Od zarania dziejów zdolność latania była domeną istot nadnaturalnych: bogów, demonów, ich wysłanników i potomstwa lub związanych ze światem mitologicznym stworzeń. Wymagała wiedzy tajemnej lub nadprzyrodzonych cech, będąc dostępną wyłącznie dla wybranych jednostek: nadludzi. Od dziesięcioleci jest także jedną z podstawowych właściwości superbohaterów: do tego stopnia zrosła się ona z gatunkiem, że stanowi dziś niemal jego znak rozpoznawczy. Jednak fikcyjne (mniej lub bardziej) postaci o wyjątkowych mocach i dziwnych kostiumach, zdolne pokonać grawitację, rozpalały masową wyobraźnię na długo przed pojawieniem się komiksowych herosów.
Skoczkowie
Jedną z najbardziej interesujących istot tego typu jest Spring Heeled Jack. To zagadkowe stworzenie, które od 1837 do 1904 roku terroryzowało po zmroku angielskich mieszczan, stało się nieodłącznym elementem wiktoriańskiego folkloru, przyjmując rolę bohatera nie tylko miejskich legend, ale także sztuk teatralnych, przedstawień kukiełkowych czy groszowych powieści w odcinkach. Chociaż w zależności od relacji świadków i ofiar nieuchwytnego napastnika zmieniały się szczegóły jego wyglądu (miał posiadać m.in. spiczaste uszy, diabelską twarz, metalowe pazury czy gorejące w ciemnościach oczy), jedna cecha pozostała niezmienna: umiejętność wykonywania niezwykle długich i wysokich skoków.
Gdy opowieści o spotkaniach z demoniczną istotą pojawiły się w prasie, dziennikarze nadali jej miano „Jacka na sprężynach” lub „Sprężynującego Jacka”: panowało przekonanie, że za atakami (zwłaszcza na młode kobiety) stoi nie wysłannik piekieł, ale przebrany dewiant, posługujący się butami z wbudowanym w obcasy mechanizmem sprężynowym, umożliwiającymi mu błyskawiczne (i spektakularne) ucieczki z miejsca zdarzenia. Wraz z nasileniem się zbiorowej histerii (w roku 1938 londyńska policja prowadziła szeroko zakrojone poszukiwania skaczącego diabła, zaś burmistrz miasta stołecznego wyznaczył za jego schwytanie nagrodę w zawrotnej wysokości pięciu tysięcy funtów – aktualnie około 400 tysięcy dolarów!) rosła lista nadludzkich zdolności Jacka: oprócz swych popisowych susów miał ziać błękitnym ogniem, wspinać się na pionowe ściany i być odpornym na postrzał z dowolnej broni.
Ponieważ nigdy nie udało się schwytać zagadkowej istoty ani ustalić jej prawdziwej natury, rozpalała masową wyobraźnię – stając się zarówno odrażającym wcieleniem diabła (czy według nowszych teorii – kosmity), jak i wysportowanym mężczyzną w pelerynie o kształcie skrzydeł nietoperza, jak przedstawiały go groszowe czasopisma.
John Carter jest natomiast istotą ludzką bez najmniejszych wątpliwości. Ten krewki kapitan kawalerii w armii Skonfederowanych Stanów Ameryki, wywodzący się z rozpoczętej w roku 1912 serii powieści Edgara Rice’a Burroughsa, po zakończeniu wojny secesyjnej postanawia spróbować sił jako poszukiwacz złota. Z jednej z kopalni w tajemniczy sposób (prawdopodobnie wskutek działania teleportera) zostaje znienacka przeniesiony na Marsa. Ku swemu zaskoczeniu odkrywa, że czwarta planeta od Słońca jest nie tylko zamieszkana przez rozumne formy życia, ale także posiada rozbudowaną cywilizację, zaś ustrój imperialistyczny obejmuje cały czerwony glob.
Chociaż zdezorientowany Carter trafia do niewoli Tharków – tubylczego ludu zielonych olbrzymów o czterech ramionach – prędko odkrywa naturalną przewagę, jaką dają mu warunki fizyczne obcego świata. Pochodząc z ciała niebieskiego o większej sile ciążenia, odznacza się nie tylko niespotykaną na Marsie siłą (jako że kości i mięśnie kosmitów mają mniej zwartą strukturę, wynikającą z mniejszej grawitacji), ale także umiejętnością skakania na ogromne odległości, co pomaga mu skutecznie uniknąć śmierci z rąk nieprzyjaźnie doń nastawionych autochtonów.
