„Shi” – ideogram w języku japońskim, którego zapis można odczytywać jako liczbę „cztery”. W literaturze symbol ten znacznie częściej odczytywany jest jako słowo „śmierć”.

 Alfred Hitchcock zwykł mawiać, że aby zbudować odpowiedni nastrój opowieści, na jej początku musi wybuchnąć bomba atomowa, a potem napięcie musi rosnąć. Taurus Media jako wydawca na polskim rynku postawił głównie na tytuły rynku frankofońskiego. Małe perełki, które w równych odstępach czasu wypuszcza do obiegu czy to w formie integrali, czy pojedynczych albumów. Serie, do których ma prawa, są świeże, niekiedy artystyczne, ale na pewno można o nich powiedzieć, że są ciekawe, wręcz fascynujące. Tak samo intrygujące jak „Shi: Na początku był gniew…”. Śmierć zawsze jest fascynująca. Szczególnie jeśli jest równie tajemnicza jak opowieści Orientu.

Ten album wydany przez Taurusa jest dla mnie szczególnie trudny. Już na początku ma wszystkie elementy, które powinien posiadać świetny komiks. Poprzeczka ustawiona jest bardzo wysoko. Dodatkowo album wizualnie jest po prostu przepiękny i niezwykle sugestywny. Jednak, wraz z kolejnymi kadrami, narastało we mnie uczucie zirytowania, gniewu. Mimo wszystkich tych cudownych elementów miałem nieodparte wrażenie, że coś tutaj jest wybitnie nie tak. Pierwsze strony, które wprowadzają czytelnika w fabułę, na długo pozostaną w mojej pamięci. Są wprost idealnym przykładem tego, jak przykuć uwagę do każdego kadru, jak prowadzić narrację, by podkreślać najważniejsze, najdrobniejsze szczegóły ‒ tak by odbiorca wraz z rozwojem akcji odczuwał rosnący niepokój. Wszystko to za sprawą umiejętnego nacisku na detale, na które trzeba zwrócić uwagę. Tak aby czytelnik wiedział, że za chwilę nastąpi kulminacja, a jest przecież na samym początku opowieści. Przerzuci ledwie kilka kartek, dopiero zanurza się w świat przedstawiony, a już napięcie jest nie do zniesienia. Dusi, krępuje ruchy i walczy o każdą cząstkę naszej uwagi. To wszystko rozegrało się na pierwszych dwóch planszach otwierających album. Mistrz Alfred powinien być dumny.

Problem w tym, że wraz z zanurzeniem się głębiej w historię, ona zamiast cieszyć, drażni. Wszystkie zabiegi literackie po tych dwóch wspaniałych stronach, wszystkie te uszczypliwości w stronę postaci bohaterów były nijakie. Tak jakby były dziełem złośliwego małego dziecka, które czerpie wprost sadystyczną satysfakcję ze swego okrucieństwa względem bohaterów ‒ nie przystawały do tego, co zostało nam wcześniej przedstawione. Nie kopie się bowiem leżącego, gdy dwie strony wcześniej całkowicie się go zniszczyło za pomocą swojej narracji, swoich kadrów. Przed chwilą zburzyło cały świat wokół, jednym twórczym gestem spaliło go do gołej ziemi, a potem jeszcze raz tak dla pewności posypało ją solą. To naprawdę bardzo wyraźne, mocne, artystyczne przesłanie. Nie trzeba być dodatkowo zawistnym bogiem, który czerpie satysfakcję z pomniejszego cierpienia swoich bohaterów. To nie pozwala cieszyć się historią. Każda krzywda, którą im wyrządzasz, każda nieuprzejmość, która spotyka ich z twojej strony ‒ twórco – powoduje nasz, mój gniew. Obiecałeś nam coś wielkiego tymi dwiema pierwszymi stronami, a teraz rozmieniasz się na drobne, będąc po prostu okrutnym. Niespełniona obietnica to na pewno coś, co mnie drażni. To był mój problem, gdy z nadzieją, w szoku i oszołomieniu zanurzałem się coraz głębiej w historię przedstawioną w „Shi”.

Wtedy właśnie mnie olśniło. Wszystko to drażni mnie, denerwuje, gdyż jestem mężczyzną. Moja płeć jest niewłaściwa, a świat przedstawiony ukazuje zachowania mężczyzn w sposób stronniczy. Mam prawo czuć gniew, bo wszystkie zachowania przedstawicieli mojej płci są w sposób karykaturalny przerysowane i ukazują ją w jak najgorszym świetle. Wszystkie te irytujące zachowania, nieuprzejmości, okazywanie wyższości, ten patriarchalny sposób patrzenia na świat, wszystko to było niesprawiedliwe. Problem w tym, że było jednocześnie prawdziwe. Nic tak nie kole nas w oczy jak prawda. Szczególnie gdy uważamy się za mądrych, szlachetnych i dobrych mężczyzn. Nikt z nas przecież nie chce być czarnym charakterem żadnej z historii, prawda? „Shi: Na początku był gniew…” mimo swojego wybitnie przygodowego charakteru jest też komiksem zaangażowanym społecznie, który przedstawia szowinistyczny świat mężczyzn w bardzo nieprzychylnym świetle. Dodatkowo, nie robi tego w sposób prostacki, ale zachęca do refleksji. Niewątpliwie, głównymi bohaterkami przygodowej warstwy fabularnej są dwie młode kobiety, ale to tylko pierwsza warstwa. Zanurzając się głębiej, mamy bowiem do czynienia z komiksem, którego bohaterami są dwa różne, odmienne światy. Patriarchalny, szowinistyczny świat mężczyzn, którego symbolem jest imperium brytyjskie, oraz walczący z nim, słabszy i niezrozumiany świat kobiet, którego alegorią są dwie jakże odmienne bohaterki.

