Colorado Train Aleksa W. Inkera (który naprawdę nazywa się Alex Widendaële) to kolejna propozycja wydawnictwa Lost In Time z rynku frankofońskiego. Raczej z tych mniej sztampowych, zarówno pod względem tematyki, jak i sposobu wydania.
Komiks francuskojęzyczny kojarzy się głównie z realistycznie rysowanymi przygodowymi historiami w albumach A4. Część tych pozycji jest ciekawa. Większość jednak straszy swą generycznością. Na tym tle Colorado Train zdecydowanie się wybija. Nieduży format. Czarno-biały. Indywidualny styl rysunku. Jednak nie myślcie, że to jakiś bardzo niszowy komiks. Nic bardziej mylnego. To po prostu dobry mainstreamowy kryminał z zacięciem obyczajowym. Na tegorocznym festiwalu w Angoulême był nominowany do jednej z nagród.
Amerykańskie miasteczko lat 90-tych
Całkowicie zasłużenie, bo to zadziwiająco ciekawe spojrzenie na małomiasteczkową społeczność w Stanach Zjednoczonych z domieszką thrillera. Nie sądziłem, że popkultura szybko porzuci nostalgię za latami osiemdziesiątymi, ale chyba powoli się na to zanosi. Naturalne jest, że prędzej czy później kultura kolejnej dekady zacznie być eksploatowana. Colorado Train jest jednym z pierwszych tego zwiastunów. Młodzi bohaterowie nie jeżdżą na BMX-ach, ale na deskorolkach. Nie słuchają hip-hopu, ale grunge’u i punk rocka. Autor nawet poprzedza każdy z rozdziałów tytułem kawałka z epoki i jest to dość dobry przegląd tego, czego się wtedy słuchało (kod QR na końcu komiksu prowadzi do playlisty na Spotify).
Przede wszystkim młodzi ludzie włóczą się bez celu po swoim miasteczku i okolicach. To czasy sprzed smartfonów oraz tuż przed upowszechnieniem się komputerów i gier wideo. Zresztą Suzy, Michael i Donnie raczej nie wyglądają na pochodzących z rodzin, które na nie stać. Ich nowy kolega Durham to nastoletni włóczęga. Akcja komiksu toczy się w niewielkim amerykańskim miasteczku, które zdecydowanie czasy swojej świetności ma za sobą. Podejrzewam, że to jedna z wielu postindustrialnych mieścin, w której zamknięto kopalnię czy inną wielką fabrykę, gdy wyczerpały się złoża lub bardziej opłacalne stało się przeniesienie produkcji do Azji. O przemysłowej przeszłości miasta świadczy też rozbudowana infrastruktura kolejowa w okolicy.
Pełne przemocy
To właśnie zarośnięte bocznice i opuszczone wagony stają się niemymi świadkami koszmarnych wydarzeń w leniwym miasteczku. Leniwym, ale dalekim od idylli. Z każdą stroną dowiadujemy się coraz więcej o prywatnym życiu mieszkańców. Pod pozorem normalności kryje się cała masa patologii. Podstawowym problemem jest przemoc. Ta domowa, połączona z alkoholizmem w domu szeryfa, który powinien być jednym z obywateli świecących przykładem. Ta w szkole, w której starsi uczniowie znęcają się nad młodszymi. Przemoc policji, która po odkryciu makabrycznego morderstwa katuje jednego z włóczęgów chroniących się w opuszczonym budynku na peryferiach miasta. To też pokazuje niechęć względem obcych. W małomiasteczkowych społeczeństwach introspekcja jest rzadkością. Nie szuka się problemów u siebie lub zamiata się je pod dywan. Jeśli jakiś wypływa na powierzchnię, to pierwszymi podejrzanymi są ludzie spoza społeczności.
Wszechobecność przemocy powoduje, że staje się ona jedyną receptą na rozwiązywanie problemów. W jednej ze scen gruby Donnie, któremu żyć nie dawali starsi koledzy, mówi, że zastanawiał się nad tym, czy nie wziąć broni ojca i nie zrobić z nimi porządku. Co jest przerażającym zwiastunem dla masakry w Columbine i dziesiątek podobnych strzelanin, do których dochodzi w Stanach z zatrważającą regularnością.
