Z ARCHIWUM JERZEGO WRÓBLEWSKIEGO: „JAMES HART” i „NIE Z TEJ ZIEMI”

Kapusta z grochem

222x300

Wydawnictwo Ongrys, przy wsparciu finansowym miasta Bydgoszczy, podjęło się kolejnej chwalebnej inicjatywy, mającej na celu reedycję zapomnianych, niemal zupełnie nieznanych polskich komiksów z epoki PRL-u. Pierwszy album w serii „Z archiwum Jerzego Wróblewskiego” zawiera dwie pełne historie obrazkowe, opublikowane w odcinkach w „Dzienniku Wieczornym”. Dzięki rodzinie rysownika, a także prywatnym zbiorom wyciętych z gazety pasków Tomasza Szalli, na potrzeby publikacji udało się w całości zrekonstruować sensacyjno- kryminalną opowieść „James Hart” oraz humorystyczny komiks wakacyjny „Nie z tej ziemi”.

Hart, prywatny detektyw z Londynu, pojawiał się na łamach pisma od 1 września do 9 października 1971 roku. Przystojnego śledczego poznajemy w wyniku machlojek grupy przestępczej pod przywództwem Julii Corman – seksownej, czarnowłosej femme fatale. Trójka bandytów postanawia zorganizować kolejny skok, jednak nim to nastąpi, należy wyeliminować z gry Harta – jedyną osobę, która może im zaszkodzić. Nieoczekiwanie, podczas zasadzki w mieszkaniu detektywa do złoczyńców uśmiecha się szczęście: z rozmowy telefonicznej Jamesa z gwiazdą filmową Dianą Lander dowiadują się o wartej miliony biżuterii aktorki, którą właśnie zgodził się ochraniać nasz główny bohater. Postanawiają skorzystać z tego niebywałego zbiegu okoliczności (nie ma sensu ukrywać, że to dla rysunków, a nie scenariuszy został wydany ten album) i podszyć się pod Harta. Dalsza część historii to właściwie wyłącznie dramatyczny pościg za złodziejami i – jakżeby inaczej – szczęśliwe zakończenie, w którym winni zostają ukarani. Mimo iż historyjka jest banalna, utrzymany w realistycznej stylistyce rysunek stoi na wysokim poziomie. Chociaż – zapewne także przez brak kolorów – postaci są momentami zbyt podobne do siebie, a tła mało urozmaicone, należy przyklasnąć Wróblewskiemu za ambitną próbę odwzorowania scenerii i klimatu zachodnich historii kryminalnych. James Hart jest godnym spadkobiercą ogromnego dziedzictwa tradycji gazetowych detektywów, zwłaszcza tych z pulpowej prasy amerykańskiej. Odważny, doskonale władający każdą bronią i własnymi pięściami, a przede wszystkim otoczony pięknymi kobietami – które, chociaż silne i niezależne, w jego obecności miękną jak masło.

