Opowieść potrafi na nas czyhać w miejscach, których najmniej się spodziewamy. Historie wychylają się z każdego kąta, wprowadzając do naszych pospolitych egzystencji pierwiastek Niesamowitego. Doskonale to widać w wydanym przez Timof Comics zbiorze nowelek José Carlosa Fernandesa i Roberto Gomesa, zatytułowanym „Morze Aralskie” od najdłuższego zawartego w nim opowiadania.
Oniryczne światy Fernandesa
José Carlos Fernandes to jeden z najwybitniejszych twórców najnowszego komiksu portugalskiego. W Polsce uznaniem czytelników cieszyły się dwa zbiorcze tomy jego „Najgorszej kapeli świata”. Przewrotne scenariusze cyklu, w którym niemal wszystkie postaci i wątki stanowiły efektownie zestawione zapożyczenia (głównie literackie), zebrały szybko wysokie noty od krytyków. W luźno powiązanych ze sobą mikronarracjach o losach mieszkańców onirycznego miasta pobrzmiewały echa m.in. Milana Kundery, Eduardo Prado Coelho, a zwłaszcza Jorge Luisa Borgesa. Ten ostatni zdaje się patronować również nowelkom z „Morza Aralskiego”, o znacznie wyższym stopniu odrealnienia niż „Kapela”.
Zgodnie z opisem wydawcy, zawarte w tomie nowelki zostały spisane z nagrań znalezionych na czarnych skrzynkach zaginionego samolotu z lotu 713 do Belize. Na wydobytych z kompletnie pustej maszyny taśmach pojawiło się pięć niepowiązanych ze sobą historii, opowiadanych „monotonnym i zmęczonym głosem”. Rozrzut tematyczny opowieści jest ogromny, podobnie jak (tradycyjnie u Fernandesa niedookreślone) ramy czasowe i geograficzne. Autonomię każdej z nich podkreśla zróżnicowanie stylistyczne w warstwie rysunkowej. Należy zatem traktować „Morze Aralskie” właśnie w kategoriach antologii w pełni samodzielnych krótkich form komiksowych. Spajająca je legenda o czarnych skrzynkach jest jedynie chwytem literackim (podobnie jak fikcyjne biografie twórców), bez realnego wpływu na lekturę.
Morze Aralskie na skraju zagłady
Zbiór otwiera tytułowa historia, przedstawiająca ponurą (i nieodległą) przyszłość, w której wysychające Morze Aralskie stało się tak małe, że zamieszkujące je ryby muszą znaleźć nowe sposoby na przetrwanie w niesprzyjających warunkach. „Byk na dachu” oferuje dokładnie to, co zapowiada tytuł: konfrontację zaskoczonego bohatera z niecodziennym zjawiskiem. „Ubrania zmarłego” pozwalają poznać punkt widzenia mieszkańców zaświatów na kwestie (nie najlepszej jakości) odzieży funeralnej. Króciutkie „Otwarcie Kanału Panamskiego” to wzruszająca i przygnębiająca zarazem miniatura o pamięci i zawiedzionej nadziei. Album zamyka „Zapomniana sztuka pływania w górę rzeki” – dokumentalna w formie opowieść starego szkoleniowca, wspominającego lata świetności swojego ośrodka treningowego dla nietypowej klienteli.
Graficzne gadulstwo
Narracyjnie wszystkie historie z albumu przypominają wcześniejsze prace Fernandesa – grafika pełni tutaj głównie funkcję podrzędną wobec słowa. W roli rysownika wystąpił debiutujący jako autor komiksowy ilustrator Roberto Gomes. „Morze Aralskie” stanowi dla niego wspaniałe portfolio – każda opowieść tworzona jest bowiem inną techniką i w innym stylu. Rzuca się jednak w oczy jego zachowawczość, granicząca wręcz z niepewnością własnych umiejętności. Próżno doszukiwać się tutaj eksperymentów z kadrowaniem, grania tempem czy prób wyzwolenia się spod prymatu słów. Wręcz przeciwnie: Gomes usłużnie poddaje się historii, gdzieniegdzie ocierając się o graficzne gadulstwo poprzez mnożenie kolejnych kadrów skupionych na uporczywym ilustrowaniu zapisanej już treści. Długie, nieme ujęcia sprawdzają się doskonale w „Morzu” czy „Zapomnianej sztuce”, potęgując odczucie samotności, niszczenia i przemijania, ale już w „Ubraniach” czy „Byku” wywołują wrażenie przegadania. Mimo tego debiutanckiego błędu warto docenić jego schludną (choć póki co niewyróżniającą się) kreskę i elegancki warsztat.
Borges spotyka Pielewina
Podsumowując, „Morze Aralskie” to przyjemna w lekturze antologia zupełnie różnych od siebie historyjek. Ich jedynym wspólnym mianownikiem jest charakterystyczny melancholijny styl Fernandesa. Scenarzysta świetnie potrafi igrać z oczekiwaniami czytelnika poprzez zręczne wprowadzanie okruchów niesamowitości do znajomego świata przedstawionego. Pisałem wcześniej o Borgesie jako duchowym patronie zbioru, ale może bardziej na miejscu byłby radykalniejszy w absurdzie Pielewin? Wszystkie są zilustrowane nad wyraz poprawnie, bez jakichkolwiek szaleństw i artystycznych wyskoków. Jedna z tych publikacji, które miło przeczytać, wykrzyknąć „Ach tak!” i odłożyć na rok czy dwa, by wywietrzały z głowy i można je było poznać na świeżo raz jeszcze.
Dziękujemy wydawnictwu Timof Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Wydawnictwo: Timof Comics
Liczba stron: 72
Format: 190 x 280
Oprawa: twarda
Druk: kolor
ISBN-13: 978-83-66347-00-7
Wydanie: I
Cena z okładki: 49