Wydawnictwo Egmont kontynuuje wydawanie serii „Hellblazer”. Po tomach zbierających runy takich twórców jak Brian Azzarello, Garth Ennis i Warren Ellis, tym razem przyszła kolej na poznanie początków Johna Constantine’a autorstwa Jamiego Delano. Sięgają one końca lat 80. ubiegłego wieku i zawierają wszystko to, za co wielu pokochało postać cynicznego Brytyjczyka w wygniecionym prochowcu.
Początki Johna Constantine’a
John Constantine zadebiutował w komiksie „Saga o Potworze z Bagien” Alana Moore’a ponad 30 lat temu. Od tego czasu postać ewoluowała, a przygody jedynego w swoim rodzaju maga zostały opowiedziane przez najznamienitszych scenarzystów komiksowych takich jak chociażby Garth Ennis. Jednak to Jamie Delano rozpoczął pisanie tej serii i nadał postaci wygląd i charakter, które na stałe zapisały się w historii popkultury.
Tom rozpoczyna historia zatytułowana „Grzechy pierworodne”, w której Constantine pomaga swojemu przyjacielowi Gary’emu Lesterowi. Przez przypadek uwalnia on starożytnego demona Mnemota. Pokonać go może jedynie starożytny rytuał, którego Constantine nie jest w stanie odprawić sam. Dlatego zwraca się o pomoc do czarownika voodoo ‒ Papy Midnighta. Czy obaj będą w stanie pokonać potężny i starożytny byt zagrażający nie tylko ich życiu, lecz także zwykłych ludzi? To tylko jedna z historii przedstawionych w tym tomie, jednak moim zdaniem najciekawsza.
W albumie znajdziemy również kilka innych dłuższych lub krótszych opowieści, w tym tę o tym, jak John Constantine ponownie spotyka się z Potworem z Bagien, który potrzebuje pomocy. Jego prośba jest jednak bardzo nietypowa. Jak wiadomo, stwór nie posiada już ludzkiego ciała, dlatego też chce wykorzystać ciało naszego bohatera w celu spłodzenia potomstwa. Czy Constantine przystanie na propozycję?
Jamie Delano wyznacza drogę swoim następcom
O runie Jamiego Delano słyszałem dużo pozytywnych opinii i nie ukrywam, że bardzo czekałem na możliwość przeczytania go po polsku. To właśnie on zdefiniował postać Johna Constantine’a i muszę przyznać, że jego historie to najlepsze, co ukazało się na naszym rynku, jeśli chodzi o tego bohatera. Tekstu jest sporo i nie ma się co dziwić, bo to komiks z późnych lat 90. ubiegłego wieku. Jednak dialogi są na tyle ciekawe i przystępne, że czyta się go z prawdziwą ciekawością. Delano bardzo dobrze przedstawia trudy i ciężar zmagania się bohatera z demonami, trudnymi i często moralnie kontrowersyjnymi decyzjami, a także z ich konsekwencjami. To wszystko sprawia, że stopniowo dowiadujemy się, jakie wydarzenia spowodowały jego stoczenie się w późniejszych tomach.
„Stara szkoła” rysowania
Za stronę graficzną w tym tomie odpowiada trzech rysowników ‒ Alfredo Alcala, John Ridgway i Rick Veitch. Przyznaję, że wcześniej nie spotkałem się z pracami żadnego z nich, ale nie ukrywam, że są bardzo ciekawe. Oczywiście rysunki i kolorystyka są bardzo charakterystyczne dla tamtego okresu, więc zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim przypadną do gustu. Mnie osobiście „stara szkoła” rysowania bardzo się ostatnio podoba i nie inaczej jest tutaj, bo całość jest naprawdę czytelna, a zarazem dynamiczna. Postacie i ich mimika są z kolei niemal perfekcyjne. Bardzo podobały mi się plansze, na których pojawia się Papa Midnight. Od tej postaci czuć jednocześnie respekt i grozę, jak zresztą na czarownika voodoo przystało.
Pierwszy tom komiksu „Hellblazer” autorstwa Jamiego Delano to rzecz naprawdę warta polecenia. Fanom postaci polecać nie trzeba, a osoby, które chciałyby zacząć przygodę z cynicznym Brytyjczykiem parającym się czarną magią, mają teraz ku temu doskonałą okazję.
Maciej Skrzypczak
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu do recenzji.
Scenariusz: Jamie Delano
Rysunki: Alfredo Alcala, John Ridgway, Rick Veitch
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Wydawca: Egmont
Data wydania: czerwiec 2021
Liczba stron: 424
Format: 170 x 260 mm
Oprawa: twarda
Druk: kolor
Cena: 119,99 zł