„Comanche” to klasyczny western, który sprawi wiele radości miłośnikom tego gatunku. Oto bowiem po raz kolejny szlachetny rewolwerowiec przybywa znikąd i staje w obronie słabszych. W mieście, w którym prawo stało się tylko pustym słowem, potrzebny jest ktoś taki jak Red Dust.
Hermann staje się powoli jednym z najchętniej publikowanych autorów na polskim rynku. Po dobrze przyjętych, kultowych już seriach („Wieże Bois-Maury”, „Bois-Maury”, „Jeremiah”) oraz pojedynczych albumach („Bez przebaczenia”, „Stacja 16”, „Staruszek Anderson”, „Gorzkie gody”) przyszedł czas na jedno z wcześniejszych dzieł belgijskiego twórcy. „Comanche” to seria, która powstała pod koniec lat sześćdziesiątych dzięki współpracy ze scenarzystą Michelem Régnierem, tworzącym pod pseudonimem Greg. Warto odnotować, że nie był to pierwszy wspólny komiks tej dwójki – obaj autorzy mieli bowiem okazję współpracować już wcześniej, tworząc dla magazynu „Spirou” serię zatytułowaną „Bernard Prince”, która zadebiutowała w 1969 roku. To w trakcie prac nad tą sensacyjną opowieścią narodził się zapewne pomysł na western, który bardzo szybko przybrał konkretne kształty. „Comanche” również najpierw był publikowany w odcinkach w „Spirou”, a później przybrał formę albumu. Pierwszy tom „Red Dust” ukazał się w 1972 roku.
Red Dust to imię rewolwerowca, który gra w tej opowieści główną rolę. Przybywający znikąd bohater trafia do miasteczka Greenstone Falls, gdzie od razu wplątuje się w niebezpieczną intrygę. Oto dowiaduje się, że niejaki Lawrence B. Cathrell dąży do tego, by zdobyć dla jakiegoś tajemniczego zleceniodawcy ranczo o złowieszczej nazwie Triple Six. Problem polega na tym, że jego właścicielka – czarnowłosa dziewczyna o indiańsko brzmiącym imieniu Comanche – nie ma zamiaru pozbywać się posesji, którą właśnie odziedziczyła. Cathrell, który ma świadomość tego, że miejscowy szeryf nie jest w najlepszej formie, postanawia działać w sposób daleki od litery prawa. Wszystko zapewne skończyłoby się po jego myśli, gdyby nie to, że do gry włącza się nasz jeździec znikąd. Red Dust oferuje mianowicie swoje usługi pięknej i niezależnej Comanche. Tak rozpoczyna się historia, w której nie brakuje klasycznych westernowych rozwiązań.
W pierwszym tomie serii autorzy pełnymi garściami czerpią z dobrze znanych i sprawdzonych schematów. Samotny jeździec znikąd – choć początkowo bez konia – staje w obronie uciśnionych. Ryzykując życie, walczy w słusznej sprawie. Podział na złych i dobrych jest w tej opowieści jednoznaczny, nie ma tu miejsca na jakieś niuanse i odcienie szarości, obecne chociażby w późniejszych komiksach Hermanna. Choć trzeba odnotować, że do tego czarno-białego schematu trudno dopasować relację, jaka łączy Red Dusta z Kentucky Kidem. Obaj rewolwerowcy walczą wprawdzie po przeciwnych stronach barykady, ale ewidentnie łączy ich coś w rodzaju szorstkiej przyjaźni opartej na wzajemnym szacunku. Zresztą ich pojedynek i to co następuje po nim jest chyba jednym z bardziej wzruszających momentów w tym komiksie.
Pod względem graficznym mamy tu oczywiście do czynienia z wczesnym Hermannem. Rysunki tworzone są w klasyczny komiksowy sposób. Nakładany obficie, głównie za pomocą pędzelka tusz nasuwa skojarzenia z inną kultową opowieścią rozgrywającą się na Dzikim Zachodzie. Chodzi oczywiście o serię „Blueberry” autorstwa Jeana-Michela Charliera oraz Jeana Girauda. Hermann, tworząc „Comanche”, niewątpliwie znał przygody krewkiego porucznika, które zaczęły ukazywać się kilka lat przed debiutem tworzonej wspólnie z Gregiem serii. Widać tu pewne podobieństwa do stylu Girauda, ale daje o sobie znać również specyfika belgijskiego rysownika. Niewątpliwie znakiem rozpoznawczym są – oczywiście – twarze bohaterów, które już zaczynają nabierać dobrze znanych fanom Hermanna rysów. Na uwagę zasługuje dynamiczne kadrowanie, dbałość o szczegóły oraz jaskrawe, ciepłe kolory, które nadają komiksowi charakter klasycznego frankofońskiego westernu.
Krótko mówiąc, „Comanche” to komiks, który powinien znaleźć się w zbiorach wszystkich sympatyków Hermanna oraz miłośników westernów. Opowieść zawiera w sobie wszystko to, za co lubimy klasyczne opowieści z Dzikiego Zachodu. Walka dobra ze złem, pojedynki rewolwerowców rozgrywane w pełnym słońcu, miasteczko ogarnięte bezprawiem i piękna kobieta, która potrzebuje pomocnej dłoni w swej samotnej próbie przeciwstawienia się wrogom. Wszystkie te dobrze znane elementy są tu na swoim miejscu i można się nimi delektować do woli. Jeśli dodamy do tego świetne rysunki wczesnego Hermanna, uzyskamy intrygującą całość. A najlepsze jest to, że przed nami jeszcze dziewięć kolejnych tomów tej westernowej sagi.
Dziękujemy Wydawnictwu Komiksowemu za udostępnienie egzemplarza do recenzji
Paweł Ciołkiewicz
Tytuł: „Comanche. Tom 1. Red Dust”
Tytuł oryginału: „Comanche 1 – Red Dust”
Scenariusz: Greg
Rysunki: Hermann
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Wydawca: Wydawnictwo Komiksowe
Data polskiego wydania: 2016
Wydawca oryginału: Le Lombard
Data wydania oryginału: 1972
Objętość: 48
Format: 240 x 320 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie/internet
Cena okładkowa: 39,90 złotych