W dobie popularności adaptacji komiksowych każdy stara się uszczknąć coś dla siebie. Do wyboru mamy przygody superbohaterów, rozmaite seriale, a także tytuły oparte na komiksach frankofońskich, jak np. „Valerian”. Gorzej z komiksem japońskim. Na szczęście na ekranach kin zagościł film „Alita: Battle Angel”, będący adaptacją mangi „Gunnm” Yukito Kishiro. Czy warto zainteresować się tym tytułem? Mam nadzieję, że poniższa recenzja odpowie na to pytanie.

Alita: Battle Angel - plakat filmu

Alita: Battle Angel – plakat filmu

MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ…

O ekranizacji mangi „Gunnm” od ponad 20 lat marzył James Cameron, twórca chociażby „Terminatora” i „Avatara”. Niestety, dotychczasowa technologia nie pozwalała mu przenieść przygód Ality na duży ekran. Reżyser wielokrotnie powtarzał, że jeszcze nie czas, trzeba czekać. Teraz, gdy oczekiwanie dobiegło końca, możemy ocenić efekt.

Akcja filmu „Alita” rozgrywa się na granicy dwóch światów, a właściwie miast. Żelazne Miasto, zwane też Miastem Złomu, to schronienie dla tych, którzy po wojnie zwanej Upadkiem szukali nowego domu. Jest to miejsce pełne korupcji i łowców nagród, zarządzane przez tajemniczego Vectora. Prym wiedzie tu rozrywka zwana motorballem. Jest to dyscyplina sportowa, w której udział biorą najmocniejsze i najbardziej udoskonalone cyborgi. Raz na jakiś czas najlepszy zawodnik w ramach nagrody zabierany jest do Zalemu – miasta utopii, które niczym talerz wisi nad Żelaznym Miastem. Tytułowa Alita to dziewczyna cyborg. Została znaleziona na wysypisku śmieci i naprawiona przez doktora Dysona Ido. Nie pamięta jednak, kim jest i skąd pochodzi. Wiele wskazuje na to, że skrywa w sobie tajemnice mogące zagrozić panującemu w Żelaznym Mieście porządkowi i istnieniu Zalemu.

…WIĘC WARTO NA NIE CZEKAĆ

Muszę przyznać, że obawiałem się tej adaptacji, ponieważ manga ta liczy sobie dziewięć ponad 200-stronicowych tomów, a film trwa tylko dwie godziny. Na szczęście scenariusz, za który odpowiadają James Cameron i Robert Rodriguez, reżyser widowiska, został bardzo zgrabnie napisany. Wybrano najciekawsze i najważniejsze dla historii wątki, postawiono na rozwój głównych bohaterów, nie zapominając też o postaciach drugoplanowych.

Tempo filmu jest bardzo dobre. Od strony aktorskiej film także zasługuje na pochwałę. Rola doktora Ido przypadła Christophowi Waltzowi, znanemu chociażby z „Bękartów wojny” Quentina Tarantino. Postać sympatycznego cyberfizyka jest jedną z lepiej zagranych w całej produkcji. Równie dobrze wypadła postać Zapana, łowcy nagród granego przez Eda Skleina, którego możecie kojarzyć z pierwszego „Deadpoola”. Na szczególną uwagę zasługuje jednak główna bohaterka, którą zagrała Rosa Salazar.

Alita: Battle Angel – kadr z filmu

ŚWIAT, NA KTÓRY CZEKALIŚMY 20 LAT

Alita w całości została wygenerowana za pomocą techniki motion capture, podobnie jak Na’vi z „Avatara”. Tutaj jednak widać, że technologia poszła do przodu. Teraz nie dziwię się, że Cameron zdecydował się czekać tyle lat. Ruchy, mimika, wszystko zostało odwzorowane perfekcyjnie i naprawdę można uwierzyć w to, że ta dziewczyna to prawdziwa aktorka. Jedynie te duże oczy, będące obiektem drwin wielu osób, w kilku scenach przypominają o tym, że bohaterka jest dziełem komputera. Chociaż, moim zdaniem, mają one w sobie to „coś”, co sprawia, że Alita jest po prostu urocza.

Skoro już jesteśmy przy efektach specjalnych, trzeba wspomnieć o tym, że całość robi spore wrażenie, a niektóre sceny są żywcem wyjęte z mangi. Zalem unoszące się w górze, rozgrywki motorbolla, zcyborgizowani łowcy nagród wszelkiej maści, kapitalne sceny walki, wszystko wygląda wręcz perfekcyjnie. Film oglądałem w technologii 3D i pomimo że pomału odchodzi ona do przeszłości, to w tym filmie jej zastosowanie jest jednym z lepszych jakie widziałem. Muzyka autorstwa Toma Holkenborga, znanego też jako Junkie XL, bardzo dobrze współgra z tym, co widzimy na ekranie.

ADAPTACJA MANGI, KTÓRĄ WARTO ZAPAMIĘTAĆ

Muszę przyznać, że „Alita: Battle Angel” przerósł moje oczekiwania, jednak nie jest to film idealny. Po pierwsze, jest w najczęściej stosowanej dzisiaj kategorii wiekowej PG-13, czyli oglądać go mogą osoby od 13. roku życia. Jednak świat przedstawiony w mandze bardzo różnił się od tego z filmu. Był brudny, brutalny, pełen przemocy, choćby rozczłonkowywanych ciał i części cyborgów, a nawet lekkiego gore (zjadanie mózgów itp.). Tutaj tego nie ma.

Alita: Battle Angel - kadr z filmu

Alita: Battle Angel – kadr z filmu

I w sumie nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Z jednej strony szkoda, że ten ciężki klimat nie został przeniesiony na ekran. Z drugiej aż tak bardzo mi tego nie brakowało. Głównie dzięki kilku naprawdę dobrym scenom akcji. Drobne zastrzeżenia mam też do początku filmu. Uważam, że zbyt szybko zostało pokazane dojście Ality do siebie po prawie 300-letniej nieaktywności. Dziwne jest też to, że doktor Ido praktycznie na drugi dzień pozwala jej poruszać się samej po mieście.

Postacie drugoplanowe, jak wspomniałem, zostały również bardzo dobrze rozpisane. Zwłaszcza Zapan i Hugo, chłopak będący miłością naszej bohaterki. Najsłabiej wypadła postać Vectora granego przez Mahershalę Alego. Brakowało mi w niej głębi i tego przekonania, że to on trzęsie całym Żelaznym Miastem i zawodami motorbolla. Równie słabo wypadła Jennifer Connelly, która gra tutaj Chiren, naukowca pracującego dla Vectora i byłą żonę Dysona Ido. Jej postać z założenia miała być pewnie wyniosła i pewna siebie, a wyszła dość drętwo.

UDANA ADAPTACJA

Podsumowując. „Alita: Battle Angel” to film dość „bezpieczny”. Oferuje solidną i dobrze napisaną historię z ciekawymi, dającymi się lubić bohaterami. Błyszczy od strony wizualnej i technicznej. Jest to film, który śmiało mogę polecić wszystkim miłośnikom science-fiction, szczególnie cyberpunku. Nawet jeżeli nie lubicie mang i dużych oczu. Bo duże oczy głównej bohaterki naprawdę w niczym tutaj nie przeszkadzają, wręcz przeciwnie, dodają jej uroku.

Maciej Skrzypczak