Przemysł niezależnie od rodzaju produkowanych dóbr od zawsze rządził się swoimi prawami. Sukces za oceanem jest przeliczany na twardą walutę, nawet jeśli mamy do czynienia ze sztuką. Liczy się przede wszystkim, jak drogo można coś sprzedać, gdy ktoś chce to kupić. Krzywe popytu i podaży są nierozerwalnie połączone ze sposobem myślenia społeczeństwa amerykańskiego. Ostatni miesiąc dla amerykańskiego rynku filmowego upłynął na wnikliwej analizie komercyjnego sukcesu „Deadpoola”. Niewątpliwie ta produkcja ze stajni 20th Century Fox odniosła niewyobrażalny sukces. Całe szczęście, bo to dobry film. Nie o nim jest jednak ten tekst, ale o efekcie, jaki wywarł na środowisko Hollywood.
Z punktu widzenia przemysłu zarówno komiksowego, jak i filmowego została otwarta puszka Pandory. Komiks i kino są w tej chwili niezwykle silne ze sobą związane. Pod koniec XX wieku nastąpiło ogromne zbliżenie tych dwóch mediów. Obrazy na podstawie komiksów w kinie trzymają się mocno. Z roku na rok mamy coraz więcej produkcji tego typu. Sale multipleksów raz za razem zapełniają się fanami, którzy gwarantują wysokie zyski. „Deadpool” jest jednak postrzegany przez przemysł za oceanem jako film przełomowy. Pada pytanie ‒ dlaczego? Ponieważ dla wielu złamał niepisane zasady, które gwarantują kasowy sukces.
Wytwórnie filmowe mają ściśle określony schemat, według którego powstają kolejne produkcje o superbohaterach. Tworzenie sztuki jest dziś bardzo sformalizowane i nie chodzi bynajmniej tylko o kwestie estetyczne. Życie produkcji jest prawnie uregulowane od momentu narodzin pomysłu do chwili realizacji projektu. Komiks jako medium podlega tym samym zasadom. Wszystko po to, by zagwarantować jak najwyższe zyski. Sztywne ramy reguł wyznaczają sposób tworzenia kolejnych hitów. Z góry wiadomo, jak dana produkcja może bądź nie może wyglądać, jakie elementy powinna zawierać oraz do jakiej widowni jest kierowana. Nic nie jest dziełem przypadku. Każde działanie nakierowane jest na maksymalizację sukcesu komercyjnego przedsięwzięcia.
W Stanach Zjednoczonych filmy oceniane są według systemu wypracowanego przez Motion Picture Association of America. Wielkie wytwórnie decydują bowiem o tym, dla jakich grup wiekowych odpowiednia jest treść zawarta w ich produkcjach. Organizacja zrzesza największe studia filmowe takie jak MGM, Disney, Warner Bros. czy Twentieth Century Fox. Dzięki temu studia dbają o swoje interesy, a rodzice otrzymują jasny przekaz, czy dany film jest skierowany do ich dzieci. Kategorie wiekowe wprowadzone przez MPAA są tak istotne i silnie zakorzenione w mentalności obywateli USA, że mimo braku prawnego obowiązku oceniania filmów w tej skali, kina odmawiają wyświetlenia produkcji niesklasyfikowanych lub skierowanych do widowni kategorii „NC-17”.
Ograniczenie grona odbiorców zawsze wpływa bezpośrednio na zyski przedsiębiorstw filmowych. W pięciostopniowej skali MPAA studia filmowe zazwyczaj celują w grupę wiekową określaną symbolem PG-13, która gwarantuje zwrot nakładów finansowych i największe pieniądze. Kategoria ta określa, że niektóre przedstawiane treści mogą być nieodpowiednie dla osób poniżej trzynastego roku życia. Pozwala jednak takim osobom na obejrzenie pokazu filmowego za uprzednią zgodą rodzica. Ma to być wyraźny sygnał, że natężenie dyskusyjnych treści nie jest wysokie, a osoby dorosłe zostały o nich uprzedzone. Zupełnie odmiennie wygląda sytuacja, jeżeli film zostanie oceniony jako obraz grupy „R”. Kategoria „R”, czyli restricted, wiąże się z dużymi ograniczeniami w zakresie tego, kto może oglądać dane widowisko.
Osoby poniżej siedemnastego roku życia mogą zostać wpuszczone do sali kinowej tylko pod opieką osoby dorosłej, a te z kolei są bardzo zachęcane do zapoznania się z treściami prezentowanymi w filmie przed zabraniem ze sobą osób niepełnoletnich. Kontrowersyjny materiał może bowiem zawierać sceny przemocy o niezwykłej intensywności, język, jakim posługują się bohaterowie, jest wulgarny i nie stroni od podtekstów o charakterze seksualnym. Dodatkowo wszelka nagość występująca w stopniu większym niż znikomy, która ma charakter erotyczny, jest automatycznie przypisywana do kategorii „R”. To pociąga za sobą ogromne restrykcje, które realnie przekładają się na liczbę odbiorców, a co za tym idzie, na wpływy z filmu. Takie produkcje kinowe kierowane są bowiem do dojrzałego czytelnika. Taki rating otrzymał „Deadpool”.