Horror wojny i PTSD
W tle pojawia się też horror wojny. Uczestnictwo w rozmaitych konfliktach (od Korei, przez Wietnam, Irak i Afganistan) traumatyzowało całe pokolenia amerykańskich mężczyzn. Tych wywodzących się głównie z niewielkich miasteczek, z klasy robotniczej, dla których armia była szansą godziwego zarobku, a którzy często powrócili (jeśli wrócili żywi) jako psychiczne wraki pozostawione same sobie przez kraj i polityków, którzy ich tam wysłali. Ten problem trwa do dzisiaj. Dosłownie kilka tygodni temu Partia Republikańska (czyli ta bardziej konserwatywna, która wedle ideałów prawa, porządku itp., jakie rzekomo wyznaje, powinna dbać o armię) odrzuciła pakiet pomocy dla weteranów konfliktów, w których uczestniczyły Stany Zjednoczone.
W Colorado Train jest też straszliwa zbrodnia i pozostaje ona w centrum wydarzeń, ale wydaje mi się tylko pretekstem do pokazania problemów biednej małomiasteczkowej Ameryki. Trochę przypomina to Miasteczko Twin Peaks, gdzie morderstwo Laury Palmer miało podobny cel. Jednak pod względem wykonania omawianemu komiksowi daleko do estetyki serialu Davida Lyncha. Bardziej umiejscowiłbym go na półce z kasetami wideo z co bardziej kultowymi filmami grozy czy thrillerami z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.
Inspiracje z epoki
Gdzieś obok wspomnianego serialu Twin Peaks na pewno po głowie kołaczą się porównania z The Goonies (młodzi bohaterowie próbujący rozwiązać zagadkę) czy Stand by me na podstawie opowiadania Ciało Stephena Kinga. W tym ostatnim grupka młodych chłopaków wyrusza na całodniową wyprawę po torach kolejowych, bo ponoć gdzieś w lesie nieopodal leżą zwłoki. W pewnym stopniu też Kids, który raczej pokazał problemy miejskiej młodzieży tamtego czasu. Część z nich też rozwiązywano, podobnie jak na prowincji, okładając oponentów deskorolką. Wiele ze wspomnianych wyżej dzieł koncentruje się na młodych ludziach. Pokazuje ten moment, w którym rozstają się z dziecięcą niewinnością i zderzają z dorosłością. Podobnie jest w komiksie Alexa W. Inkera.
Piórkiem i tuszem
Autor dobrze dobrał pseudonim artystyczny, bo strony Colorado Train są wspaniale narysowane przy użyciu piórka, pędzelka i tuszu. Styl trochę przypomina to, co widzimy u Aimée de Jongh w Powrocie pszczołojada. W tym przypadku jednak jestem pewien, że rysownik korzysta z tradycyjnych narzędzi. Oryginały przewijają się przez media społecznościowe twórcy. Większość teł skłania się w stronę realizmu, a postacie są stylizowane. W scenach nocnych widać świetne operowanie światłem i cieniem. Jakby nie było, jest to komiks o sprawach mrocznych i niepokojących, więc jest ich sporo.
Świetnie oddaje też fakturę drewna, stalowych mostów itp. Ponieważ akcja toczy się poza utartymi ścieżkami, bardzo dobrze prezentują się również krajobrazy. Od czasu do czasu pojawia się świetnie wkomponowana onomatopeja. Na przykład gdy bohaterowie w końcu odpalają wrak ciężarówki. W innych scenach autor stawia w centrum strony twarz postaci, podczas gdy akcja toczy się wokoło niej.
Nadspodziewanie dobry komiks
Komiks raczej koncentruje się na przejrzystym opowiedzeniu historii, więc nie ma w nim jakichś szczególnie eksperymentalnych czy awangardowych rozwiązań graficznych. Bardzo podobało mi się, że w scenach w opuszczonych magazynach i szopach, gdzie bytują bezdomni i włóczędzy, autor często korzysta z faktycznych oznaczeń, jakimi posługiwali się ci ludzie, żeby oznaczyć bezpieczne schronienia, czy wręcz przeciwnie, brutalnych przedstawicieli władz albo inne potencjalne niebezpieczeństwa.
Tak jak pisałem na początku, Colorado Train to solidny mainstreamowy kryminał. Przez pryzmat opowieści o morderstwie pokazuje problemy i patologie toczące amerykańskie postindustrialne miasteczka. Wszystko jest skąpane w nostalgii za latami dziewięćdziesiątymi. Nie jest ona odtwórcza, bo autor nie kopiuje schematów i wątków z ówczesnych dzieł popkultury, ale stworzył ciekawy i wciągający komiks.
Dziękujemy wydawcy za przekazanie egzemplarza do recenzji
Konrad Dębowski