WORLD OF WARCRAFT TOM 2

WITAMY PONOWNIE…


„Mam dla ciebie drugi tom WoW-a”. Te słowa zmroziły mi krew w żyłach. Wciąż mając w pamięci pierwszy zeszyt tego nerdowskiego arcydzieła drżącymi rękoma rozerwałem folię i zasiadłem do lektury, gotowy na najtrudniejszą podróż życia. Drugi tom przygód Lo’Gosha, Vallery i Brolla okazał się bardzo irytujący. Dlaczego? Bo mnie wciągnął.

Serio. O ile pierwsza część była skierowana ewidentnie do fanów wirtualnego świata Warcrafta, o tyle tom drugi przynosi niespodziewanie coś, czego najmniej się spodziewałem – wciągającą fabułę. Na samym początku dostajemy piękny twist, a potem jest już tylko lepiej. Lo’Gosh jest jeszcze bardziej epicki, Valeera nabiera dzikiej ponętności dzięki wchłanianiu mrocznej energii, a Broll wyrasta na mędrca-opiekuna, gotowego poświęcić zdrowie i życie, by ratować skalaną duszę elfki. Czyż to nie urocze? Trójka przyjaciół musi stawić czoła całemu złu tego świata, a każde z nich jest naznaczone czymś, co im to mocno utrudnia. Pomysł przewałkowany na wszelkie możliwe sposoby i pozornie zamykający rozwój fabularny szybciej, niż nasiąkała murawa naszego najlepszego stadionu, ale w świecie Warcrafta zdaje egzamin. Przyczyn tego jest kilka.

Po pierwsze, twórcy tego komiksu nie silą się na bycie kolejnym Stephenem Kingiem. Tutaj wszystko jest proste, toporne i siermiężne, ale gra ze sobą doskonale. Dawno już odkryłem, że fantastyka dzieli się na dwie główne kategorie – czyste i proste, ze smokami, magią, złymi czarownikami, dobrymi krasnoludami i grupą zróżnicowanych bohaterów stawiających czoła coraz to nowym przeciwnościom losu, oraz na to, przy którym trzeba pomyśleć. Tutaj myśleć zbytnio nie trzeba i to jest paradoksalnie siła tej historii. Oto dostajemy komiks napisany tak, jak napisana byłaby książka ze świata Blizzarda: prosto i do przodu, bez zbędnego zastanawiania się, dywagowania i filozofowania. Bo i po co? Przecież mamy miecze, czary i możemy się zmieniać w wielkiego niedźwiedzia. Seems legit.

Po drugie, imiona. Jezusie Nazaretański, jak bardzo mnie to denerwuje w tym komiksie. Vendellin Soulfire. Magni Bronzebeard. Bolvar Fordragon. Dobry Boże, czy naprawdę nie można wymyślić normalnych imion? Ale to kolejny paradoksalny plus „World of Warcraft”, albowiem zamiast obgryzać paznokcie ze stresu, co stanie się z bohaterami, jest mi to po prostu najzwyczajniej w świecie obojętne. Mają tak głupie imiona, że mogą ginąć hurtowo i oglądanie tego na barwnych grafikach wciąż będzie mi sprawiało taką samą frajdę, niezależnie od tego, czy będzie to „ten dobry” czy „ten zły”. And not a single fuck was given that day.

To, co było minusami części pierwszej, stało się plusami drugiej. I dobrze, bo przyznam szczerze, że naprawdę trochę mnie pochłonęła historia Lo’Gosha i z niecierpliwością wyczekuję trzeciego tomu – mimo wszystko jest to kawałek fajnej, prostej, chłopskiej rozrywki. Ci, którym tom numer jeden przypadł do gustu, koniecznie powinni sięgnąć po tom numer dwa. Ci, którym tom numer jeden nie przypadł do gustu… także powinni. Bo ta niewinna historyjka wciąga. Kurczę, to irytujące. Lubię „World of Warcraft”.

Michał Jadczak

„World of Warcraft” tom 2
Scenariusz: Walter Simonson
Rysunki: Jon Buram, Mike Bowden
Tusz: Jerome Moore, Sandra Hope (współpraca: Richard Friend, Mark Irwin, Mike Bowden, Philip Moy, Trevor Scott, Andy Smith, Lee Townsend, Joe Weems, Jeff Whiting)
Kolory: Randy Mayor (współpraca: Milen Parvanov, Allen Passalaqua)
Okładki: Ludo Lullabi, Sandra Hope, Randy Mayor
Warianty okładek: Samwise Didier
Wydawca oryginalny: WildStorm Productions / DC Comics
Wydawca polski: Egmont Polska Sp.z.o.o. na licencji DC Comics
Okładka: miękka
Stron: 173
Cena: 45 zł