Doskonaląc swoje umiejętności poruszania się i walki w nowych warunkach, bez większego wysiłku staje się niepokonanym wojownikiem oraz wybawcą marsjańskiej księżniczki (przedstawicielki w pełni humanoidalnej rasy), z którą zakłada szczęśliwą międzyplanetarną rodzinę.
Chociaż Burroughs wyolbrzymił na potrzeby powieści grawitacyjną różnicę między Ziemią a Marsem, koncept bohatera zyskującego zaskakujące zdolności dzięki odmiennym od przypisanych jego gatunkowi warunkom szybko stał się inspiracją dla autorów komiksów i pulpowych powieści (jednym z najpopularniejszych w międzywojniu zastosowań tej koncepcji była postać doktora Clarka „Doca” Savage’a – prekursora amerykańskich nadludzi, który swą fantastyczną siłę i wytrzymałość zyskał dzięki umieszczeniu zaraz po porodzie w zaprojektowanej przez swego ojca-wynalazcę komorze ciśnieniowej, opuszczonej dopiero w wieku nastoletnim).
Upiór teatrzyku
Co zaskakujące, pierwszy heros, który posiadł zdolność latania, wcale nie narodził się w Stanach Zjednoczonych, uznawanych powszechnie za kolebkę superbohaterów, ani nie był w swej pierwotnej formie postacią komiksową.
Takeo Nagamatsu, narrator i twórca grafik do kamishibai – tradycyjnego japońskiego ulicznego teatru obrazkowego (zwanego także „papierowym”) – w 1930 lub 1931 roku przedstawił publiczności pierwszą opowieść, w której protagonistą był Ōgon Batto, czyli Złoty Nietoperz. Pseudonim obrońcy sprawiedliwości mógł być nieco mylący, jako że jego kostium nie miał w sobie żadnych elementów nawiązujących do wyglądu tego nocnego ssaka (paradoksalnie to jego przeciwnicy, a zwłaszcza diaboliczny doktor Erich Nazō, nosili stroje z błoniastymi skrzydłami lub spiczastymi uszami).
Pierwszy superbohater świata prezentował się w istocie dość przerażająco: nosił się jak XVI-wieczny hiszpański szlachcic, z obszerną czerwoną peleryną na plecach i rapierem u boku, zamiast twarzy zaś miał jedynie powleczoną warstwą złota czaszkę (inspirowaną charakteryzacją Lona Chaneya jako Erika, Upiora Opery).
Zaskakujący wygląd (jak również nadprzyrodzone zdolności) tłumaczył fakt, że Złoty Nietoperz urodzić się miał jeszcze w mitycznej Atlantydzie – i jako ostatni potomek pradawnej cywilizacji, spędził tysiące lat w uśpieniu. Po przebudzeniu przez japońską dziewczynę na początku ubiegłego wieku, postanowił poświęcić życie obronie planety przed wszelkimi zagrożeniami. Wśród niesamowitych umiejętności nieśmiertelnego herosa wymienić należy: ogromną siłę i szybkość, całkowitą odporność na wszelką broń konwencjonalną, wzrok rentgenowski, telepatię, zdolność oddychania w próżni kosmicznej i pod wodą oraz, co najważniejsze, latania. Nie potrzebował do oderwania się od ziemi żadnego wsparcia technologicznego (jak odrzutowe plecaki czy substancje antygrawitacyjne) ani magii (używanej czasem do tego celu przez Magika Mandrake’a, debiutującego w roku 1934 w komiksach Lee Falka).
Co więcej, potrafił rozwijać ogromne prędkości, pozwalające mu nie tylko doścignąć futurystyczne pojazdy złoczyńców (niedosiężne dla lotnictwa), ale także w kilka chwil znaleźć się na orbicie okołoziemskiej, by przeciwdziałać wrogim zakusom kosmicznych najeźdzców. Nawet opuszczenie jego sekretnej kryjówki – fortecy ukrytej wśród szczytów Alp Japońskich – możliwe było jedynie drogą powietrzną.
