poszły na marne, otrzymujemy bowiem ponad dwie i pól godziny najwyższej klasy czystej rozrywki. Tu nie ma ciężaru gatunkowego filmów o Batmanie (sorry Chris, wiesz, że to prawda), nie ma silenia się na sztuczną powagę Transformerów (Michael, pojawienie się Galvatrona to zły pomysł, naprawdę), jest za to kompletnie komiksowy, oderwany od rzeczywistości klimat w stylu „Thora” i obu „Iron Manów”. Początkowo zresztą za kamerą przy „The Avengers” miał stanąć Jon Favreau, autor dwóch części przygód Człowieka-Żelazko, jednak uznał postać Thora za zbyt fantastyczną. Jego strata, Whedon zbiera oklaski. Wracając do kosmicznej sumy zielonych banknotów, jakie zostały wyłożone na potrzeby fantazyjnych wizji, ich zapach czuć zwłaszcza w scenach bitewnych – pojedynki są wręcz wzorcowe, jeśli chodzi o kino superbohaterskie. Startujący Helicarrier S.H.I.E.L.D. przywodzi na myśl monumentalne sylwetki Imperial Star Destroyerów, natomiast wielka inwazja i obrona Manhattanu ocieka wręcz epickością. Można by rzec, że to taka bitwa o Minas Tirith w świecie Marvela. Gruz sypie się na głowy, samoloty fruwają w powietrzu jak liście na wietrze, a pośród tego wszystkiego ONI…
Właśnie, ONI. The Avengers, drużyna złożona z jednostek ponadprzeciętnych, obdarzonych specyficznymi umiejętnościami lub nadludzkimi mocami, mającymi jednak jedną wspólną cechę – każde z nich jest w mniejszym lub większym stopniu indywidualistą…
Skład Avengers
Rzućmy zatem okiem na wybrańców:
* Natasza Romanoff aka Black Widow (Scarlett Johansson) to perfekcyjnie wyszkolona najemna zabójczyni, która jest tak samo niebezpieczna w kostiumie wojskowym, jak w sukni wieczorowej, o czym boleśnie przekonuje się grający gościnną rolę epizodyczną Jerzy Skolimowski.
* Clinton Barton aka Hawkeye (Jeremy Renner) także jest najemnikiem, agentem S.H.I.E.L.D., przez złośliwych nazywanym The Most Useless Hero Ever (zaraz za Aquamanem z DC). Jego atrybutem jest łuk, z którego strzela faktycznie celnie, jednakowoż zapomina, że ma ograniczoną ilość strzał w swoich elektronicznie sterowanym kołczanie. Aczkolwiek w filmie jego postać wypada całkiem nieźle.
* Steve Rogers aka Captain America (Chris Evans) chyba nie wymaga przedstawienia. Superżołnierz, który w pojedynkę wygrał II wojnę światową, zlikwidował Hitlera, powstrzymał szalone plany nie mniej szalonego Red Skulla, a potem stwierdził, że pora odpocząć. Uciął więc sobie siedemdziesięcioletnią drzemkę w podlodowcowym łóżku, by po przebudzeniu stanąć u boku nowych kolegów (i koleżanki) w kolejnej wojnie. Zróżnicowane rozrywki to podstawa zdrowego życia.
* Dr Bruce Banner aka Hulk (Mark Ruffalo) jest nieprzeciętnie inteligentnym naukowcem, który w wyniku swojego własnego, nieprzeciętnego eksperymentu z promieniowaniem gamma doprowadził do powstania własnego alter ego w postaci wielkiego, zielonego czołgu, który niszczy wszystko na swojej drodze. HULK SMASH!
* Thor (Chris Hemsworth) ma zaszczyt być synem samego Odyna, boga bogów. Obiecał bronić Ziemi po tym, jak prawie została zniszczona na skutek jego pychy i arogancji. Teraz się zmienił, jest melancholijny, rozważny i tylko czasami zdarza mu się usmażyć kogoś ściągniętym z niebios piorunem. Jako bóg ma zdecydowaną przewagę nad resztą drużyny, a mianowicie jest nieśmiertelny. Punkt dla niego.
