„Najemnik Marc Spector zginął w Egipcie, pod stopami posągu starożytnego Boga Khonshu. Powrócił, by żyć w cieniu Boga Księżyca, przybrać jego aspekt, by zwalczać przestępczość dla swojego własnego odkupienia. Zwariował i zniknął. A oto, co wydarzyło się dalej.”
Pierwsze sceny są zapowiedzią tajemnicy. Sekretu, do którego zostaliśmy dopuszczeni, zaproszeni. Dzielenie się nim jest czymś bardzo intymnym. Takie samo podniecenie towarzyszy każdemu dziecku, które może wreszcie otworzyć swój upragniony prezent. Niezwykłe historie są jak podarunki. Małe skarby pilnie strzeżone przez swych zazdrosnych właścicieli. Warren Ellis postanowił obdarować nas czymś niezwykłym. Opowieścią o tym, co może zdarzyć się podróżującemu po zmroku. Każdy wędrował w pewnym momencie swojego życia w cieniu księżyca. Niepewność towarzyszy nam w czasie drogi, gdzie jedynym naszym kompanem zdaje się być nieprzenikniona ciemność. Ukradkowe spojrzenia, reakcja na każdy dźwięk, który pojawia się w mroku. Jesteśmy sami, wracamy do domu. I wiele mil od snu nas dzieli1. Nic bardziej mylnego. Zawsze w tych nocnych eskapadach towarzyszy nam światło księżyca. Jest naszym jedynym przyjacielem. To tarcza, która jest niczym drogowskaz. Ona daje nam odrobinę nadziei, że dotrzemy do domu w jednym kawałku. Wystarczy, że jej zabraknie, przyjazna twarz skryje się za chmurami, zaczyna się prawdziwy horror. Gubimy drogę, schodzimy na manowce. Oto stajemy u bram świata ciemności, świata, który nie jest przyjazny zwykłemu podróżnikowi. Pod osłoną nocy czają się mordercy, szubrawcy i złodzieje. W tym świecie podróżny staje się zwierzyną, ofiarą wydaną na pastwę drapieżników. W świecie, gdzie tak bardzo potrzebujemy opiekuna-obrońcy.
„Moon knight” opowiada historię o powrocie do domu. Motyw podróży zdaje się wszechobecny na kartach komiksu. Ruch jest niezwykle ważny i podkreślany w poszczególnych panelach rysowanych z niezwykłą starannością. Na pewno komiks nie byłby tak oszałamiający i głęboki w odbiorze, gdyby nie sugestywne grafiki Declana Shalveya. Minimalistyczny styl zaproponowany przez irlandzkiego artystę jest ciekawym elementem historii, którą kreśli Ellis. Operowanie prostymi skojarzeniami wizualnymi nadaje serii niepowtarzalny charakter. Niemal plakatowy wydźwięk, śmiałe eksperymenty z dużymi obiektami w kadrze, łamanie siatki paneli. To wszystko powoduje, że od strony wizualnej seria jest ogromnym intelektualnym wyzwaniem. Zaskakujące, gdyż de facto mamy do czynienia z obrazem o tematyce ściśle superbohaterskiej. Oczywiście wprawny czytelnik wychwyci topos homo viator, człowieka w podróży. Niezawodnie zauważy również, że komiks możemy odczytywać na kilku płaszczyznach. Nie umknie mu symbolika księżyca, która jest niezwykle ważna dla zrozumienia postaci głównego bohatera. Jednak historie zamknięte w sześciu numerach nie są przesadnie przeintelektualizowane. Krótkie, treściwe, z mocną puentą. Zamknięte na dwudziestu kilku stronach. Siła przekazu nie rozmywa się. Wizja przedstawiona jest na dokładnie tylu planszach, ile potrzeba. Wszystko to utrzymane w niezwykle niepokojącym klimacie. Biel na tych panelach nie uspokaja, wzbudza dreszcz. Czytelnik wie, że coś nadchodzi. Tylko sześć zeszytów. Nie będzie ich więcej, tytuł przejęli kolejni utalentowani artyści. Prowadzą go w innym kierunku. Mają własną wizję.
