Do tej pory słowo „samba” kojarzyło mi się z tańcem latynoamerykańskim, jednym z wariantów gry karcianej kanasta, serwerem plików dla Linuxa bądź też z przebojem z 1997 r. wylansowanym przez niemiecką grupę Bellini. Po przeczytaniu komiksu „Kocia skórka – historia samby”, opublikowanego przez Wydawnictwo Mandioca, do tego zestawienia dołącza gatunek muzyczny powstały na początku XX wieku. Ale po kolei.
Czym jest kocia skórka?
„Kocia skórka” to opowieść o fenomenie samby, swoistym miksie piosenki biesiadnej i gangsterskiego (dzisiaj raczej raperskiego) kontekstu wyznaczającym jej początki. Oto historia o jej twórcach ‒ lokalnych cwaniaczkach (malandros), bandziorach, typach spod ciemnej gwiazdy ‒ którzy w życiu pod światłem gwiazd i księżyca znaleźli upodobanie. Chociaż przede wszystkim wrażliwych muzykach i kronikarzach historii jednego z najbardziej spektakularnych miast świata.
Tytuł komiksu wziął się od pandeiro, czyli instrumentu muzycznego budową zbliżonego do tamburynu, na który dawniej naciągało się właśnie kocią skórkę. Nie dziwiło więc, że często membrana była w cętki jak futerko, co czyniło każdy egzemplarz wyjątkowym.
Z drzeworytu w komiks
Opowiedzenia historii tego gatunku muzycznego podjęło się dwóch mężczyzn. Scenarzysta Carlos Patati był jednym z guru i nestorów brazylijskiej sceny komiksowej, który tę sztukę (komiks, nie sambę) nie tylko tworzył, lecz także badał. Młodszy o pokolenie João Sánchez to artysta rytownik, uhonorowany wystawami zbiorowymi i indywidualnymi w galeriach Brazylii i Hiszpanii. Polskie wydanie „Kociej skórki” jest pierwszą pośmiertną publikacją zmarłego kilka miesięcy temu scenarzysty.
Od razu warto tutaj podkreślić nietypowe rozwiązania, które doprowadziły do powstania rysunków. Sánchez postawił na drzeworyt, czyli płaskorzeźbę w drewnie – materiale, który miał ogromny wpływ na sambę w jej początkach. Od momentu napisania scenariusza potrzeba było roku na narysowanie pierwszej z trzech historii. Całej w drzeworycie. Rytownik postanowił więc uprościć prace, tworząc styl quasi-drzeworytowy, a to wszystko po to, by przyspieszyć proces. Niestety, jak czas pokazał – dwie kolejne części powstawały przez następnych dziesięć lat.
Niewdzięczna praca tłumacza
W albumie dostajemy trzy opowieści. Pierwsza z nich nosi tytuł właśnie „Kocia skórka” i… tak naprawdę nie jest opowieścią o sambie sensu stricto. Cofamy się do roku 1901 do dzielnicy Penha w Rio de Janeiro. Dostajemy historię o codziennym życiu muzyków. O ich starciach, walkach ulicznych. A wszystko, czego możemy się dowiedzieć o sambie, musimy wyciągnąć sami z ilustracji, wyglądu postaci, wystroju wnętrz, drobnych półsłówek. Nic nie jest podane wprost.
Tutaj wielki plus należy się tłumaczom – Katarzynie Sajdakowskiej, Jakubowi Jankowskiemu oraz Markowi Cichemu. Jak sami wspominają we wstępie do tego wydania, praca duetu Papati / Sánchez to dzieło bardzo głęboko osadzone w kulturze i historii samby. Ma to swoje odbicie w dialogach. Tłumacze musieli więc często „kopać” dość głęboko, aby zrozumieć dialogi malandros, capoeiristas i bambas, którzy kołyszą się na planszach komiksu w rytm muzyki i wypitego alkoholu. Cytując wstęp: „Jeśli przypis jest porażką tłumacza, to przegraliśmy przy tym tłumaczeniu trzydzieści dwa razy. Być może jednak dzięki tym naszym porażkom polski czytelnik zacznie kojarzyć sambę w szerszym kontekście historyczno-społecznym”.