* Tony Stark aka Iron Man (Robert Downey Jr) to zdecydowanie i bezsprzecznie największa gwiazda zespołu. Geniusz, miliarder, playboy, filantrop, czasem miewający problemy z alkoholem, otaczający się pięknymi kobietami, mnóstwem gadżetów, jakich nie ma nawet S.H.I.E.L.D., właściciel najbardziej innowacyjnej firmy na świecie – Stark Industries. Ostatnimi laty jest też niewątpliwie najbardziej rozpoznawalnym członkiem The Avengers, głównie za sprawą fenomenalnej kreacji Roberta Downeya Jr, który tchnął w Tony’ego Starka 101% jego komiksowego ducha.
Naturalność i luz
Ten film nie byłby tym, czym jest, gdyby nie obsada. Nie przesadzę, jeżeli uznam postacie Starka, Thora, Hulka i Lokiego za najjaśniejsze punkty nowej produkcji spod znaku Marvela. Fantastyczna gra aktorska odzwierciedlająca komiksowe portrety bohaterów, naturalność i luz, z jakim poruszają się w filmowym świecie ich odtwórcy, wszystko to sprawiło, że dialogi i interakcje między tą właśnie czwórką dostarczają ogromnej porcji humoru i zabawy. Całkiem nieźle wypada też Samuel L. Jackson jako zarządzający S.H.I.E.L.D. Nick Fury, jednak nie jest to rola powalająca na kolana. Stellan Skarsgård dostał właściwie epizodyczną, acz bardzo ważną rolę profesora Erika Selviga (pamiętamy go z „Thora”), i jak zwykle wywiązał się z zadania idealnie.
Na tym tle słabiutko wygląda pozostała trójka, czyli Chris Evans, Jeremy Renner i Scarlett Johansson. Oczywiście ta ostatnia ma przede wszystkim wyglądać i tutaj nie można jej nic zarzucić, jednak Black Widow w jej wykonaniu jest strasznie przeciętna, nie ma żadnej cechy, która wyróżniałaby ją spośród innych najemników. Podobnie sprawa ma się z Hawkeye’em, będącym ot, zwykłym agentem, tyle że świetnie strzelającym z łuku. Cap America w wykonaniu Evansa to największy, najbardziej lalusiowaty i denerwujący superbohater w historii. Zachowuje się niczym egzaltowana panienka, porusza się w kategoriach jakiegoś dziwnego, archaicznego pojęcia honoru, co nie przeszkadza mu oczywiście atakować wrogów od tyłu, od góry i z zaskoczenia. Do tego wygląda strasznie kretyńsko w swoim niemodnym od siedemdziesięciu lat kostiumie.
Tyle o bohaterach, pora na przeciwników. Oczywiście na główny plan wysuwa się nasz ulubieniec Loki, grany absolutnie wspaniale przez Toma Hiddlestona. Filmowy Loki jest świetny – zły, podstępny, przebiegły, nieprzeciętnie inteligentny, chociaż zdarza mu się robić głupoty (HULK SMASH!), to suma summarum wychodzi na całkiem wymagającego przeciwnika. Nie każdy potrafi skłócić drużynę współpracowników siedząc zamkniętym w szklanej kapsule. Nie każdy też namówiłby na współpracę przy inwazji na Ziemię samego T… Aaa, nieważne właściwie. Obejrzycie, może rozpoznacie. Loki wyposażony w swoją magiczną dzidę sprawia wrażenie naprawdę niezłego badassa, co w kilku miejscach udowadnia dosyć dobitnie. Wspomagany przez armię kosmicznych wojów wesoło obraca Nowy Jork w pył, podczas gdy Avengersi dwoją się i troją, by powstrzymać ten ocean zła i nienawiści. Do tego ten dziki, szalony wyraz twarzy Hiddlestona. Zacna kreacja.
