okladka-600 (1)

W OPARACH ABSURDU

W życiu każdego człowieka nadchodzi moment, w którym musi się zmierzyć z czymś nowym, nierzadko wykraczającym poza granice jego percepcji. Przyzwyczajeni do otaczającego nas świata, siłą rzeczy przyjmujemy pewne jego elementy jako normę, a wszelkie odstępstwa od niej wywołują u nas zdziwienie, przerażenie, niesmak lub wesołość, a niekiedy wszystko naraz. Z taką właśnie niewiadomą w postaci dzieła Tiziano Scalviego i Luiggiego Picatta przyszło mi się zmierzyć po Komiksowej Warszawie 2015.

Mowa oczywiście o nowym tomie przygód Dylana Doga, wypuszczonym na rynek przez wydawnictwo BUM Projekt. Zachęcony opisem z okładki, uznałem, że pożegnanie się serii z dotychczasowym wydawcą, Egmontem, jest dobrym momentem na bliższe spotkanie z detektywem Dylanem, jego partnerem Groucho oraz całą menażerią dziwnych stworów, z którymi przyjdzie im się mierzyć. Wielkie było moje zdziwienie, gdy lektura dwóch składających się na tom opowieści okazała się być bardziej męcząca niż przyjemna.

Na pierwszy rzut oka „Dylan Dog” to bardzo dobry komiks. Strona wizualna od samego początku rzuca się w oczy. Rysunki Picatta są niezwykle czytelne, a jednocześnie bogate w detale, skomponowane w taki sposób, że mimo braku koloru nie sposób się w nich pogubić. Co więcej, większość z nich od razu zapada w pamięć. Rysowane przez artystę postacie są charakterystyczne, proporcjonalne i miłe dla oka, a tła świetnie je uzupełniają. Kiedy zaś połączymy ilustracje z zaskakującą i pełną humoru fabułą, pierwsze pięćdziesiąt stron otwierającej tom „Golkondy!” łyka się w moment.

Historia napisana przez Scalviego okazuje się być jednak obosiecznym mieczem. Absurdalny dowcip wylewający się z kart komiksu, głównie za sprawą postaci Groucho, dosyć szybko staje się przewidywalny i nużący. Ilekroć pomocnik Dylana pojawia się w panelu, a dzieje się to bardzo często, czytelnik może być pewien, że zostanie uraczony abstrakcyjnym żartem w jakimś stopniu polegającym na grze słów. Przy lekturze stustronicowej „Golkondy!” powtarzalność tego zabiegu prędzej czy później zaczyna przyprawiać o zgrzytanie zębami, zwłaszcza gdy cały tom chcemy zgłębić za jednym razem. Czytając „Dylana Doga”, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, jakbym znów słyszał żarty przewodnika wycieczki, którą odbyliśmy z klasą w gimnazjum. „Dzieci, schylcie głowy, bo teraz jedziemy pod mostem!”, zwykł mawiać, ilekroć autokar pod jakimś mostem przejeżdżał. Takim właśnie dowcipem raczy nas włoski scenarzysta, traci zaś na tym sama historia, skądinąd zabawna i przyjemna. Szczęśliwie humor w „Dylanie Dogu” to nie tylko Groucho. Abstrakcyjnych żartów jest naprawdę dużo, zarówno słownych, jak i sytuacyjnych. Do moich ulubionych zdecydowanie należy monstrualne oko odjeżdżające na tandemie po dokonaniu brutalnego mordu na parze młodych kochanków. To właśnie tego typu sceny, zilustrowane przez Picatta, sprawiają, że po „Golkondę!” jednak warto sięgnąć.

Sytuacja odwraca się nieco w drugiej historii, zatytułowanej „Piąta pora roku”. Tu rysunki nie robią już tak dobrego wrażenia jak w „Golkondzie!”. Trudno nie zauważyć, że w porównaniu z pierwszą historią kreska Picatta uległa uproszczeniu. Twarze postaci nabrały bardziej kanciastych rysów i choć zachowały się ich cechy charakterystyczne, bardziej przypominają rysunki Sala Buscemy niż to, z czym czytelnik mógł obcować w pierwszej części tomu. Utrzymana w formie powieści szkatułkowej, podzielona na krótsze opowiadania „Piąta pora roku” jest w moim odczuciu jednak lepsza niż „Golkonda!”. Słowne żarty ustępują tu miejsca surrealistycznym obrazom, a dzięki podziałowi na mniejsze historie wszystko można przyjąć w nieco mniejszych i bardziej strawnych dawkach.

Od strony technicznej BUM Projekt przygotował wydanie bardzo dobrze. W usztywnionej okładce krytej matową folią znajdziemy blisko dwieście stron komiksu drukowanego na przyzwoitej jakości papierze. Choć oprawa jest klejona, tom dodatkowo zabezpieczono szyciem, a wszystko to dostajemy za niecałe 45 złotych. Bez dwóch zdań na uwagę zasługuje też praca tłumacza, Jacka Drewnowskiego, musiał on bowiem uporać się z zadaniem niełatwym – przełożeniem słownych żartów z języka włoskiego na polski. Zdecydowana większość wyszła bardzo zgrabnie. Uciekał się do dodatkowych wyjaśnień tylko w naprawdę trudnych przypadkach, jak na przykład w żarcie z whisky i taśmą klejącą, powtórzonym zresztą przez Scalviego o jeden raz za dużo.

Podsumowując, „Dylan Dog” od BUM Projekt na pewno nie jest lekturą na jeden wieczór i prawdopodobnie nie jest też najlepszym tomem do rozpoczęcia przygody z detektywem do spraw paranormalnych. Nie mam jednak wątpliwości, że komiks jest w stanie zarazić nowego czytelnika bakcylem abstrakcji, bo niezależnie od tego, jak bardzo chciałbym na „Golkondę!” utyskiwać, złe wrażenia szybko zacierają się w pamięci, pozostawiając miłe wspomnienia o wielkim oku jadącym rowerem i o mózgo-mackach rozrywających ludzi na strzępy.

Dziękujemy wydawnictwu BUM Projekt za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Dariusz Stańczyk

Tytuł: „Dylan Dog: Golkonda! . Piąta pora roku”

Tytuł Oryginału: „Dylan Dog 41. Golconda!”, „Dylan Dog 117. La Quinta Stagione”
Scenariusz: Tiziano Scalvi
Rysunki: Luigi Picatto
Okładka: Claudio Villa
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: BUM Projekt
Data polskiego wydania: 2015
Oprawa: miękka
Druk: offset
Format: 150 x 255 mm
Liczba stron: 192
Cena okładkowa: 44,90 zł