Nagamatsu, malując narracyjne plansze ze scenami lotu Nietoperza, przedstawił go w nowej, nieużywanej wcześniej w podobnym kontekście pozycji. Zamiast z ramionami szeroko rozłożonymi na podobieństwo skrzydeł ptaka (lub nietoperza), twórca uchwycił bohatera w ułożeniu aerodynamicznym, z ciałem tworzącymi jedną linię: od wyciągniętych nad głowę dłoni po wyprostowane nogi ze złączonymi stopami. Twórca postaci nigdy nie podał żadnego konkretnego wyjaśnienia jej mocy: musimy zatem założyć, iż to cecha przyrodzona, nad którą ma całkowitą umysłową kontrolę. Nie potrzebował on do sterowania ani zmiany pozycji ciała, ani też żadnego wsparcia technicznego, niezależnie czy na podobieństwo pędzącego pocisku przekraczał prędkość dźwięku, czy też jedynie łagodnie szybował nad ziemią.
W trakcie przemierzania przestworzy obszerna peleryna pełniła jedynie funkcję estetyczną – zarówno tempo, kierunek, jak i styl lotu były zależne wyłącznie od siły woli Nietoperza. Nie oznacza to jednak, że ten istotny element jego kostiumu (mający się przecież niebawem stać symbolem wizerunku superbohatera) pozostawał dlań bezużyteczny. Ōgon Batto wykorzystywał krwistoczerwone okrycie zarówno jako broń (wywołując dzięki niemu podmuchy wiatru zdolne powalić przeciwnika), jak również przydatny rekwizyt do budowania dramaturgicznego napięcia podczas nagłych pojawień. Zwiastunem obecności bohatera był nadlatujący nietoperz o sierści zabarwionej na złoty kolor i złowrogi śmiech. Dopiero po chwili, gdy kryminalistę udało się przestraszyć, pogromca zbrodni pojawiał się, rozkładając poły peleryny na podobieństwo rozwijania skrzydeł (tak samo, jak robił to Bela Lugosci w roli Draculi).
Trudno dziś ocenić rozmiary popkulturowych wpływów Japonii na Stany Zjednoczone w latach trzydziestych XX w., jednak trudno nie zauważyć, że postać wykreowana przez Nagamatsu posiada wiele przymiotów, jakie kilka lat później pojawią się w komiksie amerykańskim w debiutujących na rynku historiach o superbohaterach. Przedstawienia ze Złotym Nietoperzem stają się niejako matrycą narracji o obrońcy sprawiedliwości z nadludzkimi zdolnościami.
W Japonii Ōgon Batto cieszył się ogromną popularnością, a plansze do kamishibai o jego przygodach były kopiowane i prezentowane w całym kraju (najczęściej bez zgody i wiedzy autora oraz wymaganych licencji), przyciągając do ulicznych teatrzyków zarówno przed-, jak i powojenne pokolenia widzów. Czaszkogłowy „bóg sprawiedliwości” (jak głosił napis na grobowcu, w którym spoczywał przed przebudzeniem) stał się istną kopalnią motywów, używanych przez komiks, telewizję i kino do dziś oraz inspiracją dla setek postaci azjatyckiej popkultury. Na szczególne miejsce zasługuje Prince of Gamma (Książę Gammy) – potomek królewskiego rodu z innej planety, wyglądający jak kilkuletni chłopiec i żyjący pod fikcyjną tożsamością na Ziemi. Debiutujący jako bohater kamishibai niedługo po Złotym Nietoperzu (dokładna data nie jest znana), mały kosmita ukrywał swoją prawdziwą naturę, udając bezdomnego sierotę na ulicach Tokio.
Kiedy jednak z innych części Wszechświata nadchodziło niebezpieczeństwo, błyskawicznie wdziewał swój błękitny królewski trykot, złotą pelerynę i koronę, po czym ruszał na ratunek. Dzięki sprytowi, nadludzkiej sile i umiejętności latania udawało mu się zwyciężyć wszystkie morskie, powietrzne i orbitalne pojedynki, toczone najczęściej z gigantycznymi monstrami. Wyraźnie inspirowana postacią Piotrusia Pana z twórczości L.M. Barriego figura dziecka-wojownika dysponującego fantastyczną mocą stała się jednym z charakterystycznych elementów japońskiej kultury masowej.
