„I’ve got no strings to hold me down
to make me fret, or make me frown
I had strings, but now I’m free
There are no strings on me!”
Na długo przed premierą „Avengers: Czas Ultrona” osoby odpowiedzialne za promocję wprowadziły nas w odpowiedni nastrój. Dostaliśmy obietnicę niezapomnianego widowiska za sprawą „Agentów T.A.R.C.Z.Y.”. Dzięki takim produkcjom jak „Daredevil” apetyt został jedynie wyostrzony. Stało się już tradycją, że dla fanów trailery stały się wielkimi, przełomowymi momentami. MCU wprowadziło nowe standardy, takie jak sceny po zakończeniu projekcji. Marvel potrafi wywołać niezwykle skrajne emocje, dreszcz, gdy znajdujemy powiązania między tytułami. Najmniejsze zapowiedzi następnych przygód superbohaterów oczekiwane są przez fanów z niecierpliwością.
Niewątpliwie filmy powiązane z Marvelem osiągnęły coś jeszcze. Od jakiegoś czasu na tego typu kino chodzę z osobami, które zainteresowały się komiksem całkiem niedawno. To jest prawdziwa miara sukcesu. Filmy o superbohaterach przyciągają do kin ludzi niezwiązanych z medium komiksowym. Marvel Cinematic Universe ponownie umacnia swoją pozycję na rynku za sprawą kolejnej odsłony „The Avengers”. Wiadomo, że dominacja filmów ze stajni Marvela jest niezaprzeczalna. Drugi co do wielkości potentat na rynku DC nadal jest w defensywie, jeśli chodzi o produkcje kinowe. Z niecierpliwością czekamy na „Batman vs Superman”, ale to właśnie Marvel zdominował początek sezonu letnich hitów. Mimo kontrowersji związanych z Jossem Whedonem, film nie zawiódł. Oczekiwania były bardzo wysokie, a opowieść przedstawiona na ekranie trzyma w napięciu od pierwszej minuty. Zgodnie z konwencją gatunku obraz naszpikowany jest scenami walki, pościgów i zmagań herosów. Zagorzali fani mogą klatka po klatce śledzić odniesienia do świata przedstawionego w szerokim uniwersum Marvela. Fabuła jest wartka i doskonale wpisuje się w schemat filmu o superbohaterach. Największym jednak komplementem, jaki można otrzymać, gdy jest się związanym z komiksem, jest wypowiedź mojego przyjaciela. Tego przyjaciela, który komiksem zainteresował się niedawno. „Oglądanie tych filmów z Tobą to zaszczyt”.
„Avengers: Czas Ultrona” jest przeznaczony dla wszystkich odbiorców. Nieważne, czy czytasz komiksy od piątego roku życia, czy chcesz obejrzeć ciekawy film. Zaskakujące jest to, że w porównaniu z pierwszą częścią przygód drużyny superbohaterów nie jest to już typowy „popcorn movie”. W kinematografii termin ten odnosi się do filmów służących czystej, nieskrępowanej rozrywce, niemających głębi intelektualnej lub treści. Mimo że elementów jedynie rozrywkowych nie brakuje, film nie jest pozbawiony wartości estetycznej. Nie trzeba być fanem komiksu, by go docenić. Wszystko, co ukazywane jest na ekranie, zostało świetnie wyważone. Poziom dowcipu jest wyższy niż w pierwszej części, gry słowne bawią i wywołują uśmiech. Mimo całej nierealności świata przedstawionego, gdzie bogowie dosłownie chodzą pomiędzy śmiertelnikami, historia uderza swoją prawdziwością. Film wykorzystuje każdą cliché znaną z komiksu jako formy artystyczne, jednak obraz, jaki ukazuje się odbiorcy, to losy the Avengers w trochę innym świetle. Tak naprawdę najmocniejszą stroną filmu jest przekaz, zrozumiały zarówno dla fana komiksu, przypadkowego widza, jak i osoby, która cenni rozrywkę na wyższym poziomie. „Avengers: Czas Ultrona” jest bowiem opowieścią o grupie przyjaciół. Nie da się tego przegapić mimo wszystkich wybuchów, pojedynków i nierealnego zagrożenia. To uniwersalna opowieść, która dzieje się jakby równocześnie z wydarzeniami zagrażającymi Ziemi. Niezwykle ciepła, czasem straszna, czasem nostalgiczna historia, która przede wszystkim nie jest nachalna.