Ostatnia samba w Morro do Castelo / W knajpie rządzi melodia
Druga i trzecia historia nie wyglądają już tak samo. Rzuca się w oczy zmiana stylu graficznego na quasi-drzeworytowy. I znowu druga historia nie jest historią samby per se, a raczej występuje ona przy okazji opowieści o historii Rio de Janeiro i Brazylii.
Dopiero trzecia opowieść przynosi najwięcej informacji o tym stylu muzycznym. Poznajemy takie osoby jak Noel Medeiros Rosa, Wilson Batista czy Ismael Silva, którzy w świecie samby są nazywani pionierami i jednymi z najważniejszych postaci tego gatunku muzycznego. Znowu – nie dowiedziałbym się tego, gdyby nie tłumacze i ich przypisy.
Wydanie na czwórkę z plusem
Od strony technicznej nie mogę się w zasadzie do niczego przyczepić. Dostajemy solidne i porządne wydanie w twardej oprawie, szyte i nie klejone. Jedyne, co mi nie zagrało do końca, to kwestia papieru. Album wydrukowano na papierze Alto Naturel o gramaturze 130 g. To papier, z którym do tej pory miałem okazję spotkać się jedynie przy okazji albumu „Black Kiss”. Nie do końca mi on odpowiada, ale rozumiem, czym jego użycie jest spowodowane. Ten papier po prostu lepiej chłonie czarną farbę, której w tym komiksie jest bardzo dużo. I tylko za to zamiast postawić piątkę, daję czwórkę z plusem.
To nie jest komiks dla wszystkich
Kiedy już wszystko, co najważniejsze, napisałem wcześniej, przejdę do kilku słów podsumowania. Czy jest coś, co mi się w tym komiksie podobało? Z pewnością doceniam ogrom pracy włożonej w drzeworyty i stworzenie w ten sposób komiksu. Doceniam próbę przemycenia mnóstwa informacji o sambie, ale osobie, której wiedza na ten temat przed przeczytaniem albumu była równa zero, niewiele to pomogło. Moja wiedza teraz nie poszerzyła się jakoś dramatycznie. A to wszystko z dwóch powodów, o których teraz napiszę.
Kwestia warstwy językowej jest jednym z dwóch największych zarzutów, jakie mam do tego komiksu. Gdybym nie przeczytał wielu przypisów w trakcie lektury albumu, absolutnie nie zrozumiałbym, co się dzieje na kolejnych kadrach. Chwała tłumaczom, ale chyba nie o to chodzi w komiksie, by był tak hermetyczny, że mogliby go zrozumieć jedynie nieliczni. Pod tym względem bura należy się autorom. To zdecydowanie obniża moją ocenę tego dzieł a.
Drugim moim zarzutem, aczkolwiek można go bardziej rozumieć jako swoistą preferencję, jest szata graficzna. Pierwsza historia – ta stworzona w drzeworycie – jest momentami nieczytelna i ciężka w odbiorze. Przebrnięcie przez ten tytuł zajęło mi ponad tydzień, właśnie głównie z powodu rysunków, które – muszę to przyznać – początkowo całkowicie zniechęciły mnie do zaznajomienia się z tytułem. Kiedy już jako tako oswoiłem się z tym stylem, nie mogłem się do niego w ogóle przekonać. Może „Kocia skórka” nie jest skierowana do mnie, nie będę się spierał. Mnie niestety, pomimo chęci, nie przekonał. Dziękuję, postoję.
Dziękujemy Wydawnictwu Mandioca za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Michał „Emjoot” Jankowski
Scenariusz: Carlos Patati
Rysunki: João Sanchez
Tłumaczenie: Katarzyna Sajdakowska, Jakub Jankowski, Marek Cichy
Liternictwo: Robert Sienicki
Redakcja: Bartłomiej Rabij, Krzysztof Lichtblau
Druk: czarno-biały
Oprawa: twarda
Format: 165 x 235 mm
Papier: Alto Naturel 130 g
Stron: 136