Nowa Era
Tymczasem w Ameryce żaden zamaskowany zawadiaka nie mógł jeszcze marzyć o takiej mocy, jaką posiadał Złoty Nietoperz czy Książę Gammy. Chociaż w wyobraźni odbiorców zadomowili się już niezłomni detektywi o szybkich pięściach i kwadratowych szczękach, szybkostrzelni stróże prawa czy budzący grozę mściciele o zdolnościach parapsychicznych, wciąż byli oni w większym stopniu reprezentantami tradycji powieści groszowej niż zwiastunami nadchodzącego wielkimi krokami komiksu superbohaterskiego. Poza wspomnianym już Magikiem Mandrakiem, niemal żaden heros epoki pulpowej nie zdobył umiejętności latania. Wyjątkiem może tu być (w pewnym sensie) doktor Richard Occult (znany również jako Dr Mystic). Ten obdarowany telekinezą i mocą wpływania na umysły przeciwników detektyw rozwiązywał wyłącznie sprawy wymykające się ludzkiemu pojmowaniu. Szukając świadków, winnych i dowodów mag w prochowcu przemierzał zarówno świat materialny, jak i ten poza granicami wzroku. W tym celu korzystał z umiejętności eskterioryzacji, wysyłając własną projekcję astralną w podróż po zaświatach – dzięki takiej formie jego niematerialne wcielenie było w stanie (nie na długo i w określonych warunkach) przeciwstawić się sile ciążenia. W pozostałych sytuacjach Occult, chociaż zręczny jako twórca iluzji, nie umiał oderwać się od ziemi.
Nic nie wskazywało na to, że wydany w czerwcu 1938 roku pierwszy zeszyt magazynu „Action Comics” będzie w stanie to zmienić. Jednak, obok sensacyjnych historyjek o doskonale już znanej czytelnikom strukturze i z udziałem wtórnych w swych założeniach postaci, znalazła się otwierająca czasopismo trzynastostronicowa opowieść, w której zadebiutował Superman. Nowy bohater zdecydowanie wyróżniał się na tle reszty: nosił podkreślający muskulaturę granatowy trykot z wielkim emblematem na piersi (wbrew tendencji do odziewania protagonistów w garnitury, trencze i kapelusze) i czerwoną pelerynę na plecach (będącą wówczas już uznanym i powszechnie stosowanym atrybutem zamaskowanych obrońców sprawiedliwości).
Jednak znacznie większe wrażenie czytelników wywoływać musiał zakres jego umiejętności – jak informowało wprowadzenie, Superman mógł „z łatwością skakać na 1/8 mili, przeskakując dwudziestopiętrowy budynek, podnosić olbrzymie ciężary, biegać szybciej niż pociąg ekspresowy i nic słabszego od pocisku pancernego nie może przebić jego skóry!” Źródłem nadludzkich mocy było kosmiczne pochodzenie Clarka Kenta (tożsamość ta została mu nadana przez ziemskich opiekunów). W obliczu zagłady macierzystego świata ojciec przyszłego obrońcy uciśnionych postanawia ocalić swego jedynego potomka, wysyłając go w kapsule ratunkowej do innego systemu słonecznego. Odpowiedzią na zagadkę niesamowitych zdolności miały być, jak w przypadku Johna Cartera, odmienne warunki panujące na obu ciałach niebieskich. „Kent przybył z planety, której mieszkańcy posiadali strukturę fizyczną o miliony lat bardziej zaawansowaną w stosunku do naszej. Po osiągnięciu dojrzałości, ludzie z jego rasy byli obdarowywani ogromną siłą!” Autorzy komiksu – Jerry Siegel i Joe Shuster – aby uwiarygodnić to wyjaśnienie podali przykłady ze świata zwierząt: mrówkę zdolną udźwignąć wielokrotność swojej wagi i konika polnego, skaczącego na niesamowite dla pozostałych owadów odległości. Już w pierwszym odcinku swoich przygód Superman pokonuje prawo ciążenia nie tylko po to, by szybciej się przemieszczać, ale również w celu ukarania przestępców: przywódcę gangu wiesza za spodnie na szczycie słupa telefonicznego, zaś by wymusić zeznania od skorumpowanego lobbysty zabiera go siłą na przerażający podniebny spacer, lawirując pomiędzy szczytami drapaczy chmur. Nie jest mu straszny nawet upadek z dużej wysokości – gdy w ostatnim kadrze historyjki z pierwszego numeru „Action Comics” przez dodatkowy balast nie udaje mu się doskoczyć do odległego budynku, na początku numeru drugiego obaj mężczyźni lądują bezpiecznie na ziemi, wybijając jedynie dziurę w chodniku.Chociaż stopniowo rozrastała się lista zdumiewających mocy Supermana (rychło osiągając równie gargantuiczne rozmiary co repertuar Złotego Nietoperza), szlachetny kosmita wciąż poruszał się dzięki skakaniu. Przełom nastąpił za sprawą serialu animowanego z lat 1941-1942, będącego adaptacją komiksów o jego wyczynach. Animatorom ze studia braci Fleischerów sprawiały spore trudności sekwencje ciągłego lądowania i odbijania się od ziemi do kolejnego skoku, dlatego dla ułatwienia pracy i zmniejszenia kosztów wydawnictwu zaproponowano wprowadzenie zmian w zakresie umiejętności bohatera. Od tej pory Superman w każdym medium, w jakim się pojawia, dumnie przemierza przestworza w charakterystycznej pozie (bliźniaczo podobnej do tej, jaką przybierał Ōgon Batto), zaś entuzjastyczny okrzyk „Spójrzcie w niebo! To ptak! -To samolot! -To Superman!”stał się rozpoznawalnym na całym świecie sloganem.
