Wyjątkowość „Epoxy” polega przede wszystkim na tym, że jest to debiut mistrza komiksu europejskiego Jeana van Hamme’a. Lekką, niezobowiązującą historię o przygodach dość naiwnej dziewczyny, rozgrywającą się w fantastycznym świecie lubieżnych postaci z greckiej mitologii, czyta się bardzo przyjemnie. Wprawdzie schemat jest prosty i nie ma tu złożonej narracji znanej z innych komiksów twórcy „Thorgala”, „XIII” czy „Szninkla”, ale i tak warto sięgnąć po ten komiks – chociażby po to, żeby zobaczyć, jakie były początki wielkiego scenarzysty.
Wszystko zaczyna się bardzo niepozornie. Oto młoda dziewczyna żegluje sobie beztrosko, gdy nagle jej żaglówka zostaje staranowana przez wielki jacht. Epoxy, bo tak ma na imię pechowa żeglarka, zostaje na szczęście wyłowiona z morza i trafia na pokład. Okazuje się, że jacht jest miejscem, w którym trwa nieprzerwana orgia inspirowana przez niejakiego Koltara, o którym wiemy tylko tyle, że ukrywa się w wielkiej kuli i jest odrażający (tu musimy wierzyć na słowo bohaterom, bo autorzy nam go nie pokazują). Koltar najpierw „zaprasza” dziewczynę do swej kuli, a później postanawia złożyć ją w ofierze bogom. Do rytuału jednak nie dochodzi – za sprawą jakichś nadprzyrodzonych sił jacht pogrąża się w falach.
Dla Epoxy jest to jednak dopiero początek przygód w mitycznym świecie. Dziewczyna trafia mianowicie na wyspę Amazonek, gdzie zawiera (bliską) znajomość z ich królową Hipolitą. Później bohaterka rozpoczyna dramatyczną wędrówkę, a przez plansze komiksu przetacza się cały korowód lubieżnych mitologicznych postaci. Mamy zatem m.in. Heraklesa, Tezeusza, centaurów, Dionizosa, Zeusa (pod postacią byka, co nadaje całej sytuacji nieco pikanterii), Hermesa, Afrodytę, Hadesa i Persefonę. Podróż jest dla Epoxy okazją do poznawania świata mitów oraz zawierania znajomości (często intymnej) z jego mieszkańcami. Schemat opowieści jest prosty i sprowadza się do kolejnych mniej lub bardziej dramatycznych ucieczek, przeplatających się z mniej lub bardziej upojnymi zbliżeniami.
Jean van Hamme przedstawia główną bohaterkę w jednowymiarowy sposób. Epoxy jest naiwna i łatwo ulega urokom kolejnych spotykanych postaci – są to bohaterowie mitów, więc w zasadzie nie ma się czemu dziwić. Nie jest trudno namówić ją na zawarcie bliższej znajomości. Można byłoby zatem stwierdzić, że jest to postać płaska, niewiarygodna i źle skonstruowana, ale wydaje się, że to był celowy zabieg scenarzysty. Przecież przygody Epoxy są skrajnie niewiarygodne – wszystko, co ją spotkało, mogło się zdarzyć jedynie w wyobraźni albo we śnie. Jeżeli zatem otoczenie jest przedstawione w ten sposób, to umieszczenie w nim skomplikowanej psychologicznie bohaterki nie sprawdziłoby się. Skrajna naiwność Epoxy, będąca być może emanacją jej podświadomych pragnień, stanowi doskonałe dopełnienie onirycznego otoczenia, w którym rozgrywają się przygody. Racjonalna i refleksyjna postać powodowałaby dysonans, natomiast naiwna Epoxy to doskonałe dopełnienie opowieści. W jej zachowaniu można się wręcz doszukiwać potwierdzenia, że wszystkie zdarzenia, w które została wciągnięta, stanowią jedynie iluzję. Jej naiwność jest zatem całkiem logiczną postawą w pozbawionym logiki świecie.
