Uwaga, jeśli szukasz recenzji komiksu „Doktor Strange” autorstwa James’a Aarona, to znajdziesz ją tutaj.
Doktor Strange stworzony przez Stana Lee i Steve’a Ditko zawsze był trochę nietypowym bohaterem. Zajmuje się bowiem magią, innymi wymiarami, kosmicznymi bytami, co pozwalało Steve’owi Ditko na eksplorację artystycznych regionów nie zgłębianych jeszcze wówczas przez Kirby’ego i innych rysowników Marvela.
Samotny bohater
Sama postać jest też odmienna od innych bohaterów. To typowy dla Ditko samotny bohater. Nawet pomimo tego, że kolejni twórcy dołączali go w późniejszych komiksach do najróżniejszych grup z Avengers włącznie. Jest poza światem, często nie do końca zrozumiany, ale też nie szukający tego zrozumienia. Przez to może być postrzegany jako arogancki, ale jest to trochę uzasadnione postrzeganiem i wiedzą o rzeczywistości daleko wykraczającą poza zwykłych śmiertelników.
Nie znajduje uzasadnienia zachowanie doktora Stephena Strange’a w czasach gdy był wziętym neurochirurgiem. Traktuje ludzi z góry. Jest wyniosły i próżny. Pomimo tego, że ratuje ludzkie życia i jest w tym bardzo dobry jego życie jest puste. Podstawą jego tożsamości są pieniądze, renoma, sukces i ekspertyza w istotnej dziedzinie naukowej. Samo w sobie nie jest to do końca złe. Jednak prowadzi do niewyobrażalnego rozdęcia ego bohatera.
Dopiero, gdy wskutek wypadku traci wszystko co definiowało go jako człowieka jest zmuszony do autorefleksji. Początkowo podejmuje kolejne, coraz bardziej desperackie próby powrotu do dawnego życia, ale okazuje się to niemożliwe. Ostatecznie, pozbawiony środków do życia trafia do Katmandu, gdzie styka się z innym, nieznanym mu dotychczas wymiarem rzeczywistości. Z magią.
Walka z orientalizmem
Reżyser filmu, Scott Derrickson wybrał Katmandu jako jedno z czterech sanktuariów mocy, bo potrzebował drugiego miasta ze wschodu. Jako pierwsze wybrał bardzo interesujący wizualnie Hongkong. Stolica Nepalu sprawiła na nim ogromne wrażenie i dlatego wybrał je pomimo tego, że właśnie kojarzy się z stereotypowo z mistycyzmem i duchowością. Nie chciał jednak popadać w orientalistyczne klisze, a bardziej przedstawić to jak sam postrzegał to miasto w trakcie badania potencjalnych lokacji do kręcenia. Pobudzające zmysły, zatłoczone, wręcz przeładowujące bodźcami nieprzyzwyczajonego do tego przyjezdnego. Nie jako biedne, zacofane, ale egzotyczne i magiczne miasto zatrzymane w XIX wieku. Głupi żart, gdy Wong mówi do Strange’a „Szambala”, co okazuje się nie być zaklęciem, a hasłem do Wi-Fi i przy okazji uwspółcześnia trochę Katmandu.
Podobnie podchodził też do kreacji drugoplanowych postaci Wonga i Ancient One, które w komiksie są rasowymi stereotypami. Wong w komiksie to azjatycki lokaj znający kung fu, a Przedwieczny to tajemniczy, mistyczny starożytny azjatycki mędrzec. Filmowy Wong staje się bibliotekarzem Kamar Taj i jednym z mentorów Strange’a oraz równorzędnym czarodziejem.
