Jeden z największych, najambitniejszych, a przy tym najbardziej pokręconych crossoverów w historii Marvela dobiegł końca. Wraz z nim kończy się także świat, a właściwie całe Multiversum tego wydawnictwa. „Tajne wojny” są finałem dla serii Hickmana, a jednocześnie kolejnym dużym wydarzeniem. Zakończenie opowieści jest znacznie lepsze niż prowadzące do niego historie.
Tajne wojny po raz czwarty
Dla porządku odnotujmy, że to nie pierwsze wydarzenie Marvela o nazwie „Tajne wojny” (ang. Secret Wars). Pierwsze miało miejsce ponad 30 lat temu, na przestrzeni roku począwszy od maja 1984 do kwietnia 1985 roku. Ta mająca 12 zeszytów seria obejmująca najważniejsze grupy i kilka solowych postaci powstała na potrzeby firmy Mattel, która chciała wypuścić serię zabawek z postaciami Marvel Comics. Ich badania wykazały, że dzieci dobrze reagują na słowa „tajne” i „wojny”, pojawiło się także kilka innych uwag, jak np. wymóg modernizacji zbroi Dr. Dooma i Iron Mana.
Był to sukces na tyle duży, że po roku pojawiły się „Tajne wojny II”, a w 1988 r. „Tajne wojny III”. Pierwsze „Tajne wojny” były także o tyle istotne, że wprowadzały ważne zmiany w historii komiksów Marvela. Takie, które wpłynęły na wszystkich i wszystko. Pod wieloma względami odwołuje się do nich Hickman w swoich „Tajnych wojnach”, które pierwotnie ukazały się 30 lat po oryginalnym wydarzeniu. To tyle, jeśli chodzi o historyczny przypis, wracamy do czasów obecnych.
W ciągu ostatnich miesięcy na łamach polskich wydań serii „Avengers”, „New Avengers”, a potem także „Avengers – Czas się kończy” byliśmy świadkami nadciągającej niebłaganie katastrofy. Dochodziło do tzw. inkursji – Ziemie z różnych uniwersów zderzały się, co ciągnęło za sobą nie tylko zagładę tych planet, ale całych ich wszechświatów. Koniec końców zostały tylko dwa światy – Ziemia-616, czyli główne uniwersum Marvela, oraz Ziemia-1610, na której rozgrywają się komiksy spod szyldu Ultimate. Gdy i na nie przychodzi czas, nastaje pustka. Tylko „na chwilę” jednak, bowiem zapełnia ją Bitewny Świat. Planeta, która powstała z pozostałości zniszczonych Ziem, na których były różne punkty czasu. Twór nowego boga – Dooma! Tak, to pole do ciekawych scenariuszy „co by było, gdyby…”, które zostało całkiem zgrabnie wykorzystane w historiach pobocznych, a część z nich wydano także w Polsce. Są to m.in. „Wojna domowa”, „Oblężenie”, „Thorowie” czy „Staruszek Logan”.
Koniec Multiwersum
Nowe „Tajne wojny” możemy podzielić na dwie części. Przed końcem i po końcu wszystkiego, co znamy. W części „przed” widzimy, jak nasi bohaterowie się nie poddają i mimo wszystko próbują walczyć o ocalenie Ziemi. Do końca, tak jak nakazuje im sumienie. Wrażenie na temat tej walki nieco słabnie, gdy z góry wiemy, że jej wynik jest przesądzony, jednak kilka dramatycznych i drastycznych scen robi wrażenie i zapada w pamięć. Podobnie jak chociażby upór Spider-Mana, który pomimo beznadziejności sytuacji nie odwraca się od mieszkańców Nowego Jorku i wciąż pozostaje „przyjacielskim Spider-Manem z sąsiedztwa”. Podjęto także próby wybudowania dwóch statków, na pokładzie których miałaby przetrwać nadzieja dla ludzkości. Niestety nie udaje się powstrzymać nadchodzącej katastrofy. Multiwersum ulega zniszczeniu, ale to nie koniec.
Po wielkim „boom” zostajemy rzuceni na głęboką wodę i stajemy się świadkami ceremonii przejścia młodego mężczyzny. Okazał się godzien i ma podjąć służbę w specjalnych oddziałach, by ochraniać świat, na którym przyszło mu żyć. Nie wiemy, co, gdzie i jak, chociaż tytuł rozdziału nieco sugeruje, a i uważny czytelnik nie powinien być zaskoczony, kto rządzi na „Bitewnym świecie”. Poznając nowy świat, dowiadujemy się, wraz z częścią jego mieszkańców, że wspomniane arki jednak przetrwały, a na ich pokładach znajdują się dobrze nam znane postaci. Zarówno te dobre, jaki i złe. Przyjdzie im się zmierzyć z nową rzeczywistością, której kompletnie nikt się nie spodziewał.