„Nie z tej ziemi” ukazywało się w „Dzienniku” od 14 lipca do 23 sierpnia 1965 roku. Humorystyczna historia science fiction o gwiezdnej wyprawie naukowej zapewne pojawiła się na łamach gazety nie bez powodu: w roku 1965 wyścig kosmiczny między USA i ZSRR przybrał na sile. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej, 18 marca, Aleksiej Leonow odbył pierwszy spacer kosmiczny, a 3 czerwca jego wyczyn powtórzył Edward White. Nawet w dniu premiery cyklu amerykański satelita Mariner 4 przesłał na Ziemię pierwsze w historii zdjęcia powierzchni Marsa z odległości 17 000 km. Temat był więc jak najbardziej aktualny i bez wątpienia atrakcyjny dla czytelników śledzących kolejne starty sond i sukcesy misji załogowych obu supermocarstw. Głównym bohaterem serialu jest amerykański (!) pilot rakietowy, Ringo Martin, który zostaje wyznaczony do lotu na niezbadaną planetę Balif. Wraz z dwójką naukowców i zapalczywym nawigatorem Benem mają za zadanie dostarczyć na Ziemię próbki minerałów dla zbadania ich przydatności dla ziemskiego przemysłu… oraz żywego mieszkańca planety. Na miejscu okazuje się jednak, że ze względu na polityczne rozgrywki międzyplanetarne nie będzie to takie proste… Podczas gdy w przypadku „Jamesa Harta” prościutka opowiastka służyła zaprezentowaniu dramatycznych scen akcji, tak tutaj, kiedy mamy do czynienia z historyjką, która miała być humorystyczna, widać w pełni pośpiech i scenariuszową nieporadność Wróblewskiego. Autor nie podołał zadaniu codziennej publikacji, wymyślając poszczególne paski zapewne w trakcie rysowania. Dzielni astronauci przeżywają straszliwie nudne przygody: krążą po nieznanej planecie, obserwując jej florę i faunę. Pomysł nie jest w żadnym stopniu oryginalny, jednak udaje się znaleźć jego warte uwagi realizacje także w krajowym komiksie – chociażby w pierwszej przygodzie Tytusa, Romka i A’tomka z lat 1957-1958, opartej na podobnym schemacie. Jednak tam, gdzie Chmielewski wykorzystuje kosmiczną scenerię do kolejnych żartów językowych i sytuacyjnych, Wróblewski po prostu prezentuje dziwnie wyglądające cudactwa i błyskawicznie je usuwa, podkreślając, jak mało istotne są dla historii. Jednak największym zarzutem jest notoryczny brak puent w paskach. Wróblewski to usiłuje ciąć historię, to znów niemiłosiernie ją rozwleka, racząc czytelnika zbędnymi kadrami i dialogami prowadzącymi donikąd. Niejednokrotnie żart następuje w środku odcinka, zamiast, zgodnie z prawidłami gatunku, na jego końcu. Humor istnieje wyłącznie w warstwie rysunkowej, przywołującej na myśl estetykę filmów animowanych wytwórni UPA (w szczególności zaś „Geralda McBoing-Boinga” z 1951 roku w reżyserii Roberta Cannona). Uproszczona kreska Wróblewskiego jest elegancka i doskonale czytelna, niestety nie sprawdza się w opowieściach fantastycznonaukowych, gdzie czytelnikom zależy przede wszystkim na ujrzeniu bogactwa obcych światów. Z kadrów bije pustka, zawodzą także projekty postaci kosmitów obu wojujących ras: groźni Artunianie to po prostu humanoidalne żaby, natomiast Balifianie wyglądają jak chodzące kartofle z czułkami. Bawi natomiast wizja zaawansowanej technicznie planety, zabudowanej… blokami z wielkiej płyty.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że prostacka historyjka Wróblewskiego niesie za sobą ukryty przekaz polityczny. Sytuacja Ziemian, którzy niejako wbrew woli zostają wplątani w międzyplanetarny konflikt i wykorzystani jako siła militarna, a także absolutnie makabryczne, nieprzystające do tonu opowiastki zakończenie zdają się sugerować, że autor miał na myśli coś zgoła innego niż wyłącznie (średnio) dowcipny wakacyjny komiks. Nie znam jednak historii tamtego okresu na tyle dobrze, by móc wskazać konkretne tropy bądź odniesienia. Wydawca także nie opatrzył materiałów żadnym naukowym komentarzem.

Album, poza dwoma serialami komiksowymi, zawiera także rysunkowe zagadki. I muszę otwarcie przyznać, że to zdecydowanie największy plus publikacji. Konkursy dla czytelników w wykonaniu Wróblewskiego są o wiele bardziej pomysłowe niż oba zaprezentowane komiksy.

Dziękujemy wydawnictwu Ongrys za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Rafał Kołsut

„Z archiwum Jerzego Wróblewskiego: „James Hart” i „Nie z tej ziemi””
Wydawnictwo: Ongrys
Liczba stron: 40
Format: 295×210 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: cz.-b.
Wydanie: I
Cena z okładki: 24,90 zł