Kontrowersyjny casting
Dużo więcej kontrowersji wzbudziło obsadzenie Tildy Swinton w roli Przedwiecznej. W Internecie zawrzało i pojawiły się oskarżenia o tzw. whitewashing, czyli obsadzanie białymi ról, które powinny być odgrywane przez ludzi innych ras. Reżyser mówi, że zdawał sobie z tego sprawę, że Azjaci w amerykańskim kinie są niedostatecznie reprezentowani. Pozostawiając postać w pierwotnym kształcie wpadałby w stereotyp. Tak jak robi to Strange, który podchodzi do nobliwego staruszka myśląc, że to on jest Przedwiecznym. Początkowo myślał, żeby obsadzić w tej roli Azjatkę, ale to z kolei wpada w stereotyp tzw. Dragon Lady. To właściwie Azjatycka odmiana femme fatale. Praktycznie każdy pasek komiksowy z początku XX wieku zawiera tego typu postać jako oponentkę i często jednocześnie partnerkę dla protagonisty.
Ostatecznie zdecydował się na Tildę Swinton, która jest starsza, sprawia wrażenie tajemniczej i niezgłębionej oraz obdarzonej wiedzą i doświadczeniem. Nie wynikało to ze złych intencji i był przygotowany na krytykę, która i tak by się pojawiła gdyby zachować stereotypową postać, więc to było według niego najlepsze wyjście z tej trudnej sytuacji.
Przemiana bohatera
Stephen Strange zostaje od razu rzucony przez Przedwieczną na głęboką wodę i styka się z niewyobrażalnym dla niego wieloświatem, w którym jest tylko niewielką, nieistotną cząstką. „Who are you in this vast multiverse?” pyta go bohaterka, gdy wraca z niesamowitej wizualnie podróży przez nieznane poziomy rzeczywistości (w tym wymiar kwantowy znany z Ant-Mana). Stopniowe wchodzenie w nowy świat i stopniowa nauka zasad, które nim rządzą sprawia, że Strange zaczyna przewartościowanie swojego światopoglądu.
Następuje stopniowa deflacja ego bohatera. Znowu odnajduje sens życia oraz kształci się w korzystaniu z magii. Jak w każdym dobrym filmie kung fu każdy element ze scen ciężkiego treningu pojawia się w późniejszych walkach ze złoczyńcami. Strange jest pilnym uczniem. Zbyt pilnym. Szybko zaczyna zgłębiać zakazane tajemnice związane z Okiem Agamotto, reliktem pozwalającym kontrolować czas. Okazuje się, że Przedwieczna pomimo zakazywania uczniom nauki technik kontroli czasu sama je stosuje.
Ciekawy oponent
Według jednego z jej uczniów, Kaecillusa (Mads Mikkelsen) można by je zastosować do zatrzymania rozkładu, śmierci i powolnego podążania materii w kierunku entropii. Prowadzi to do jego buntu i prób przejęcia reliktu, które musi udaremniać Strange, Wong i inni uczniowie. W tym Mordo, który jest najbardziej zasadniczym i fundamentalistycznym z podopiecznych Przedwiecznej. Gdy hipokryzja nauczycielki wychodzi na jaw zaczyna powątpiewać w to czy powinien dalej za nią podążać. Bo Kaecillus ma rację. Rację ma też Strange, który widzi, że zasady trzeba nagiąć, gdy wymaga tego sytuacja (co zresztą sam robi później w Wojnie bez granic).
To prowadzi to ciekawego konfliktu idei, który jednak trochę nie wybrzmiewa. Wydaje mi się, że za mało czasu poświęcono Kaecillusowi. Nie zdążamy go poznać i nie ma on wielkiego związku z głównym bohaterem. Sądzę, że lepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby jak Wong i Mordo był jednym z uczniów i jego bunt nastąpił już po wprowadzeniu Strange’a, żeby mogła się wywiązać pomiędzy nimi jakaś relacja, a widz mógł dowiedzieć się o nim więcej. Wielka szkoda, bo to miał potencjał na zostanie kolejnym ciekawym czarnym charakterem. Ogólnie trzecia faza filmów MCU nieźle sobie radzi z kreacją antagonistów. Killmonger, Ego, Sęp, Hela, Thanos to bardzo dobrze skonstruowane postacie. Posiadające charaktery, motywację inną niż otworzenie portalu energii i zniszczenie miasta, świata, wszechświata.