Co by było gdyby
Muszę przyznać, że o ile nie jestem fanem tego, co Hickman zrobił w seriach poprzedzających „Tajne wojny”, to sam ten album czytało się całkiem przyjemnie, jest wręcz odświeżający. Koniec z chaosem, który wprowadził, i zbytnimi zawiłościami scenariusza rozsianego po kilku seriach (no, prawie). I chociaż „Bitewny świat”, który dostajemy, jest całkiem skomplikowany i zdaje się istnieć od wielu, wielu lat, to jednak jest to przejrzyste. Nie mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią, ale z konkretną, jasno przedstawioną historią.
Być może to urok alternatywnych rzeczywistości, ale gdy zmierzałem do końca lektury, zacząłem żałować, że to koniec. Zwłaszcza że finał był nieco banalny – ale innego nie oczekiwałem. Całość zamyka się w 9 zeszytach i powiedziałbym, że jest to w sam raz. Dla porównania oryginalne „Tajne wojny” miały ich 12. Poza tym dostajemy również serie dodatkowe, które rozwijają niektóre poboczne wątki z głównego wydarzenia, a także pokazują nam kilka nowych. Gdyby nie one, można by mówić o zmarnowanym potencjale. Bowiem to w tej mnogości światów, które nam zaserwowano, a także fakcie, że tak niewiele o nich wiemy, tkwi cały urok tej publikacji.
Do tej pory starałem się unikać spoilerów, co raczej mi się udało. Jednak na jeden sobie pozwolę, więc jeśli ktoś nie chce mieć zepsutej lektury, niech sobie odpuści ten jeden akapit. Chociaż tak naprawdę nie jest to nic, czego nie można się domyślić. W „Tajnych wojnach” multiwersum się kończy, ale superbohaterom udaje się na koniec wszystko naprawić. Zmian jest niewiele. Te trwałe to fakt, że do podstawowego świata Marvela trafił Miles Morales (Spider-Man Ultimate) oraz Staruszek Logan. Ktoś umarł w trakcie ostatnich zmagań o uratowanie świata? Powróci. Jak wiadomo, nikt w komiksach nie pozostaje martwy poza wujkiem Benem. Niechby chociaż ci bohaterowie pamiętali o tym wszystkim, ale nie, nawet nie to. Ta pozorna istotność całego wydarzenia nieco rozczarowuje.
Kreska ubogacająca historię
Historię czynią atrakcyjną nie tylko fabularne uproszczenia, lecz także rysunki autorstwa Esada Ribića. Ten bośniacki artysta nadał opowieści Hickmana prawdziwy wyraz. Plansze przez niego narysowane są pełne polotu, energii, a tam gdzie trzeba, także widowiskowe. To jednak nie wszystko, bowiem Ribić ma czujne oko do detali. Nie idzie na skróty i nie odpuszcza sobie, rysując symbolicznie.
W efekcie dostajemy więc wyraźne twarze postaci, z których możemy bezbłędnie odczytać emocje. Co robi jeszcze większe wrażenie, gdy artysta przedstawia sceny batalistyczne. Są one pełne akcji, a przy tym nie tracą nic na czytelności, jak to niestety często bywa. Jego plansze, rysowane starannie ołówkiem, są dziełami sztuki samymi w sobie.
Na koniec dostajemy jeszcze galerię okładek, zarówno standardowych, jak i tych specjalnych, które z pewnością zatrzymają nasz wzrok na dłużej.
Polskiemu wydaniu nie można nic zarzucić. Pomimo tego, że mamy do czynienia z małą cegłą, czyta się ją przyjemnie i bez problemów. Po raz kolejny przy omawianiu komiksu z polskiej edycji Marvel NOW warto podkreślić, że jakość wydania – twardsza, ale nie za twarda okładka, lepszej jakości papier – stoi na wyższym poziomie niż oryginalne.
„Tajne wojny” są świetnym zakończeniem epopei Hickmana. O wiele lepszym niż to, co dostaliśmy przed nimi. Jeśli więc odbiliście się od jego „Avengers” czy innych tytułów, ale jesteście ciekawi, to śmiało wracajcie. Warto, chociażby z dwóch powodów – rysunków Ribića i ciekawej wizji alternatywnych rzeczywistości, całego „Bitewnego Świata”, które dają spore pole do popisu.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Scenariusz: Jonathan Hickman
Rysunek: Esad T. Ribić
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawnictwo: Egmont 11/2018
Tytuł oryginalny: Secret Wars
Wydawca oryginalny: Marvel Comics
Rok wydania oryginału: 2016
Liczba stron: 300
Format: 165 x 255 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788328126848
Wydanie I
Wydanie: Cena z okładki: 79,99 zł