Maszyny, ludzie i bogowie
Chociaż „fizyczny fenomen” Supermana może wydawać się wtórny w stosunku do postaci już znanych masowemu odbiorcy, nie sposób zaprzeczyć jego gigantycznemu wpływowi na kulturę popularną od momentu pojawienia się na kartach komiksu. Oszałamiająca kariera przybysza z planety Krypton wywołała prawdziwy wysyp pogromców zbrodni w kolorowych kostiumach, rozpoczynając epokę superbohaterów. Już w kwietniu 1939, zanim sam Superman zyskał zdolność latania, na łamach „Motion Picture Funnies Weekly” pojawił się Książę Namor, znany jako Sub-Mariner, stworzony przez Billa Everetta.
Syn żeglarza i władczyni syren z zatopionego królestwa znacznie różnił się od swoich pobratymców, a tym bardziej przedstawicieli rodzaju ludzkiego. Będąc genetyczną krzyżówką homo sapiens i „homo mermanus”, spadkobierca tronu Atlantydy zyskuje nadzwyczajne umiejętności, umożliwiające mu egzystencję w obu żywiołach. Jednym z efektów mutacji DNA są maleńkie skrzydła (na wzór tych u sandałów Hermesa), wyrastające bezpośrednio z jego kostek. Mimo niewielkich rozmiarów, umożliwiały mu one unoszenie się w powietrzu i szybki lot, czyniąc go chronologicznie pierwszym latającym amerykańskim herosem. Co jednak ciekawe, Namora trudno jednoznacznie zaliczyć w poczet superbohaterów. Podczas gdy Superman używał swych nadludzkich przymiotów w służbie ludzkości, wychowany na dnie oceanu książę uważał cywilizację za zagrożenie nie tylko dla swego gatunku, ale wszystkich morskich istnień, które jako władca miał obowiązek chronić. Dlatego też jego działania, jakkolwiek zawsze dyktowane poczuciem sprawiedliwości, często wymierzone były przeciwko rodzajowi ludzkiemu, zatruwającemu jego wodną ojczyznę. W przeciwieństwie do Clarka Kenta, Namor nie zamierzał przestrzegać prawa ani współpracować z jego przedstawicielami: nadzwyczajne zdolności czyniły go we własnym mniemaniu istotą stojącą na wyższym stopniu rozwoju od „mieszkańców powierzchni” – półbogiem.
Ponieważ komiks o Supermanie święcił triumfy błyskawicznie znikając z kioskowych półek, wydawnictwo National Publications uznało, że czas rozbudować swą ofertę o nowego wyrazistego superbohatera w kostiumie. Wybór padł na propozycję rysownika Boba Kane’a, który zamiast kolejnego mocarza z niesamowitymi mocami zaprezentował zwykłego śmiertelnika w kostiumie nietoperza. Batman, bo tak ochrzczono postać debiutującą w 27 numerze „Detective Comics” w maju 1939 roku, był wspólną kreacją Kane’a i scenarzysty Billa Fingera, który mocno przebudował pierwotną koncepcję kolegi. Według początkowych szkiców Batman miał być znacznie bardziej podobny do Supermana – poza kilkoma szczegółami stanowił jego wierną kopię z odwróconymi kolorami (podczas gdy Superman był odzianym w błękit brunetem, Batman miał być blondynem w czerwonym trykocie). Kane dołożył swej postaci jedynie maleńką maskę karnawałową i zamienił pelerynę na wielkie, sztywne modele błoniastych skrzydeł, przytroczone do pleców nocnego zawadiaki. Pomysł na ich kształt miał wynikać z inspiracji szkicami ornitopterów Leonarda da Vinci, nie wiadomo jednak, czy i w jaki sposób miały one umożliwiać herosowi latanie.
