Książka Przeklęta Thomasa Wheelera z ilustracjami Franka Millera właśnie ukazała się na polskim rynku nakładem wydawnictwa Znak. To nowa adaptacja mitu arturiańskiego, która koncentruje się na postaci Pani Jeziora, Nimue.
Bardzo cieszy mnie polskie wydanie Przeklętej, bo już od jakiegoś czasu chciałem kupić anglojęzyczną wersję. Perspektywa otrzymania kilkudziesięciu nowych rysunków Franka Millera była bardzo nęcąca niezależnie od samej książki. Niestety Miller, który jest jednym z największych żyjących amerykańskich twórców komiksowych, ostatnio znacznie ograniczył swoją działalność. Częściowo z powodów zdrowotnych, a częściowo ze względu na częstszą pracę w innych mediach (film i telewizja).
Intermedialny projekt
Stąd też pewnie jego angaż do tego projektu. Razem z Thomasem Wheelerem są producentami serialu Netflixa. Ciężko napisać, że to adaptacja książki, bo tak jak w przypadku ostatnich komiksów Marka Millara, które powstały po kupnie jego wydawnictwa przez wspomnianą platformę cyfrową, Przeklęta wydaje się produktem intermedialnym. Jednocześnie powstawały serial i książka. Autor w posłowiu wspomina o konsultacjach ze scenarzystami serialu oraz o otrzymywaniu pierwszych projektów Millera.
Taki sposób powstawania odbija się na warstwie literackiej książki. Niektóre sceny są na wskroś filmowe. Przykładowo Nimue na początku książki bodajże dwa razy z rzędu przejeżdża tuż pod zamykającą się bramą, co w wersji literackiej nie jest tak dynamiczne i ekscytujące jak będzie na ekranie. Ogólnie w całej książce widać, że Thomas Wheeler ma doświadczenie głównie w produkcji i scenariopisarstwie telewizyjnym. Przez to nie wykorzystuje w pełni możliwości, jakie daje mu słowo pisane. To nie oznacza, że książka jest zła. Według mnie dobrze wpasowuje się w nurt young adult, czyli literatury dla nastolatków i młodych dorosłych oraz nie odstaje od jego innych przedstwicieli.
Z młodą bohaterką
W centrum uwagi stawia młodą bohaterkę, Nimue. W legendach arturiańskich to ważna, ale zazwyczaj drugoplanowa postacią, która wspomaga tego czy innego rycerza Okrągłego Stołu w jego przygodach. Jest córką arcydruidki Lenore, członkinią jednego z plemion Feyów. Te magiczne stworzenia są tępione przez chrześcijańskich fanatyków, czerwonych paladynów. W dzieciństwie została też naznaczona przez mroczne siły. Przez to jest wyrzutkiem nie tylko pośród ludzi, lecz także w swoim własnym plemieniu. To jeden z powodów, dla którego chce, jak Luke Skywalker, wyrwać się ze swojej wioski i wyruszyć na poszukiwanie przygód.
Na początku książki podejmuje działania w tym kierunku i z jednej strony pechowy splot okoliczności ją przed tym powstrzymuje, a z drugiej wrzuca w wir zupełnie innych zdarzeń, które wstrząsną posadami znanego świata. Wheeler stosuje tutaj dość powszechny, ale dobrze sprawdzający się sposób rozpoczęcia opowieści ‒ rzuca czytelnika w trzymającą w napięciu scenę rzezi w wiosce Nimue, by po wzbudzeniu zainteresowania na spokojnie opisać, jak doszło do opisywanych wydarzeń.
W magicznym świecie
Dość szybko zarysowuje też postać jej nowo poznanego przyjaciela Artura oraz kilku interesujących i bezlitosnych przeciwników, a także roztacza przed czytelnikiem świat pełen przemocy, dworskich knowań i rozmaitych frakcji, które chcą wejść w posiadanie Miecza Władzy dla legitymizacji własnego panowania. Bowiem według legendy dzierżyć go będzie prawowity władca. To jeden z wielu elementów mitu arturiańskiego, które pojawiają się w książce. Wydaje mi się, że związek z pierwowzorem jest bardzo luźny. Występują podstawowe postacie (Artur, Lancelot, Merlin, Gawain, Morgana, Ginewra, Bors) i motywy, ale bardzo często ich rola w historii jest znacznie zmieniona.