Komiks jest przepełniony subtelną erotyką. Wprawdzie pełno tu nagich lub półnagich kobiet, ale trudno powiedzieć, żeby epatowano tą nagością. Wydaje się nawet, że osadzenie opowieści w świecie greckiej mitologii sprawia, że taki sposób przedstawienia bohaterów i bohaterek jest całkowicie naturalny i zgodny ze skojarzeniami dotyczącymi mitologicznej ikonografii. Nieco inaczej sprawa wygląda ze scenami przedstawiającymi intymne zbliżenia. Tych scen jest tu dość dużo, choć w gruncie rzeczy… nie ma ani jednej. Autorzy sugerują jedynie, że w określonych sytuacjach do takich zbliżeń dochodzi, ale nigdy tych scen nie pokazują. Mamy tu do czynienia z czymś, co Scott McCloud w „Zrozumieć komiks” nazywa „dookreśleniem”. Otóż wszystkie sceny erotyczne rozgrywają się w przestrzeni pomiędzy kadrami (i w głowie czytelnika). Widzimy tylko sekwencję zdarzeń zapowiadających „moment”, a następnie kolejną sekwencję, która ma miejsce już po nim. Jeżeli zatem ktoś dostrzega w komiksie sceny erotyczne, to znaczy, że sam jest ich twórcą.
Autorzy stosują tę technikę także, gdy prezentują tajemniczego Koltara, od którego cała opowieść się zaczyna. Dowiadujemy się mianowicie, że jest odrażający, ale go nie widzimy. Taki zabieg jest bardziej skuteczny niż pokazanie tej postaci. Zazwyczaj bowiem po tym, gdy już jakaś tajemnica zostaje odkryta, staje się ona mniej intrygująca, a często wręcz rozczarowuje. Podobnie jedynie zasugerowane jest to, co Koltar zrobił Epoxy. Najpierw mówi do niej, że „otworzy przed nią bramy ogrodu”, a później Epoxy znika w jego wielkiej kuli. Na czym polegało to otwarcie, możemy się tylko domyślać, widząc błogi uśmiech na twarzy dziewczyny po tym, jak opuściła już ową kulę. Siła oddziaływania tej sceny i wszystkich jej podobnych polega na tym, że to, co najważniejsze, nie zostało pokazane. Czytelnik musi uruchomić wyobraźnię. Takie rozwiązania spowodowane były zapewne do pewnego stopnia obawami związanymi z ewentualnym ocenzurowaniem komiksu. Trzeba pamiętać, że powstawał w latach sześćdziesiątych (po raz pierwszy został opublikowany w roku 1968). Z jednej strony był to wprawdzie okres rewolucji obyczajowej prowadzącej do pewnej rozwiązłości seksualnej, z drugiej jednak pokazywanie scen otwarcie erotycznych nadal wiązało się z ryzykiem.
Dopełnieniem tej prostej, ale jednak ujmującej narracji są świetne rysunki Paula Cuveliera. Pomimo tego, że w komiksie roi się od roznegliżowanych postaci, wszystko jest przedstawione z wyczuciem i taktem. Rysownik przedstawia ludzkie ciała subtelnie, jakby malował akty, studiując nieustannie niuanse ludzkiej (i boskiej) anatomii. Nie jest to dziwne, gdyż Cuvelier był także (a może przede wszystkim) malarzem, a w jego twórczości ważną rolę odgrywały obrazy podejmujące tematykę cielesności. Przeglądanie komiksu może stanowić dobrą lekcję dla czytelników z aspiracjami rysowniczymi, których na pewno w światku komiksowym nie brakuje.
Podsumowując, należy stwierdzić, że „Epoxy” to na pewno komiks, który warto przeczytać. Fani Jeana van Hamme’a sięgną po niego niewątpliwie bez dodatkowej zachęty, ale wydaje się, że może być on interesujący także dla tych, którzy do tej grupy się nie zaliczają. Prosty, lecz interesujący scenariusz, w którym ważną rolę odgrywa to, co nie zostało powiedziane, i piękne rysunki rozpalające wyobraźnię tym, co nie zostało narysowane, tworzą frapującą całość, która długo pozostaje w pamięci. Główna część tej historii rozegra się w głowie czytelnika.
Dziękujemy wydawnictwu Kubusse za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Paweł Ciołkiewicz
Tytuł: „Epoxy”
Tytuł oryginału: „Epoxy”
Scenariusz: Jean van Hamme
Rysunki: Paul Cuvelier
Kolor : Bertrand Denoulet
Tłumaczenie: Jakub Syty
Wydawca: Kubusse
Data polskiego wydania: 2015
Wydawca oryginału: Dagraud Lomard
Data wydania 2003
Objętość: 72 strony
Format: 215 x 290 mm
Oprawa: twarda
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie/internet
Cena okładkowa: 50 złotych