Ledwo co opisywałem tom ósmy Deadly Class Ricka Remendera i Wesa Craiga, a tu już w moje i wasze ręce trafił dziewiąty. Prosto od wydawnictwa Non Stop Comics. Pozostaje tylko żałować, że zbliżamy się już do końca tej świetnej serii.
Koniec przerwy
W tekście o tomie ósmym trochę narzekałem na nadmierny spokój i ustawianie pionków przed dalszymi, niewątpliwie bardziej sensacyjnymi wydarzeniami. W tym tomie seria znowu rusza z kopyta i, wnioskując po tym, jak skonstruowane były wcześniejsze tomy, sądzę, że nie zatrzyma się już do samego końca. Markus, Maria i Saya wracają do gry, co podkopuje niekorzystną, ale stabilną pozycję innych uczniów w szkolnej hierarchii. Z jednej strony wciąż mamy zagrożenie ze strony yakuzy, a z drugiej pojawiają się też okultyści, z których szeregów wywodziła się rodzina Petry.
To ciekawe, jak szybko zmienia się nastawienie postaci względem siebie. Przyjaźnie i miłości pojawiają się i znikają, wzmagają się i słabną czasem na przestrzeni kilku stron. Zastanawiałem się, czemu wszyscy bohaterowie nie skoczą sobie wzajemnie do gardeł, bo nazbierało się między nimi tyle złej krwi. Możliwe, że to po prostu wyobrażenie Ricka Remendera na temat tego, jak świat postrzegają nastolatki. W każdym razie Marcus znowu zostaje sam, a wszyscy dookoła mają się ku sobie. Wybitnie nie może się dogadać z otoczeniem. Bycie jedynym trzeźwym na weekendowej imprezie w domku w lesie zdecydowanie mu w tym nie pomaga. Cała sytuacja pogarsza się, gdy w zwyczajowe już niesnaski pomiędzy bohaterami wplątuje się banda okultystów.
Akcji i niespodziewanych zwrotów nie brakuje więc w tym tomie. Wszystko zmierza do jakiegoś finału. Nie do końca wiem, co nim może być. Czy „tylko” wielka rozwałka z leśnymi satanistami? Nie sądzę. Pozostały jeszcze władze szkoły i inne organizacje. Możemy być jedynie pewni, że większość bohaterów nie doczeka do końca serii. Do czego przyzwyczaiły nas już poprzednie tomy. Nie widzę też wielu szans na szczęśliwy finał. Bardziej prawdopodobny jest słodko-gorzki koniec, jeśli uda się jakoś uporządkować obecny bałagan.
Ostatni dzwonek
Problemy z reprodukcją plansz, które były wcześniej zauważalne, prawie nie występują. Wydaje mi się, że po prostu Wes Craig musi stosować inne narzędzia, przez co kreska staje się delikatniejsza. Zdarza się tu i ówdzie, że jest niewyraźnie odwzorowana, ale to pojedyncze panele. Jest dużo lepiej niż w poprzednim tomie. Najfajniejszy nowy projekt to zdecydowanie blackmetalowy Helmut.
Wes Craig niedawno pisał na Twitterze, że właśnie skończył rysować ostatni zeszyt i teraz zajmie się swoją autorską serią fantasy pt. Kaya, a nam pozostaje czekać na ostatnie trzy tomy tej świetnej, trzymającej w napięciu opowieści.
Konrad Dębowski