„Batman: Ostatni rycerz na Ziemi” od wydawnictwa Egmont to kolejny tytuł duetu Scott Snyder i Greg Capullo. Tym razem obaj panowie zabierają nas w alternatywną przyszłość, w której wszystko wskazuje na to, że Bruce Wayne nigdy nie był Batmanem. Musi więc udać się w podróż, aby odkryć tajemnicę swojego jestestwa. Pomóc ma mu w tym jego odwieczny wróg Joker, a właściwie jego głowa. Zainteresowani?
Zapomniana przeszłość Bruce’a Wayne’a
Bruce Wayne budzi się w szpitalu psychiatrycznym Azyl Arkham. Jego ostatnie wspomnienia sięgają dwudziestu lat wstecz. Od tego czasu nie postarzał się ani trochę. Według Alfreda, jego lokaja, i lekarzy nigdy nie był Batmanem. W dodatku wiele wskazuje na to, że to on zabił swoich rodziców, a nie bandyta w alejce Crime Alley. Dziedzic spuścizny Wayne’ów musi odkryć, co jest prawdą. Wyrusza więc w podróż po, jak się okazało, zniszczonym świecie. Przewodnikiem zostaje jego największy wróg – Joker, a dokładnie jego głowa zamknięta w słoju. Muszą nie tylko dowiedzieć się prawdy o przeszłości, lecz także stawić czoła wrogowi odpowiedzialnemu za apokalipsę.
Apokalipsa, która nie wypaliła
Pomimo interesująco zapowiadającej się historii, na którą, nie ukrywam, czekałem od jakiegoś czasu, nie mogę polecić tego komiksu z czystym sumieniem. Przyznaję, że miałem wysokie oczekiwania co do tego tytułu, może zbyt wysokie, a także trochę inne wyobrażenie przebiegu fabuły. Być może z tego powodu czuję się trochę zawiedziony. Przede wszystkim miałem wrażenie, że „Ostatni rycerz na Ziemi” będzie pewnego rodzaju opowieścią drogi z naciskiem na relacje Batmana i Jokera. Częściowo to dostałem, ale jest tego zdecydowanie za mało, a wspomniane elementy stanowią tylko niewielką część komiksu. Boli to tym bardziej, że dialogi i ogólna „chemia” pomiędzy Mrocznym Rycerzem a Księciem Zbrodni są po prostu świetne, a pewien zwrot fabularny pod koniec tomu utwierdził mnie w przekonaniu, że scenarzysta mógł bardziej skupić się na tej dwójce.
Drugi element, który sprawił, że poczułem zawód, to odtwórczość, a wręcz poczucie déjà vu. Scott Snyder swoim runem „Batmana” z „Nowego DC Comics” mnie nie zachwycił, o czym nieraz pisałem. Jednak po lekturze „Metalu” zacząłem doceniać jego pomysły, a także inaczej patrzeć na opowiadane przez niego historie o Obrońcy z Gotham. Tym razem jednak miałem wrażenie, że to wszystko już gdzieś było, a Snyder zaczął zjadać własny ogon. To sprawiło, że omawiana historia była dla mnie zbyt przewidywalna. Tożsamości głównego antagonisty możemy domyślić się niemal natychmiast. Niektóre rozwiązania fabularne do złudzenia przypominają te znane z wcześniejszych komiksów autora. Kilku wątkom brakuje też jakiejś większej logiki czy też wyjaśnień. Aż proszą się o poświęcenie im dodatkowych dialogów.
Mocny punkt komiksu – Greg Capullo
Chociaż sama historia mnie niestety nie zachwyciła, to muszę przyznać, że Greg Capullo kolejny raz potrafił stanąć na wysokości zadania. Warstwa graficzna to zdecydowanie najmocniejszy atut tego komiksu. Nie brakuje tutaj efektownych i dynamicznych plansz pełnych szczegółów, chociaż nie da się nie zauważyć, że momentami twarze postaci trochę nie domagają. Na szczęście dotyczy to głównie bohaterów znajdujących się na drugim planie. Niestety w tomie nie znajdziemy żadnych szkiców rysownika, a jedyne materiały dodatkowe to zaledwie kilka okładek alternatywnych.
„Batman: Ostatni rycerz na Ziemi” to historia, którą według mnie stać było na więcej. Świetny pomysł zabiła powtarzalność i przewidywalność, co sprawia, że jest to lektura raczej jednorazowa, przeznaczona w dużej mierze dla fanów Scotta Snydera i Grega Capullo.
Maciej Skrzypczak
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu do recenzji.
Scenariusz: Scott Snyder
Rysunki: Greg Capullo
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont
Data wydania: wrzesień 2020
Liczba stron: 184
Format: 170 x 260 mm
Oprawa: twarda
Druk: kolor
Cena: 69,99 zł