Dwie kobiety przeciwko imperium. To hasło, a nawet cały wcześniejszy akapit, jest krzywdzące, bo oczywiście nie jest to jedyne przesłanie „Shi”. Autorzy w doskonały sposób przedstawiają bowiem warunki i problemy ery wiktoriańskiej. Wszelkie nierówności społeczne, podejście do wczesnego kapitalizmu i brytyjskiego imperializmu to wątki, które kształtują charakter albumu. Niewątpliwie mamy do czynienia z powieścią typu dickensowskiego, która odromantycznia nam świat lamp gazowych i pary. Co więcej, jak każda znakomita fikcja, opowiada o czasach nam współczesnych, osadzając fabułę w świecie przedstawionym. Tak jest i tym razem, gdy wraz z bohaterami przemierzamy wiktoriańskie ulice. Dodatkowo autorzy idą o krok dalej, budując ciekawe i trafne klamry łączące naszą współczesność z głównym teatrem wydarzeń. Efekt jest niemal powalający, gdyż cała treść nabiera niepokojącego, skłaniającego do przemyśleń wydźwięku, który w sposób bezpośredni osadza czytelnika w jego współczesności i bezpośrednio łączy tak odległe zdawałoby się światy. Ten zabieg jedynie podkreśla aktualność problemów, które nie straciły na znaczeniu dla społeczeństwa od czasów wiktoriańskiej Anglii. Dziś tak jak kiedyś nadal mamy bowiem do czynienia ze światem pełnym nierówności i uprzedzeń, szowinizmu i zdrowej dawki męskiego patriarchatu, który wydaje się nikomu nie przeszkadzać. Zwłaszcza gdy nie jest się przedstawicielem odmiennej rasy, płci lub kultury, którą społeczeństwo i system stara się zamknąć w okowach i uciszyć.

Dlatego dla mnie „Shi: Na początku był gniew…” to komiks trudny, z powodu mojej perspektywy, jego przesłania i akcentów, na jakie kładzie nacisk. Problemy, które opisuje, obserwuję z zupełnie innej perspektywy i właśnie uświadomiono mi, że ten punkt widzenia może nie być najwłaściwszy. Być może zbyt blisko mi do osób pokroju angielskich lordów, którzy wszelkie formy kobiecej emancypacji uważają za fanaberie i koniec końców szkodliwe dziwactwa. Nie pomaga fakt, że komiks jest doskonale narysowany. A co to znaczy w praktyce? Jest sugestywny. Autorzy nie uciekają od trudnych tematów, a ich graficzne przedstawienie jest niezwykle realne. Co więcej, Jose Homes poprzez swoje ilustracje ukazuje, czemu kobiety z epoki są tak kuszące. Album jest przeznaczony dla osób pełnoletnich, nie tylko dlatego, że posiada sceny przemocy oraz przedstawia nagość, robi to w sposób, który przemawia do czytelnika. To tylko pogłębia uczucie dyskomfortu, bo faktycznie jako odbiorca – mężczyzna – łapię się na tym, że oceniam walory estetyczne kobiet, tak jakby były obiektem seksualnym. Zupełnie jak mężczyźni z epoki, fantazjujący o ujrzeniu kobiety w bieliźnie, która zakrywała tak dużo, a jednocześnie była niezwykle erotyczna, pociągająca. Każdy taki kadr jest świadectwem olbrzymiego kunsztu, przede wszystkim dlatego, że nie musi być wulgarny, by osiągnąć zamierzony efekt. Efekt, który jeszcze bardziej przybliża nam ducha tamtej epoki, a zarazem naszych czasów. Gdzie kobiety traktowane są nie jak partnerki, ale jak rzecz, która ma być przyjemna dla oka. I niewątpliwie jest, a ja nie jestem pewien, czy te uczucia nie czynią mnie częścią problemu. Za to przepraszam. Mimo to pannę Jennifer, jedną z bohaterek, chcę znów zobaczyć. Boję się jednak, że porozumienie pomiędzy naszymi światami będzie raczej niemożliwe i to z naszej – mężczyzn – winy.

 

Dziękujemy wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

 

Rafał Pośnik

 

Tytuł: „Shi: Na początku był gniew…”

Wydawnictwo: Taurus Media 1/2018

Tytuł oryginalny: Shi #1: Au commencement était la colère…

Wydawca oryginalny: Dargaud

Rok wydania oryginału: 2017

Liczba stron: 56

Format: 215 x 290 mm

Oprawa: twarda

Papier: kredowy

Druk: kolor

ISBN-13: 9788365465177

Wydanie: I

Cena z okładki: 45 zł