Finger mocno przeprojektował kostium bohatera, nadając mu rozpoznawalny po dziś dzień wygląd i zamieniając nieporęczną konstrukcję na uszytą na wzór skrzydeł czarną pelerynę z kapturem. Ponieważ Batman w swym założeniu nie posiadał żadnej nadludzkiej umiejętności, przewagę nad kryminalistami miały mu dawać (oprócz zaawansowanej znajomości sztuk walki) niezliczone gadżety. Jednym z najbardziej charakterystycznych stał się pneumatyczny pistolet harpunowy, wystrzeliwujący na duże odległości linę z kotwicą, dzięki którym Człowiek Nietoperz może błyskawicznie przemieszczać się w powietrzu między szczytami wieżowców i przeskakiwać nawet na odległe dachy. Z czasem także peleryna zyskała dodatkową funkcję – korzystając z jej wzorowanego na skrzydłach kształtu postrach przestępców mógł bezgłośnie szybować na krótkich dystansach. Gdy pojawiała się potrzeba pokonania większych odległości drogą powietrzną, Batman dysponował istnym lotniczym arsenałem, złożonym ze śmigłowca, lotni, jednoosobowego koptera i przede wszystkim Batwinga: niewykrywalnego dla radarów odrzutowego samolotu. Wszystkie jego pojazdy były, rzecz jasna, stylizowane na nietoperze.
W październiku tego samego roku pojawili się dwaj bohaterowie o naukowym rodowodzie. Human Torch nie był człowiekiem, lecz obdarzonym sztuczną inteligencją androidem – dziełem rąk geniusza Phineasa Hortona. Ponieważ w wyniku błędu konstrukcyjnego syntetyczna skóra robota zaczynała płonąć w kontakcie z tlenem, opinia publiczna zmusiła jego twórcę do zneutralizowania wynalazku i pogrzebania w betonowym grobowcu. Mimo to Pochodni udało się wydostać na zewnątrz (dzięki pęknięciu skorupy, które dostarczyło niezbędnego do zapłonu powietrza) i bohaterskimi czynami przekonać obywateli, że nie stanowi dla nich zagrożenia. Sztuczny człowiek szybko nauczył się nie tylko miotać płomienie, ale także latać, wykorzystując energię cieplną.
Torch stał się zagorzałym obrońcą rodzaju ludzkiego, starając się poznać i zrozumieć istotę człowieczeństwa. To w krótkim czasie postawiło go na drodze dumnego Sub-Marinera, planującego atak na Nowy York w pojedynkę. Obaj bohaterowie stoczyli ze sobą pierwszy w historii amerykańskiego komiksu powietrzny pojedynek (nierozstrzygnięty) na łamach „Marvel Mystery Comics” w roku 1940.
Gdy Stany Zjednoczone włączyły się w II wojnę światową, władca Atlantydy i płonący android połączyli siły przeciwko Kriegsmarine, siejąc postrach wśród Państw Osi. Drugim z naukowych herosów był Robert Charles Gibson – wynalazca chemicznej formuły, umożliwiającej istocie ludzkiej magazynowanie, wytwarzanie i kontrolowanie energii elektrycznej. Po przetestowaniu substancji na własnym organizmie, posiadł nie tylko nadludzką siłę i zdolność ciskania błyskawic, ale także wykształcił umiejętność unoszenia się w powietrzu dzięki elektryczności statycznej. Po ataku na Pearl Harbour naukowiec wstępuje do amerykańskiej armii i zarówno jako żołnierz, jak i mściciel w kostiumie Shock Gibson, „Ludzkie Dynamo”, walczy z siłami japońskimi.
Obok nauki, drugim najchętniej wówczas stosowanym przez autorów historyjek obrazkowych źródłem zdolności latania była magia, bardzo często inspirowana wątkami mitologicznymi.