Niestety nie znam pierwowzoru na tyle dobrze, żeby pokusić się o stwierdzenie, że mogłoby się obejść bez opierania się na istniejącej historii, ale często odnosiłem takie wrażenie. Niby celem autorów jest quasi-feministyczne przetworzenie mitu, ale moim zdaniem jest to trochę zbyt zachowawcze. Z jednej strony w centrum zainteresowania stawia kobiety, a z drugiej Nimue, przynajmniej na razie, nie jest w pełni upodmiotowioną bohaterką. Miota się popychana do działania przez Miecz Władzy i inne elementy fabuły, zamiast sama zadecydować o swym losie. Zapewne jest to spowodowane tym, że Przeklęta jest pierwszym tomem, większej całości. Sądzę że, odpowiada pierwszemu sezonowi serialu.
Z rysunkami Franka Millera
Nie zdziwiłbym się, gdyby książka scena po scenie pokazywała, co będzie się w nim działo. Jak już wspomniałem, książka powstaje jako część projektu, który łączy różne media, w tym wizualne. Frank Miller nie musiał więc długo szukać ciekawych momentów, które mógł narysować. Większość rysunków jest świetna. Kompozycja, kontrast, światłocień – to jest ten Miller, którego znamy chociażby z Sin City. Dokładniej kolejny stopień jego ewolucji jako artysty. Nie zatrzymał się bowiem w latach 90. Wiem, że jego obecne rysunki nie zjednują mu wielu fanów, ale mnie bardzo cieszy, że nie zatrzymał się w miejscu.
Realizm i proporcje są jedynie umowne. Postacie są jeszcze silniej stylizowane, bardziej powykręcane i pomarszczone niż w Mieście grzechu. Chyba nikt tak jak Frank nie rysuje zmarszczek, fałd materiału czy powykręcanych konarów drzew. Uderza też w znajome tony. Papież wygląda trochę jak kardynał Roark. Na równie majestatycznym rumaku co te w Przeklętej jeździł Batman w Powrocie Mrocznego Rycerza. Niektórzy z Feyów noszą zdobienia przypominające Kserksesa z 300. Czerpie też z pomysłów Arthura Rackhama, klasycznego ilustratora baśni, któremu zresztą składa podziękowania pod koniec książki.
Nie każdemu spodobają się rysunki. Nie zawsze są piękne. Zwłaszcza dla czytelników przyzwyczajonych do mainstreamowego komiksu amerykańskiego. Zaludniają go w dużej mierze rysownicy, którzy chociaż rysują ładne rzeczy i ładnych ludzi, są często całkowicie pozbawieni wyrazu, stylu czy indywidualności. Tego Frank Miller ma w nadmiarze. W połączeniu z ciekawymi kompozycjami oraz grą światła i cienia powoduje, że ilustracje tak bardzo mi się podobają. Ten efekt niknie w kilku ilustracjach, które pokolorowała Tula Lotay. Stosuje ciemną paletę barw, więc elementy, które Miller pozostawił jasne na tle wszechobecnej czerni i które w tej formie świetnie ze sobą kontrastują, zlewają się z tłem.
W atrakcyjnym wydaniu
Ilustracje znacznie podnoszą też walory estetyczne i jakość wydania książki. W dobie cyfryzacji, e-booków, audiobooków szczególne znaczenie w wydaniach papierowych ma dla mnie forma wydania. Ilustracje, fonty, papier i inne drobiazgi znacznie podnoszą wrażenia estetyczne wynikające z obcowania z tą książką. Nawet taka wydawałoby się prosta rzecz jak okładka wyróżnia ją z przeciętnych fantastycznych pozycji. Przyciągająca uwagę czarna sylwetka bohaterki na jednolitym, niema fluorescencyjnym tle jest wizualnie znacznie ciekawsza od tego, co widać na półkach z pozycjami z gatunku fantasy.
Przeklęta to opowieść o walce outsiderki z uciskiem i złem. Ta tematyka pozostaje zawsze aktualna i atrakcyjna. Wydaje mi się, że fanom powieści typu Igrzyska śmierci, losów Daenerys w Grze o tron czy nawet Wiedźmina, którego dużą część stanowią losy Ciri, powinna się spodobać. Nawet jeśli nie jest napisana tak sprawnie jak powyższe. Wartość dodana (a dla mnie podstawowa) to świetne ilustracje Franka Millera (więcej przykładów na anglojęzycznej stronie) i ładne wydanie.
Dziękujemy wydawcy za egzemplarz do recenzji.
Konrad Dębowski
Tytuł: Przeklęta
Tytuł oryginalny: Cursed
Tekst: Tom Wheeler
Ilustracje: Frank Miller
Oprawa: twarda
Liczba stron: 448
Wydawnictwo: Znak literanova
Format: 155 x 235mm
Cena katalogowa: 59,99 zł
Tłumaczenie: Karolina Rybicka
Rok wydania: lipiec 2020