Niesamowite wizualia
Cały trzeci akt jest zresztą odwróceniem tego stereotypu. Dzięki magicznej manipulacji zniszczony Hongkong cofa się w czasie i rekonstruuje. Jednocześnie postacie walczą w normalnym strumieniu czasu. Ta sekwencja jest bardzo dziwna i niesamowicie ciekawa wizualnie oraz konceptualnie. Była też bardzo skomplikowana do nakręcenia. Ogólnie zaklęcia i magiczna kontrola czasu i przestrzeni wyglądają fenomenalnie. Scott Derrickson mówi, że dążył do tego, żeby pokazać magię tak jak jeszcze jej nie pokazywano w filmach. Przyznaje się do inspiracji Incepcją, ale koncepty z tego filmu posuwa jeszcze dalej tworząc fraktale będące wizualnym przedstawieniem zbiorów Mandelbrota. Podobne obrazy były jedną z inspiracji dla Jamesa Gunna w trakcie prac nad wizualną stroną Stażników Galaktyki Vol. 2.
Reżyser mówił w komentarzu do filmu, że miał dwa podstawowe cele w trakcie kręcenia filmu. Jednym z nich było uchwycenie przemiany bohatera spowodowanej traumą. Jest to rdzeniem tej postaci i utrzymuje to każda jej iteracja. Strange dopiero pod koniec filmu dorasta do tego, żeby być bohaterem. Do poświęcenia siebie dla dobra innych. Drugim było dobre oddanie wizualnego stylu Steve’a Ditko, który tworzył abstrakcyjne, psychodeliczne przedstawienia innych wymiarów. Prawdopodobnie podświadomie inspirowane kontrkulturą, której rysownik nie był zwolennikiem.
Obie rzeczy się udały. Wizualnie film jest niesamowity. Kreacja głównego bohatera jest również bardzo dobra. Ogromny w tym udział Benedicta Cumberbatcha. Był pierwszym wyborem reżysera. Po to, żeby wpasować się w jego terminarz przesunięto kręcenie filmu o kilka miesięcy. Benedict sprawia wrażenie oczytanego i inteligentnego człowieka, który mógłby być członkiem nowojorskiej śmietanki towarzyskiej, ale dysponuje szerokim wachlarzem emocjonalnym i głębią. Jest też świetnym aktorem. Podobnie jak cała reszta obsady: Rachel McAdams, Mads Mikkelsen, Benedict Wong, Tilda Swinton. Wszyscy stworzyli ciekawe postacie. Przykładowo Rachel McAdams nie jest jedynie typową ukochaną głównego bohatera definiowaną jedynie przez związek z nim. Nawet po jego przemianie miłość nie odżywa i nie rzuca się mu w ramiona, jak to bywa zazwyczaj. Tym bardziej boli niedostateczne wykorzystanie postaci Madsa Mikkelsena, który był bardzo entuzjastycznie nastawiony do uczestnictwa w pojedynkach kung fu i pomimo że nie jest już młodzieniaszkiem brał udział w większości scen kaskaderskich.
Kolejny sukces
Kevin Feige raz po raz udowadnia, że ma dobrą rękę do doboru reżyserów. Scott Derrickson reżyserował głównie średniobudżetowe horrory i był jednym z wielu kandydatów na to stanowisko. Jako, że jest wielkim fanem komiksów z Doktorem przyszedł na spotkanie z producentami najlepiej przygotowany. Miał konkretną wizję, prawie półtoragodzinną prezentację, w której zawarł m.in. pomysł sceny astralnego pojedynku, który pojawia się w filmie, gdy Strange zostaje ciężko ranny, a która jest wzorowana na fragmencie komiksu Przysięga Briana K. Vaughana i Marcosa Martina.
Strange, pomimo magicznej proweniencji i odmienności, o której wspominałem na początku opiera się na kilku typowych bohaterskich kliszach, więc film nie jest tak bardzo odjechany jak mógłby być. W przeciwieństwie do Strażników Galaktyki to postać mająca silną pozycję w komiksowym uniwersum, więc pewnie miał mniejszą swobodę niż James Gunn. Mimo to reżyser wraz z ekipą stworzył kawałek solidnego kina superbohaterskiego. Mam nadzieję, że dane mu będzie kontynuować przygodę z tym bohaterem.
Konrad Dębowski