W roku 1940 pojawia się Hawkman – archeolog opętany przez widmo starożytnego egipskiego księcia Khufu, zmuszonego do walki z nową inkarnacją jego odwiecznego wroga, kapłana Hath-Seta. Dzięki magicznym właściwościom tajemniczego metalu Nth (niedługo później scenarzyści nadali mu pozaziemskie pochodzenie), w którym uwięziona była dusza księcia, naukowiec tworzy odporny na grawitację kostium ze skrzydłami sokoła na plecach i rusza do walki o wieczysty spokój Khufu. Podobną historią może się pochwalić młodszy zaledwie o kilka miesięcy Doctor Fate – syn odkrywcy grobowca babilońskiego boga mądrości Nabu w Dolinie Ur.
Po trwających dwadzieścia lat naukach sztuki magicznej od samego uwolnionego bóstwa, mężczyzna powraca do Ameryki, by dzięki mistycznym atrybutom – złotemu hełmowi, pelerynie i amuletowi – zwalczać zbrodnię (także tę nadnaturalną). Kontakt z darowanymi przez Nabu przedmiotami zapewniał mu, obok szeregu innych metod naginania rzeczywistości, także umiejętność lewitacji. Czasem jednak moc przychodziła łatwo i nie wymagała wcześniejszego wysiłku: Green Lantern na miejscu katastrofy kolejowej znalazł mistyczną ręczną latarnię, odlaną ze szmaragdowego meteorytowego metalu.
Po wykuciu z niej sygnetu, prosty inżynier mógł materializować własne myśli. Wyjątkowa biżuteria umożliwiała mu również latanie, jednak zależne było ono (tak samo jak wszystkie pozostałe moce pierścienia) od siły woli i koncentracji noszącego oraz wcześniejszego „naładowania” światłem latarni. Bez niego magiczna energia kończyła się po 24 godzinach.
Ci wspaniali bohaterowie w swych latających maszynach
Nie sposób tu nie wspomnieć o specyficznym nurcie historyjek obrazkowych czasu II wojny światowej. Po japońskim ataku lotniczym z 7 grudnia 1941 roku niemal wszyscy istniejący wówczas superbohaterowie zostali włączeni w tryby propagandowej machiny Stanów Zjednoczonych, by aktywnie wspierać siły alianckie w walce z Państwami Osi. Jednak już wcześniej zaczęli powstawać herosi, stworzeni wyłącznie jako krzepiące naród zapewnienie o jego militarnej potędze. Najbardziej interesującym przedstawicielem nurtu (także ze względu na zaskakująco długi czas publikacji, która w przeciwieństwie do większości serii tego typu nie zakończyła się wraz z konferencją pokojową w Poczdamie) jest bez wątpienia Blackhawk Squadron.
Komiks opowiadał o grupie asów lotnictwa z różnych krajów znajdujących się pod nazistowską okupacją. Przewodził im polski (!) pilot, bezimienny kapitan Polskiego Lotnictwa Wojskowego, który – zestrzelony przez specjalny oddział Luftwaffe – poprzysiągł zemstę hitlerowcom, zarówno za atak na jego kraj, jak i śmierć rodzeństwa w wyniku bombardowania. Wraz z ekspansją III Rzeszy do drużyny dołączali kolejni lotnicy-mściciele. Cała eskadra, wyposażona w pomalowane na czarno (niewidoczne nocą oraz niewykrywalne dla radarów) myśliwce, niezmordowanie dziesiątkowała siły powietrzne Hitlera.
Absolutnie wyjątkowym środkiem transportu powietrznego był zaprezentowany czytelnikom w roku 1942 samolot, należący do najważniejszej superbohaterki wszech czasów: Wonder Woman. Diana – córka mitycznej Hippolity – wywodząca się z pacyfistycznego matriarchalnego społeczeństwa Amazonek, jeszcze w młodości na rajskiej wyspie Themiskerze zbudowała ponaddźwiękowy i całkowicie niewidzialny samolot, którego nie była w stanie zestrzelić żadna broń pochodząca ze świata zewnętrznego (nazywanego przez Amazonki Ziemią Mężczyzn). Zabrała wehikuł ze sobą po opuszczeniu ukrytej kobiecej enklawy, by służył jej w walce z samczym terrorem.
