Wydaje mi się, że prędzej czy później Egmont wyda wszystkie pozycje z nowej‒starej linii wydawniczej DC Black Label. Czwartą pozycją z jej katalogu, która pojawiła się na naszym rynku, jest Superman. Rok pierwszy Franka Millera i Johna Romity Juniora.
Geneza napisana na nowo
To kolejna wersja genezy postaci Supermana. Nie wiem, która z kolei. Zgubiłem już rachubę. Wielu twórców komiksowych i filmowych już się mierzyło z tym tematem. Pomimo jego ogrania, kilku zrobiło to nawet całkiem nieźle i udało im się wykrzesać z niej jakieś nowe znaczenia albo przynajmniej opowiedzieć ją w interesujący sposób. Siegelowi i Schusterowi zajęła ona dwie strony, ale zawierała wszystko to, co geneza superbohatera mieć powinna. Późniejsi twórcy nacisk kładli na rozmaite aspekty tejże historii.
Frank Miller nie kojarzy się z Supermanem i jego apollińskim pędem ku życiu i słońcu. Bliżej mu do plutonicznych bohaterów pokroju Batmana. Co nie znaczy, że nie jest w stanie napisać czegoś interesującego o Supermanie. Myślę, że właśnie ktoś taki ma większe szanse na rzucenie nowego światła na legendę. Mogłoby to być nowe, nietypowe spojrzenie na postać. Niestety nie jest.
Czy aby na pewno geneza?
Każdy zeszyt odpowiada innemu okresowi życia Supermana. Pierwszy to dzieciństwo. Drugi młodość. Trzeci z kolei to wkroczenie w dorosłość. Młody Kent uczy się, co to odpowiedzialność i żeby wykorzystywać moc do stawania w obronie słabszych. Oraz romansuje z Laną Lang. Starszy wstępuje do armii i dowiaduje się, że zabijanie jest złe. Oraz romansuje z syreną Lori Lemaris. Dorosły leci do Metropolis. Oraz nie romansuje z Wonder Woman i Lois Lane. Byłem tak zmęczony rozwleczeniem młodości Supermana na 120 stron pierwszych dwóch zeszytów, że już nie pamiętam trzeciego. Chociaż jest to nieprofesjonalne z mojej strony, nie zamierzam sprawdzać. Pamiętam, że znienacka pojawiają się w nim Batman i Wonder Woman oraz że nagle tempo wzrasta, bo Miller zauważył, że kończy mu się miejsce.
Całość pełna jest wewnętrznych monologów Clarka, które są zrzędliwe i niespójne. Postacie pojawiają się i znikają. Praktycznie żadna z nich nie ma większego wpływu na wydarzenia oraz na głównego bohatera, który pozostaje wyobcowany. Zamiast zrozumieć ludzi i stać się jednym spośród nich, najlepszym z nich, cały czas uważa ich za delikatne kupy mięsa, których nie może uszkodzić. Wydaje mi się, że błędem było obdarzenie niemowlaka świadomością tego, kim jest, skąd pochodzi i jaka moc w nim drzemie. Przez to od początku jest przekonany o swojej wyjątkowości, a kolejne wydarzenia tylko utwierdzają go w tej opinii. Clark zaczyna jako napuszony arogant przekonany o własnej wielkości i pozostaje taki do końca. Mam wrażenie, że to coś pomiędzy Supermanem Zacka Snydera a bardziej klasycznymi, pozytywnymi interpretacjami postaci. Nie jest to udana hybryda.
Bez morału, bez tematu. Bez sensu?
Brakuje momentów takich jak w Kryptonite Darwyna Cooke’a i Tima Sale’a, gdzie niepokonany i niezniszczalny Superman po raz pierwszy styka się z substancją mogącą go zranić. To uczy go pokory. W Roku pierwszym można było dalej pociągnąć wątek, gdy Lex Luthor manipuluje opinią publiczną i sprawia wrażenie, jakby współpracowali z Supermanem. Ten nie mógłby pokonać siłą intelektualnych zagrywek i mogłaby wyniknąć z tego jakaś lekcja. Niestety ten, jak i kilka innych interesujących pomysłów nie zostaje rozbudowanych. Wydarzenia dzieją się, ale kilka stron później nikt o nich nie pamięta. Nie wiem, czy zamiast podtytułu Year One ten komiks nie powinien się nazywać Grand Design na modłę komiksów Eda Piskora i Toma Scioli, którzy w skondensowanej formie opowiedzieli własne interpretacje ogromnych części historii X-men i Fantastic Four.