Etykieta „For mature reader only” nie jest niczym nowym dla komiksu. Obecnie mamy specjalne linie wydawnicze dla takiego typu odbiorcy. To co dzisiejsze produkcje o superbohaterach odkrywają na wielkim ekranie, jest dla rodzinnego medium standardem. Brytyjska inwazja już w latach 80. ubiegłego wieku wprowadziła dojrzałe treści do komiksu za sprawą doskonałych nowel graficznych autorstwa Alana Moore’a, Neila Gaimana czy też Warrena Ellisa. „Deadpool” jest pierwszym tak duży komercyjnym sukcesem Foxa. To również pierwszy film z tej stajni, który otrzymał kategorię „R”. W tej chwili produkcja Ryana Reynoldsa zarobiła mniej więcej 730 mln dolarów, przy kosztach około 60 mln dolarów, jakie poniosło studio. Można więc niewątpliwie odtrąbić sukces. To właśnie otworzyło przysłowiową puszkę Pandory.
Jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się deklaracje i zapowiedzi kolejnych filmów, których celem będzie widownia z kategorii „R”. Studio 20th Century Fox już ogłosiło, że następny „Wolverine” pójdzie w ślady „Deadpoola”. Środowisko komiksowe odpowiedziało entuzjastycznie i rozpoczęły się spekulacje na temat kolejnych produkcji, które mogłyby zostać zekranizowane w ten sposób. Giełda tytułów stała się sprawą głośną na tyle, że nie dało się jej zignorować. Disney, który posiada prawa do części tytułów Marvela, oficjalnie zajął stanowisko, że nie zamierza podwyższać docelowej kategorii wiekowej dla swoich filmów z „PG-13” do „R”. I całe szczęście.
Jestem zagorzałem fanem komiksu i produkcji filmowych o superbohaterach. W swoich tekstach doceniałem obrazy i albumy skierowane do dojrzałego odbiorcy. Ostatnie doniesienia zza oceanu napawały mnie jednak przede wszystkim lękiem. Przerażające jest to, że kolejni twórcy i studia zdają się nie rozumieć, że same zaliczenie filmu do kategorii „R” nie gwarantuje jego sukcesu. To tak jakby cały świat nagle oszalał i zapomniał, że oprócz przemocy i wulgarnego języka kolejne produkcje kinowe powinny posiadać jakikolwiek dodatkowy, wartościowy przekaz. Inaczej zaleją nas tandetne produkcje epatujące brutalnością, które nie mają do zaoferowania nic poza tym.
Brytyjska inwazja zrewolucjonizowała amerykański komiks, wprowadzając do niego treści zarezerwowane dla dojrzałego czytelnika. Jednak oprócz przemocy i mocnego przekazu nadała mu artystyczny sznyt. Zdefiniowała to, co dziś przez wielu uznawane jest za podstawę noweli graficznych i ambitnego komiksu. Poruszała istotne problemy społeczne i kulturowe, jednocześnie korzystając ze środków wyrazu zarezerwowanych dla literatury i sztuki wysokiej. Autorzy używali naturalistycznego przekazu, nie stroniąc od realistycznej brutalności, ale zawsze robili to w konkretnym celu. Te narzędzia były stosowane, aby nadać kolejny wymiar rysowanej historii. Dzięki temu odbiorca amerykański otrzymywał produkt kultury masowej o zaskakującej głębi.
Zdaje się, że studia filmowe w swej pogoni za zyskiem zapomniały o tym istotnym elemencie. Ślepe powielanie schematu bez jego zrozumienia może mieć opłakane skutki. Nawet najwięksi bohaterowie nie gwarantują sukcesu filmu. Wystarczy przypomnieć pierwszy solowy film o Wolverinie. Nie odniósł sukcesu, został zmiażdżony przez krytyków, a Ryan Reynolds wcielający się w rolę Deadpoola odszedł z powodu braku szacunku dla bohatera, którego osobiście jest fanem. Właśnie dlatego, że sam jest fanem komiksów, postanowił zrobić film, o którym zawsze marzył. Nie udało mu się to, gdy wcielił się w rolę Zielonej Latarni, ale to również nie powstrzymało go przed realizacją swojego marzenia. „Deadpool” odniósł tak wielki sukces, bo stał za nim oryginalny pomysł i wizja. Kategoria „R” była tylko środkiem do celu. To był konsekwentnie realizowany i przemyślany, ogromnie ambitny projekt, który miał dać Deadpoolowi, film, na jaki zasługuje.
Pamiętajmy, że nie jest to pierwszy i pewnie nie ostatni film o superbohaterach, który otrzymał kategorię „R”. To nie ona przesądza o jego wartości. Przed „Deadpoolem” do tej grupy zostały zakwalifikowane wszystkie filmy z „Blade’em”. Nie gwarantowało im to tego, że będą dobre, wartościowe ani nawet, że odniosą kasowy sukces. Nie wszystkie filmy, które epatują przemocą, będą obrazami na miarę dzieł Quentina Tarantino, a nawet on ma w swym dorobku lepsze i gorsze produkcje. Nie dajmy się zwariować i nie powtarzajmy schematów tam, gdzie to nie jest potrzebne. Inaczej wszystkie kolejne produkcje o superbohaterach będą tanim kinem klasy B. Produkcjami, gdzie śmieszny indyjski akcent taksówkarza z „Deadpoola” będzie brzmiał jedynie tandetnie i sztucznie. Na takie filmy fani nie pójdą do kina. A studia filmowe zanotują wtedy naprawdę ogromną stratę.
Rafał Pośnik