Ponieważ twórca postaci – William Moulton Marston – używał przygód Wonder Woman jako rysunkowej wykładni idei feministycznych, także jej samolot pełnił określoną funkcję symboliczną: odrzutowiec miał być alegorią „niewidzialnego” wkroczenia kobiet na zdominowane przez mężczyzn rynki pracy w dobie Wielkiego Kryzysu, kiedy osłabło społeczne przekonanie o sztywnych granicach dopasowania zawodów do płci. Proces ten miał obrazować sposób lotu odrzutowca, który nie tylko poruszał się niesłychanie szybko (znacznie przekraczając maksymalną prędkość lotnictwa męskich armii), ale był również bardzo cichy i całkowicie niewykrywalny dla jakichkolwiek wojskowych systemów namierzania.
W kolejnych dekadach Wonder Woman coraz rzadziej używała samolotu, ponieważ zyskała zdolność samodzielnego latania (zakres jej mocy opierał się na greckim panteonie, zwinność i niezależność wobec grawitacji odziedziczyła po Hermesie). Warto jednak pamiętać o jej cudownej powietrznej maszynie – tym bardziej, gdy spojrzymy na nią jako na protoplastę stosowanych we współczesnym lotnictwie technik maskowania typu „stealth”.
Sprężynowy ruch oporu
W latach 40. nagły wzrost komiksowej populacji obrońców sprawiedliwości drwiących z praw grawitacji rozbudzał wyobraźnię nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Po okupowanej przez hitlerowców Czechosłowacji krążyła legenda o tajemniczym Péráku, Sprężynowym Człowieku z Pragi.
Ten, jak głosiły opisy świadków, czeski superbohater w ciemnym kostiumie przez całą II wojnę światową szkodził na wszelkie sposoby nazistom i sabotował funkcjonowanie ich gospodarki wojennej na terenie całego Protektoratu Czech i Moraw. Jednak, dzięki przytroczonym do stóp sprężynom, umożliwiającym mu nawet wskakiwanie z poziomu ulicy na dachy domów, nigdy nie udało się go schwytać. Rekordowym wyczynem Péráka miało być pokonanie jednym susem doliny Wełtawy. Chociaż próżno szukać dowodów na rzeczywiste istnienie sprężynowego partyzanta (badacze zgodni są co do uznania go za wyjątkowo specyficzną legendę miejską), po zakończeniu wojny przetrwał w czechosłowackiej kulturze popularnej.
W górę, w górę i dalej
Wraz z gwałtownym rozwojem rynku komiksowego wydłużała się lista nadprzyrodzonych mocy, którymi dysponowali superbohaterowie, zaś zdolność latania stała się powszechna. Zamaskowani herosi wznosili się w powietrze dzięki telekinezie (jak Martian Manhunter czy Marvel Girl), ptasim (Angel) lub owadzim (Wasp) skrzydłom, transformacji w latające zwierzęta (Changelling), odrzutowym butom (Iron Man), nadymaniu rozciągliwego ciała na podobieństwo balonu (Plastic Man), kontrolowaniu prądów powietrznych (Storm), a nawet… wystrzeliwaniu się z armaty (Bulletman).
W 1982 roku, po dekadach burzliwych przemian poetyki rysunkowych światów rysownik Dave Stevens postanowił stworzyć postać nawiązującą do minionej epoki groszowych opowiadań i pierwszych awanturniczych kolorowych zeszytów. Tak powstał Rocketeer: pilot i kaskader, działający w Los Angeles roku 1938. Dzięki odnalezieniu tajemniczego odrzutowego plecaka (jak wyjaśnia filmowa adaptacja z 1991 roku, skonstruowanego przez samego Howarda Hughesa), pozbawiony jakichkolwiek nadludzkich zdolności zawadiaka staje się władcą przestworzy.
Taka postać nie miałaby prawa bytu, gdyby jej przygody rozgrywać się miały w roku premiery historyjki. Superbohaterowie musieli wówczas umieć już znacznie więcej, niż „jedynie” odrywać się od ziemi. To nie zrobiłoby wrażenia na przyzwyczajonym do niezwykłości czytelniku. Pełna odniesień do popkultury lat 30. opowieść o Rocketeerze jest z punktu widzenia naszych rozważań czymś więcej, niż jedynie nostalgiczną podróżą do korzeni amerykańskich superherosów. To hołd dla pierwszych podniebnych władców wyobraźni, którzy wówczas pozwolili uwierzyć, że człowiek może latać.
Rafał Kołsut
Pełna wersja tekstu powstała na potrzeby czasopisma „Konteksty”.