Nie wszystko złoto, co się świeci ‒ mówi stare przysłowie. Jego pierwszy człon, jako podtytuł, otrzymała polska wersja językowa komiksu stworzonego przez Bartosza Sztybora i Ivana Shavrina ‒ „Dozorca”. I już w tym momencie zaczynają się schody ‒ chociaż to nie o stopnie czyszczone przez tytułowego dozorcę będzie chodzić.
Zacznijmy więc od parteru ‒ czyli podstaw. Dla wielu z was będzie to zapewne wiedza zbędna, ale dla porządku odnotuję, że twórca scenariusza, Bartosz Sztybor, jest dziennikarzem, publicystą i scenarzystą z wieloma osiągnięciami. Od lat tworzy uznane scenariusze do filmów oraz komiksów, w jego głowie powstali liczni bohaterowie rozmaitych historii, za których przygody otrzymał wiele nagród ‒ między innymi w ramach jednej z największych polskich imprez dotyczących tego medium, czyli Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier. Za oprawę graficzną odpowiada Ivan Shavrin, grafik działający w Sankt Petersburgu. Jego portfolio jest bardzo bogate i różnorodne ‒ zarówno pod kątem stylistycznym, jak i tematycznym. Wśród jego prac każdy może znaleźć dla siebie coś interesującego. Omawiany komiks nie jest pierwszym dziełem tego duetu. W pierwszej połowie 2016 r. stworzyli opowieść „Unlucky”, znajdującą się w antologii zombie horroru pt. „Doggybags”.
„Dozorca” został wydany w twardej oprawie, na 96 kolorowych stronach w wymiarach zbliżonych do formatu A4 i już od okładki prezentuje się interesująco. Komiks pierwotnie wydano w języku angielskim, wersję na rynek polski wypuściło Wydawnictwo Non Stop Comics.
Podróż wspomnianymi schodami prowadzi nas na pierwsze piętro, gdzie chciałbym skupić się nieco na warstwie fabularnej. Tę część wycieczki zaczynamy od ostrego sprintu ‒ od pierwszych kadrów scenarzysta wrzuca nas w wir wydarzeń, ekspresowo wprowadzając Dota ‒ młodego człowieka będącego naszym głównym bohaterem ‒ oraz dość wartką akcję. Po zbudowaniu wstępnego napięcia akcja cofa się w czasie o kilka dni. Historia napisana jest na tyle interesująco, że zanim dogoni zdarzenia wtrącone na początku, widz ma szansę zdążyć zaangażować się w losy bohaterów. Tych zaś jest trzech, a do zajmowanej przez nich ławki na blokowisku powoli zmierza czwarty.
Poza Dotem poznajemy więc Księcia, Mordę i Magistra. Młodzi mężczyźni spędzają czas na sprawach raczej mało wzniosłych ‒ grze w piłkę, rozmowach o rzeczach dość błahych, naśmiewaniu się z osiedlowej dozorczyni Kathy Wilkes i powolnym przemierzaniu okolicznych podwórek. Ich cechy charakteru tworzą z nich na początku byty dość symboliczne ‒ ot, Magister jest oczytanym „mózgiem operacji”, Morda zaś wygadanym osiedlowym cwaniakiem. Już wkrótce będą jednak mieli szansę powoli odkryć więcej kart, ponieważ nasza blokerska Drużyna A zostaje poinformowana przez Magistra o zagadkowej śmierci znanego rapera i związanym z nią makabrycznym znalezisku. Panowie wstają z ławki, my obserwujemy, jak ich spokojny świat powoli zaczyna ogarniać burza, pozostawiająca wokół kałuże krwi, a wszystkiemu przygląda się podejrzanie przenikliwa dozorczyni, nie bez kozery będąca postacią tytułową.
Historia nie ma określonego miejsca ani czasu. Po architekturze i technologii można wywnioskować, że dzieje się w kraju anglojęzycznym z XXI wieku, natomiast brak sztywnych ram czasowych i geograficznych dodaje komiksowi dużo uniwersalności, pomagając widzowi lepiej wczuć się w wydarzenia.
Poza niespiesznym budowaniem świata bardzo doceniłem humor zawarty przez Sztybora w komiksie. Lekkie docinki między bohaterami i umiejętna zabawa przedstawioną sytuacją, często o zabarwieniu sarkastycznym, są w moim odczuciu odpowiednio zbalansowane z poważniejszymi elementami fabuły. Pozwalają na chwilę oddechu, stanowią organiczną część świata przedstawionego i wynagradzają uważną lekturę.
