10702050_709960022414578_2360410254966762418_n

Mucha Comics się rozpędza. Wydawnictwo, które zaczynało raczej od amerykańskich komiksów superbohaterskich (choć nie tylko), podąża w całkowicie nowym kierunku. Tym razem uraczyło nas polską wersją kultowej już w Stanach Zjednoczonych serii „Chew” Johna Laymana i Roba Guillory’ego.

PRZEŻUCIA MŁODEGO AZJATY („Chew: Przysmak konesera”)

Bohaterem komiksu jest niejaki Tony Chu, początkowo policjant, następnie agent amerykańskiej FDA, czyli Agencji Żywności i Leków (w wersji polskiej). Tony nie jest zwykłym funkcjonariuszem państwowym, posiada bowiem pewien niezwykły talent – jedząc, potrafi odtworzyć ścieżkę, którą konsumowana rzecz „przebyła”. I niekoniecznie musi być to – dajmy na to – batonik; Chu wykorzystuje swoje zdolności do degustacji dowodów rzeczowych, a co za tym idzie do rozwiązywania zagadek kryminalnych i poprawiania wykrywalności przestępców.

Po pierwsze brawa dla Johna Laymana za poczucie humoru. Poczynając od gry słów łączącej tytuł z nazwiskiem bohatera i tematyką komiksu, po znakomite dialogi. Gdy czytamy „Chew”, szybko orientujemy się, że amerykański scenarzysta to kawalarz jakich mało, w dodatku z tym charakterystycznym dowcipem w konwencji noir – potwierdzają to zresztą jego spotkania z publicznością, na których zawsze jest zabawnie, dosadnie i bez oszczędzania kogokolwiek z samym twórcą włącznie. Od razu widać też, że jego autorska seria to coś, co tworzy z uczuciem i co chce mu się pisać (głośno mówi o tym, że jest leniwy i nie lubi deadline’ów) – dla porównania możecie sięgnąć po wydanego w Polsce i napisanego ewidentnie na zlecenie „Imperatora Pingwina” z nietoperzowej serii „Detective Comics”.

10696428_709961972414383_5013229186708083732_n

„Przysmak konesera” to zaledwie początek historii, którą Layman zaplanował na około sześćdziesiąt zeszytów. Ewentualna negatywna ocena komiksu byłaby więc zdecydowanie nie na miejscu – nieapetycznie (bawiąc się słowami) jest bowiem oceniać dzieło po zaledwie pierwszym rozdziale (co wielu tzw. krytyków z zapałem czyni). Na szczęście w tym przypadku nie ma z tym najmniejszego problemu, ponieważ opowieść broni się zarówno jako mniej więcej zamknięta całość, jak i początek czegoś większego.

Scenarzyście partneruje rysownik Rob Guillory. Jak mówią słowa klasyka, jego kreska „śmieszy, tumani, przestrasza” – na szczęście zawsze we właściwym momencie. Jest w jego stylu coś z klasycznego okresu Johna McCrea, współtwórcy nieodżałowanego „Hitmana”. Guillory’emu daleko do Rosińskiego i Lee. Nawet Risso, Bachalo czy Ramos to liga, do której zapewne nigdy nie trafi, niemniej jego styl idealnie wpasowuje się w konwencję. Efekty pracy Guillory’ego psują co prawda komputerowe kolory – strona plastyczna wypada bowiem zdecydowanie lepiej w czerni i bieli. Mogliby to potwierdzić czytelnicy serii „Walking Dead”, w której to jednym z zeszytów „Chew” był prezentowany w takiej właśnie wersji.

Czy „Chew” to komiks ważny, przełamujący konwencje czy chociażby fale? Zdecydowanie nie – natomiast niewątpliwie   jest to seria pokazująca, że można odnieść sukces na amerykańskim rynku również w historiach autorskich, tworzonych dla odbiorców, ale przede wszystkim dla własnej zabawy. Niesamowite zresztą, jaką drogę przebyło Image Comics. Wydawnictwo, które wyewoluowało z fabryki produkującej zeszyty z kalkami mniejszych lub większych ikon amerykańskiego komiksu do azylu, w którym znajdują schronienie twórcy chcący opowiadać historie inne niż te o nadludziach w kuriozalnych kostiumach. Twórcy tacy jak John Layman.

10672107_709960619081185_1710512332492339492_n

Na polskiej edycji, kontynuując grę słów, mucha nie siada. Jako obserwatora rynku zastanawia mnie jednak fakt, czy „Chew” musiało zostać wydane w takiej luksusowej formie. Oczywiście jest to komiks kultowy, nagradzany – niemniej te otwierające serię pięć zeszytów można było wydać nieco skromniej, a przez to i taniej. W ustawicznie opróżnianym przez polskich wydawców portfelu przeciętnego czytelnika komiksów niekoniecznie muszą znaleźć się środki na zakup właśnie „Chew”. A i tak dotyczy to hardcore’owych odbiorców, na tych spoza getta przy tej cenie raczej nie ma co liczyć.

Kończąc, nie wypada nie wspomnieć o jak zwykle świetnym tłumaczeniu nieocenionego Roberta Lipskiego. Tym ważniejszym, że przy błyskotliwych dialogach pisanych przez Laymana dobry tłumacz to podstawa.

Tak więc jeśli jeszcze nie przeżuliście tego komiksu, to najwyższa pora nadgonić. Chciałoby się wręcz napisać, przywołując wieszcza Sławę, że to kruche ciasteczko dla konesera komiksu. Chciałoby się, ale się nie napisze. Ostatecznie są jeszcze jakieś granice.

Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

Łukasz Chmielewski

Tytuł oryginału: „Chew: Taster’s Choice”
Scenariusz: John Layman
Rysunki: Rob Guillory
Tłumaczenie z języka angielskiego: Robert Lipski
Wydawca wersji oryginalnej: Image Comics
Wydawca wersji polskiej: Mucha Comics
Data premiery wersji oryginalnej: 2009 r.
Data premiery wersji polskiej: 2014 r.
Oprawa: twarda
Format: 17 x 26 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Liczba stron: ok. 120
Cena: 49 zł