Siłą Grand Design jest właśnie kondensacja dziesiątek lat komiksowych opowieści, przez co nie ma czasu na roztkliwianie się nad szczegółami. Fani znają kanon na tyle dobrze, żeby sobie dopowiedzieć resztę. Z kolei Miller wybrał trzy ulubione momenty z historii Supermana i każdy rozpisał na 60 stron luźno połączonych scen pozbawionych konsekwencji i jakiegoś spójnego celu. Coś się dzieje, ale nie wiadomo, dlaczego akurat to.
Za to ze świetnymi rysunkami
Trzeba przyznać, że przynajmniej zespół odpowiadający za rysunki stanął na wysokości zadania. „Hola, hola!” wykrzykną niektórzy z czytelników, którzy uznają tylko jedyny słuszny styl rysunku, do którego nie przystaje John Romita Jr. Może i nie umie rysować dzieci i nastolatków, ale poza tym jest świetny. Całostronicowe panele są używane bardzo oszczędnie, a epickie momenty robią odpowiednie wrażenie. Najbardziej podobają mi się fragmenty, w których postacie noszą czarne ubrania albo widzimy ich zarysy, a kolor jest wykorzystywany do uszczegółowienia lub obrysu. Czyli odwraca się to, jak zazwyczaj są stosowane tusz i kolor. W wielu fragmentach akcji antyterrorystycznej w drugim zeszycie widać tę metodę. Jego okładka jest chyba moją ulubioną w serii. Ciekawe są też ujęcia dorosłego Supermana w trzecim zeszycie. Jeden z dodatkowych szkiców okładek w dodatkach jest niesamowity i wygląda jak greckie malarstwo czarnofigurowe. To chyba mój ulubiony rysunek w całym tomie.
Dany Miki (tusz) wykonał dużo dobrej roboty. Szkoda, że na którymś etapie produkcji co delikatniejsze kreskowanie na twarzach postaci zostało miejscami nie dość wyraźnie odtworzone w druku. Alex Sinclair Jr dotrzymuje mu kroku. Kolory są raczej realistyczne, ale wszelkie efekty i cieniowanie wzmacniają rysunek, zamiast z nim walczyć. Współgrają nawet z alternatywnymi okładkami Franka Millera, którego obecny styl często jest niszczony przez nieprzystające kolory. Największe wrażenie robią fragmenty podwodne. Podobają mi się projekty potworów, budowli i mieszkańców Atlantydy. To jest też chyba najrówniejszy fragment serii pod względem scenariusza.
To już było
Nie wiem, czy nie byłoby lepiej, gdyby Miller po prostu napisał swoją wersję ulubionych zeszytów z Silver Age, których nikt poza Grantem Morrisonem już nie pamięta. Mógłby też napisać coś w tym stylu, co odkryłoby jakieś głębsze znaczenie postaci Supermana. Niestety napisał Superman: Year One. Podobnie jak Harleen, poprzedni komiks z imprintu Black Label, jest prawie nic niewnoszącym powtórnym opowiedzeniem dobrze znanej historii. W każdym razie ja nic takiego nie zauważyłem.
Zakładając, że problem tkwi we mnie, przeszukałem też Internet w poszukiwaniu recenzji i interpretacji ludzi, którzy może lepiej znają postać albo mają większą wiedzę. Nie znalazłem pozytywnej recenzji, która wychodziłaby poza ogólnikowe stwierdzenia typu: „wspaniała reinterpretacja genezy Supermana”, „Frank Miller i John Romita Jr wielkimi artystami są”. Niestety żaden z recenzentów nie pokusił się o argumentację tych stwierdzeń.
Bardzo chciałem, żeby to był dobry komiks. Niestety same dobre rysunki nie ratują tej serii. Nadaje się tylko dla wielkich fanów Johna Romity Juniora albo dla młodych czytelników, którzy jeszcze nie czytali stu poprzednich wersji tej historii.
Dziękujemy wydawcy za przekazanie egzemplarza do recenzji.
Konrad Dębowski
Tytuł: „Superman. Rok pierwszy”
Tytuł oryginału: „Superman: Year One”
Scenariusz: Frank Miller
Rysunki: John Romita Jr.
Tusz: Danny Miki
Kolor: Alex Sinclair
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Wydawca: Egmont
Data polskiego wydania: lipiec 2020
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania oryginału: październik 2019
Objętość: 216 stron
Format: 216 x 276 mm
Oprawa: twarda
Druk: kolorowy
Cena okładkowa: 79,99 zł