Marvel, mając tak silną pozycję na rynku filmów pełnometrażowych i seriali, może pozwolić sobie na wiele. Żadne sznurki nie muszą ograniczać twórców, a Joss Whedon czuje się na tyle pewnie, że może eksperymentować z założeniami fabuły. Widać to w ujęciu przygód superbohaterów. Nie jest to już film, do którego należy przekonać odbiorców. Adaptacje komiksowe weszły w kolejną fazę. Kino tego gatunku, przy takich produkcjach nie jest już związane wymaganiami origin story. Raz za razem powstają remaki znanych już tytułów. „Avengers: Czas Ultrona” udało się coś niezwykłego. Odbiorca stał się przyjacielem superbohaterów. Na przestrzeni lat obserwował rozwój osobowości, charakter poszczególnych bohaterów jest mu znany, a co najważniejsze, rozumie motywacje postaci. Oczywiście można powiedzieć, że mój odbiór jest nieobiektywny. Jestem zagorzałym fanem komiksów, piszę o nich regularnie. Jednak postacie kreowane przez aktorów różnią się od swoich pierwowzorów. Niezależnie od tego, czy zna the Avengers z formy komiksowej, czy jedynie za sprawą filmów, widz stał się częścią ich mitologii. W sposób bardzo subtelny przełamuje się czwartą ścianę. Kolejne adaptacje zaczynają przypominać nadzwyczaj spójny komiks. Powiem więcej, świat MCU staje się coraz bardziej konkurencyjny w stosunku do formy komiksowej. Posiada własną mitologię, nierzadko zupełnie odmienną niż odpowiednik w tradycyjnym formacie. To dobrze. Po pierwsze dlatego, że gwarantuje to rozwój, po drugie nawet nas, fanów, potrafi zaskoczyć reinterpretacjami. Klasyczni bohaterowie i historie znane z dzieciństwa nabierają zupełnie nowych barw. Był moment podczas projekcji, gdy poczułem się dumny, że mój bohater i ja dorośliśmy. Chociaż nadal śmieję się ze wszystkich żartów Tony’ego Starka.
W pełni zgadzam się z punktem widzenia Clarka Gregga, odtwórcy roli agenta Coulsona w MCU. Polski czytelnik może prześledzić jego stosunek do całej serii filmów we wstępie do niedawno wydanego nakładem Egmontu „Avengers Wojna bez końca”. To niezwykła przygoda i cieszę się, że mogę być jej częścią. I nie chodzi już tylko o dobrze skrojony film pod względem technicznym. Jest naszpikowany akcją i naprawdę każdy miłośnik filmów sensacyjnych znajdzie tu coś dla siebie. Nie chodzi o równowagę tych wszystkich elementów. Przede wszystkim „Avengers: Czas Ultrona” doskonale ukazuje dynamikę grupy. Po doskonałym „Zimowym żołnierzu” widać, że Chris Evans czuje się znacznie lepiej w roli Kapitana Ameryki niż w swoim pierwszym filmie dla MCU. Kolejne produkcje ze stajni Marvela są kontynuacją wątków wyraźnie nakreślonych przez dwie sztandarowe postacie. Iron Man i Kapitan Ameryka to dwa filary, na których w najbliższym czasie będzie opierać się strategia firmy. W „Avengers: Czas Ultrona” ścierają się skrajnie odmienne poglądy na kształt drużyny i jej cel. Robert Downey Junior wraz z Chrisem Evansem dają popis swoich aktorskich zdolności. Prym wiedzie oczywiście odtwórca roli Iron Mana, ale z filmu na film Kapitan jest coraz mniej drewniany i staje się pełnowymiarową postacią. Wszystkich fanów cieszy zachowanie spójności pomiędzy głównymi wątkami poszczególnych części i tytułów. Z niecierpliwością czekam na kulminację przedstawionych problemów w „Captain America: Civil War”. Film już teraz kreowany jest na ogromne wydarzenie.