Marvel ma za sobą bardzo dobry rok. Głównie za sprawą swojej pozycji na rynku filmowym. Wszyscy bowiem kochamy ciekawe historie. Seria, której narrację prowadzi Warren Ellis, niewątpliwie przyczynia się do tego. Brytyjczyk zapewne czerpie inspiracje z przemysłu filmowego. Splashe, strony otwierające historię wraz z tytułem, ewidentnie utrzymane są w charakterystycznej filmowej stylistyce. Z wypiekami na twarzy obserwujemy pierwsze napisy zwiastujące kolejną odsłonę serii. Charakterystyczne logo firmy, cały układ paneli, każdy poszczególny kadr powodują, że nasze serce zaczyna bić szybciej. Uczucie jest takie samo, jakbyśmy zasiadali w wygodnym fotelu kinowym. Jesteśmy spragnieni emocji. Dobry scenarzysta jest jak magik, który swym rzemiosłem oczarowuje widownię. Warren Ellis nie zawodzi. Roztacza przed nami wizję niesamowitego. Pozwala nam na chwilę uwierzyć w kłamstwo. Nie razi małe prawdopodobieństwo zdarzeń. Każdy komiks wciąga. Pochłaniamy stronę za stroną. Dwudziestu-kilkustronicowy epizod, a my krzyczymy o jeszcze. To świadczy o wartości, jest niezaprzeczalnym powodem, dla którego warto sięgnąć po tę serię. Nie ma złudzeń, nie wszystkie odsłony przypadną nam do gustu w tym samym stopniu. Niektóre zostaną z nami na długo, inne trochę krócej. Zawsze należy docenić konsekwencję i upór w realizacji własnej wizji. Od początku wiadomo było, że Ellis wraz Shalveyem chcą zrealizować swoje zamierzenia i tylko to. Koreluje to niezwykle dobrze z minimalistyczną formą, jaką wybrali. Klasyczna historia, spięta niezwykłą klamrą, która przesuwa odrobinę granice gatunku. Zapis pewnej podróży, który warto przeczytać. Szczególnie że okładki wykonane przez Shalveya są same w sobie tego warte. Okładki tak dobre, że nawet po zakończeniu pracy nad tytułem nadal je rysuje.
Każdy numer jest oddzielną opowieścią, której niewątpliwie centralną postacią jest Moon Knight. Trzeba powiedzieć jasno i wyraźnie jest to opowieść o rycerzu Khonshu. Podróżujemy u jego boku przez nowojorską noc. Jest naszym przewodnikiem. Poznajemy jego historię. Granice, w jakich się porusza. Jego obowiązki i cenę, jaką za nie płaci. Wszystko to niezwykle apetycznie przedstawione jako historia dla dojrzałego czytelnika. Można do niej podejść bezrefleksyjnie. Można jednak zagłębić się w dość kręte ścieżki. Zobaczyć, gdzie zaprowadzi nas noc. Większość niezwykle emocjonalnie potężnych historii zaczyna się bardzo prosto. Niewinnie, zwyczajnie. Dopiero z pewnej perspektywy można docenić, jak wielki wpływ miała na nas samych i na tematy, jakie porusza. Dla mnie osobiście największym osiągnięciem duetu Ellis–Shalvey było opowiedzenie za pomocą sześciu oddzielnych historii jednej. Jednej opowieści, która była na tyle spójna, że umożliwiła mi zobaczenie tego bohatera w nowym świetle. Jednej opowieści, która nie tylko nie była podłym napisaniem historii od nowa, ale zmierzeniem się ze spuścizną poprzednich twórców. Opowieści, która nieważnie jak potoczą się dalsze losy naszego bohatera, broni się sama. Na każdym możliwym poziomie.
Rafał Pośnik
„Moon Knight #1 – 6”
Scenariusz: Warren Ellis
Rysunki: Declan Shalvey
Wydawca: Marvel Comics
Data wydania: marzec – sierpień 2014
1 Parafraza wiersza Roberta Frosta.