Nakładem wydawnictwa Egmont ukazały się kolejne przygody Mike’a Blueberry’ego. Tym razem dostajemy opowieści z czasów młodości bohatera w serii adekwatnie zatytułowanej Młodość Blueberry’ego. Pierwszy tom tej serii jest dziełem autorów pierwowzoru, czyli Jeana-Michela Charliera i Jeana Girauda.
Ostatni Blueberry Girauda
Pierwszy tom zbierający trzy zeszyty oryginalnego wydania jest ostatnim autorstwa tego duetu i ostatnim z rysunkami Girauda, który ukaże się w Polsce. Zastąpi go jego uczeń Colin Wilson. Po kilku zeszytach jego autorstwa zarówno rysownik, jak i scenarzysta będą się kilkukrotnie zmieniać. Pierwotnie seria była publikowana w mniejszym formacie. Dzięki temu ilustracje mogły być mniej szczegółowe i dużo bardziej swobodne. Przyspieszyło to też znacznie prace nad kolejnymi historiami. Dopiero na potrzeby wydania albumowego pocięto istniejące strony, poprzestawiano panele i zmontowano z nich tradycyjne francuskie czterdziestoośmiostronicowe komiksy w większym formacie.
Według mnie te odstępstwa nie wpływają znacząco na odbiór komiksu. Autorzy mieli już za sobą kilkanaście tomów właściwej serii, więc większość wizualnego sztafażu niezbędnego do rysowania tomów z serii Młodość Blueberry’ego rysownik miał już zapewne opanowaną. Nawet pomimo innego stylu pracy panele są lepiej i ciekawiej narysowane niż przykładowo w pierwszych tomach pierwotnej serii, gdzie Giraud się jeszcze docierał. Rysunki to jeden z czołowych przykładów realistycznego westernu. Tak samo jak w wielu innych frankofońskich komiksach przygodowych ich naczelną rolą jest sprawne opowiedzenie danej historii. Spokojnie można się tego uczyć z tego i innych komiksów z serii.
Krótsze znaczy lepsze
Prawie nigdy nie ma wątpliwości co do tego, co dzieje się na danym obrazku. Kompozycje są proste, ale spełniają swoją rolę. Jednocześnie nie jest nudno. Zmieniane są kąty patrzenia, kadrowanie i inne tego typu parametry. Nie ma też zbyt wielu gadających głów. Duża część wydanego zbioru to krótsze historie. Większość ma około 20 stron. To zmusza akcję do przyspieszenia. Mnie czytało się znacznie lepiej niż niektóre tomy Blueberry’ego, które przez dużą ilość tekstu i swoją długość wydawały się niepotrzebnie rozwleczone. Tutaj każda sytuacja musi zostać zamknięta na tych kilkunastu stronach, więc nie ma czasu na czczą gadaninę.
Bardzo podoba mi się też kolor. Realistyczny, ale bardzo dobrze uwzględnia różne źródła światła. Postacie często są całe skąpane w danym kolorze i jego odcieniach zależnie od tego, czy oświetla je świeca, ognisko, czy zachód słońca. Z kolei nocne sceny toną w chłodnych błękitach i granatach. Właściwie jedyna uwaga, jaką mam, to brak większego rozróżnienia kolorów mundurów konfederackich od tych żołnierzy Unii. Konfederaci z jakiegoś powodu (zapewne ze względu na to, że rzeczywiście przez część wojny domowej mieli uniformy w podobnych barwach co żołnierze Północy) byli również ubrani w granatowe stroje, chociaż kojarzy się ich raczej z szarymi. Czasami ciężko się więc było połapać, czy Mike spotyka przyjaciół, czy wrogów. Zazwyczaj jednak tłumaczyła to narracja. Bardzo podoba mi się też okładka i grafika na wyklejce. Strzelam, że powstały później, bo widać w nich już bardziej szczegółowość i kreskę kojarzoną raczej z Mœbiusem niż Giraudem.
Problem prequelu
Pisałem już kiedyś, że nie lubię prequeli, bo zbyt wiele tłumaczą o bohaterach i ich historii. Często też zajmują się dookreślaniem źródeł dla kompletnie prozaicznych i powierzchownych cech danej postaci. Nie udało się tego uniknąć i tutaj. Poznajemy genezę nazwiska bohatera oraz dlaczego ma krzywy nos. Na szczęście większość tomu zajmują niemal samobójcze akcje młodego rekruta wojsk Unii na tyłach wroga, napady na pociągi, sabotaż transportów i ciągłe próby uniknięcia śmierci z rąk obu stron konfliktu oraz osób z jego przeszłości na Południu.
Bohater początkowo był południowcem, który miał na oku piękną córkę sąsiadów. Nie dane mu było jednak spokojne życie plantatora. Za sprawą rywala musiał uciekać do wojsk Północy. Podoba mi się brak wybielania przeszłości Mike’a, który tak jak wielu jemu ówczesnych był rasistą, właścicielem niewolników, a nie jedynym oświeconym człowiekiem w okolicy. Wojna secesyjna jest świetnym tłem dla przygód. Wielka szkoda, że kończy się wraz z tym albumem.
Koniec wojny secesyjnej?
Blueberry w Przygodzie nad Sierrą zostaje skierowany do fortu Navajo, więc jest już tym człowiekiem, którego znamy z właściwej serii. To niepotrzebne zamykanie potencjalnych interesujących wątków. Konflikt i związane z nim niepokoje zawsze są dobrym mechanizmem do tworzenia interesujących scenariuszy. Kolejne przygody „młodego” Blueberry’ego będą pewnie bardziej zbliżone do przygód z głównej serii.
Oczywiście mogę się mylić, ale ten tom pokazuje nam drogę od Mike’a plantatora do Mike’a w Forcie Navajo. Nie widzę wielu możliwości, żeby wepchnąć coś jeszcze. Chyba że potraktować ostatnią opowieść w tomie jako bezpośrednio poprzedzającą główną serię. W takim wypadku w kolejnym tomie Charlier i Wilson pokuszą się o dopisanie kolejnych przygód, które mają miejsce przed nią. Pewnie niedługo będziemy się mogli o tym przekonać.
Dziękujemy wydawcy za przekazanie egzemplarza do recenzji.
Konrad Dębowski