Pomimo interesującej i przyjemnie prowadzonej historii, od strony tekstowej rzuca się w oczy kilka problematycznych drobiazgów. Znalazłem nieliczne literówki, poważnym „schodem” jest też (przynajmniej dla mnie) strona tłumaczeniowa. Polski przekład stworzył sam autor, nie było więc ryzyka przeinaczenia pierwotnej koncepcji. Część tekstów pozostała jednak w pisowni oryginalnej. Najczęściej są to przypadki wynikające z kwestii graficznych: soczyste przekleństwo stanowiące tło całego kadru czy też szyldy sklepowe, czyli elementy, które zapewne wymagałyby stworzenia przez Shavrina alternatywnych kadrów. Spotkałem jednak przynajmniej dwie sytuacje, w których przekład nie powinien stanowić kłopotu, a mimo to pozostawiono kwestie angielskie. Nie są to przypadki zmuszające czytelnika do sięgnięcia po słownik, więc nie powinny przeszkadzać w lekturze, ale przy dialogach prowadzonych głównie w języku polskim ewidentnie się wyróżniają.
Kolejnym zaobserwowanym przeze mnie niuansem jest podtytuł wspomniany na początku. Oryginalne „good as gold” oznacza coś o nienaruszalnej wartości, natomiast w polskiej wersji dostajemy „nie wszystko złoto”, co (o ile nie miało nawiązywać do „nie wszystek umrę” Horacego) sugeruje raczej coś, co wygląda na wartościowe, a w istocie wcale takie nie jest. Podtytuł sugerujący „pozory wielkości” nie pasuje też do fabuły, która wydaje się mówić o czymś zgoła odwrotnym ‒ ale nie jest to problem, który wpływa negatywnie na ogólny odbiór dzieła. Wręcz niknie wobec tego, co znajdziemy na ostatnim piętrze naszej wędrówki, czyli strony graficznej.
A po schodach wiodących na ten, notabene, szczyt ‒ porywa nas i wnosi Ivan Shavrin. Od pierwszej strony wita nas pełna ekspresji i dynamiki kreska. Myślę, że jest to ten typ grafiki, który się albo pokocha, albo nie polubi ‒ ale na pewno nie da się pozostać wobec niego obojętnym. Mnie od początku pochwycił styl ‒ uważny, ale z większym skupieniem na przekazywaniu emocji niż utrzymaniu idealnej formy. Kadry prędkie, przedstawiające gwałtowną akcję albo pełnych paniki bohaterów, wydają się bardziej chaotyczne, pełne egzaltowanych, szarpniętych (ale nie niedbałych!) pociągnięć. Doskonale widać ruch, czasem poprzez przeciągnięcie ludzkiej formy do jej granic, czasem przez widoczny ślad pozostawiony przez postać, gdzie można wręcz poczuć nieludzkie tempo. Momentami zmniejsza to niestety czytelność niektórych kadrów, ale w tych przypadkach uzbrojenie się w cierpliwość zdecydowanie popłaci.
Praca Shavrina nasuwa czasem skojarzenia z twórczością Mike’a Mignoli, zwłaszcza przy ujęciach ukazujących stworzenie jako gigantyczną postać z płonącymi w cieniu oczami. Zaraz potem ukazuje nam nagle oblicze tej furii i zwierzęcej siły z wieloma detalami, nie pozwalając przywyknąć do jednego stylu. Integralną część dynamiki często stanowią dźwięki wydawane przez postaci, wpisane w ich ruch czy podkreślające stan. Tu widać zdolność rysownika do wiarygodnego przedstawiania emocji, które nieraz z wyczuwalnym ciężarem zawisają na kartach albumu. Tam zaś, gdzie akcja zwalnia, by przedstawić moment zastanowienia czy dialogu, otrzymujemy obrazy pełniejsze detali. Autorzy często puszczają oko do czytelnika, co wyraźniej widać przy ponownej lekturze albumu.
Pora więc przysiąść na metaforycznym dachu i oddać się chwili refleksji. Prowadzenie fabuły komiksu jest co najmniej satysfakcjonujące, chociaż nie zaskakuje zanadto ‒ zastosowane rozwiązania można odnaleźć też w innych dziełach kultury. Akcja wydaje się w pewnym momencie mocno przyspieszać i dążyć wprost do konkluzji, która następuje, w mojej ocenie, raczej prędko. Przedtem otrzymujemy jednak wciągający i żywy świat, pełen dygresji i tajemnic oraz ciekawych bohaterów o nieodkrytej głębi, prezentujący jedynie wierzchołek tego, co zdaje się w sobie kryć. Między innymi dlatego po zakończeniu lektury dzieło wydaje się stanowić jedynie wstęp do o wiele szerszego świata pełnego kolejnych historii, które mogłyby w gruncie rzeczy wydarzyć się nawet i nam.
Spoglądając jednak na dotychczasową twórczość Bartosza Sztybora, który preferuje kreowanie krótkich form, pozostaje chyba pogodzić się z tym lekkim niedosytem. A szkoda, bo chętnie poznałbym dalsze dzieje tego uniwersum.
Kacper „Kapa” Syguła
- Tytuł oryginalny: Janitor – Good as gold
- Format:190×270 mm
- Liczba stron:96
- Oprawa:twarda
- Druk:kolor
- ISBN-13:9788381106214
- Data wydania:19 wrzesień 2018
- Cena z okładki: 44,99 zł