Najsłabszym elementem filmu jest wątek romantyczny między Black Widow – Nataszą Romanoff i Hulkiem – doktorem Bruce’em Bannerem. Wywołał on ogromne kontrowersje wśród fanów. Problemy w nim poruszane są niezwykle trudne i drażliwe społecznie. Czarna Wdowa przedstawiona jest tutaj jako ofiara i wydaje się, że partnerujący jej Mark Ruffalo jako Banner jest promowany jej kosztem. Pomiędzy parą nie ma chemii i nie tworzą tak ciekawego duetu jak Iron Man i Cap. Ma się nieodparte wrażenie, że jest to kolejna z technik kontroli potwora. Przez cały film czekamy na ujawnienie motywów tego dość nietypowego połączenia. O ile zrozumiała jest dla wszystkich przyjaźń pomiędzy Tonym Starkiem a doktorem Bannerem, o tyle relacja z Black Widow wprowadza niebezpieczny dysonans w odbiorze filmu. Fani od dawna domagają się filmu z udziałem Scarlett Johansson jako solowej gwiazdy w uniwersum MCU. Najbliższe plany tego nie przewidują. Szkoda, mimo dość topornego na pierwszy rzut oka wątku, odtwórczyni roli Nataszy Romanoff ma wielki potencjał. Nie zgodzę się, że ten element nie jest potrzebny. Po reakcjach różnych środowisk wyraźnie widać, że dyskusja nad nim jest żywa i ważna. Nie jest to też wątek płytki i przedstawiony jedynie na potrzeby przyciągnięcia żeńskiej części widowni. Jest po prostu dużo trudniejszy w odbiorze niż wybuchy i żarty sytuacyjne.
By śledzić wszystkie nawiązania i próby dialogu z widzem w „Avengers: Czas Ultrona”, trzeba być niezwykle uważnym. Tak, film przestał być tylko czystą rozrywką. Komiks przeszedł podobną rewolucję, gdy wytworzył się nurt nowel graficznych. Nie jest to nic strasznego, kolejny krok w ewolucji, chociaż w tym konkretnym przykładzie może brzmieć to nieco upiornie. Ten obraz oprócz wspaniałych kilku godzin spędzonych w gronie przyjaciół może pozostawić nas z refleksją. Może, nie musi. Odbiór jest uzależniony tylko od widza, a twórcy nie starają się wywrzeć na widowni presji. Przedstawiają za to masę materiału, nowych twarzy, rozszerzają i wzbogacają uniwersum. Łamią stereotypy i ograniczenia. Wszystko to w granicach konwencji, na którą każdy, kto idzie do kina, się zgodził. Tak, to dobry film, ja po cichu liczę na Hawkeye’a i New Avengers. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. A na razie: „Avengers… assemble!”.
Rafał Pośnik
Tytuł: „Avengers: Czas Ultrona”
Reżyseria: Joss Whedon
Scenariusz: Joss Whedon
Obsada:
Robert Downey Jr.
Chris Evans
Mark Ruffalo
Chris Hemsworth
Scarlett Johansson
Jeremy Renner
Samuel L. Jackson
Aaron Taylor-Johnson
Hayley Atwell
Elizabeth Olsen
Stellan Skarsgard
Paul Bettany
Idris Elba
James Spader
Don Cheadle
Thomas Kretschmann
Muzyka: Danny Elfman, Brian Tyler
Zdjęcia: Ben Davis
Montaż: Lisa Lassek, Jeffrey Ford
Scenografia: Charles Wood, Domenico Sica
Kostiumy: Alexandra Byrne
Czas trwania: 141 minut