Wspaniała robota Alana Silvestri
Czymże byłby film Marvela bez dobrej oprawy dźwiękowej! I nie mam tu na myśli przeszywających bębenki uszne ryków Hulka, ale ścieżkę dźwiękową. Nasz ulubieniec, Alan Silvestri, po raz kolejny zrobił kawał dobrej roboty, podobnie jak miało to miejsce przy okazji „Kapitana Ameryki”. Ten niezwykle utalentowany kompozytor jest jedną z najciekawszych postaci w świecie muzyki filmowej. Potrafi muzyką idealnie oddać to, co dzieje się aktualnie na ekranie, przy jednoczesnym zachowaniu wysokiej wartości artystycznej swojego dzieła. Po projekcji filmu słuchałem ścieżki dźwiękowej i przyznam, że nawet nie mając przed oczami kadrów z „The Avengers”, muzyka Silvestriego broni się sama. Oprócz kompozycji orkiestrowych usłyszymy także kilka dobrych, rockowych kawałków z nieśmiertelnym „Shoot To Thrill” AC/DC na czele. Ten rockowy numer chyba na stałe zostanie już przypisany do postaci Iron Mana.
Pomimo iż jest w „The Avengers” kilka absurdalnie głupich momentów, nie niszczą one zupełnie odbioru całości. W swojej klasie ten film jest nie do pobicia; jest absolutnie fantastycznie zrealizowany, wspaniały wizualnie, aktorsko i reżysersko. Ostatnio coraz częściej zaczyna się dyskutować w Internecie o zestawieniu „The Avengers” z nadchodzącym „The Dark Knight Rises” i powiem to z pełną odpowiedzialnością – choćby Bane złamał tam kręgosłupy wszystkim filmowym Batmanom, zniszczył wszystkie filmowe Gotham i spłodził dziecko z Jokerem, dzieło Christophera Nolana nie ma najmniejszych szans na pokonanie Mścicieli, a z to z jednego bardzo prostego powodu: „The Avengers” to adaptacja, która udowadnia, że można przenieść świat komiksu do rzeczywistości w niemalże niezmienionej formie i zrobić z tego świetną zabawę. Nolanowski „Batman” musi silić się na skomplikowane psychologiczne chwyty, struktury i zabiegi, przez co staje się najzwyczajniej w świecie za ciężki dla widza. Nie oszukujmy się, w tym roku rządzą tylko jedni bohaterowie.
ASSEMBLE!!!
Dziękujemy Forum Film Poland za możliwość uczestniczenia w pokazie prasowym filmu.
Michał Jadczak
„Avengers”
Scenariusz i reżyseria: Joss Whedon
Muzyka: Alan Silvestri
Zdjęcia: Seamus McGarvey
Obsada: Robert Downey Jr., Chris Evans, Scarlett Johansson, Jeremy Renner, Chris Hemsworth, Samuel L. Jackson, Cobie Smulders, Mark Ruffalo, Gwyneth Paltrow, Tom Hiddleston, Paul Bettany (głos), Stellan Skarsgård, Lou Ferrigno (głos), Clark Gregg, Jerzy Skolimowski
Producent: Kevin Feige
Producenci wykonawczy: Victoria Alonso, Avi Arad, Louis D’Esposito, Jon Favreau, Alan Fine, Jeremy Latcham, Stan Lee, Patricia Whitcher
Produkcja: Marvel Enterprises – Marvel Studios we współpracy z Paramount Pictures, USA 2012
Montaż: Jeffrey Ford, Paul Rubell
Scenografia: James Chinlund
Kostiumy: Alexandra Byrne
Czas: 155 min.
Premiera światowa: 04.05.2012
Premiera polska: 11.05.2012
Dystrybucja w Polsce: Forum Film Poland