SAGA #1-3

222x300

Myślę, że nie muszę przedstawiać fanom komiksu Briana K. Vaughana, scenarzysty odpowiedzialnego za wydane także w Polsce „Lwy Bagdadu” („Pride of Baghdad”) i częściowo „Y – ostatni mężczyzna”, a także „Ex machina”, „Runaways” czy bardzo przyzwoity fragment „Ultimate X-men”. Po dłuższej przerwie w pracy nad komiksami powraca z nową serią pt. „Saga”, pierwszą publikowaną przez Image Comics. Ten wydawca poczyna sobie coraz śmielej na amerykańskim rynku, ściągając pod swoje skrzydła coraz więcej sław, takich jak Ed Brubaker i Sean Philips z hitem „Fatale”. Innym przykładem na coraz mocniejszą pozycję jest to, że pierwszy nakład setnego numeru „Żywych trupów” („Walking Dead”) ma wynieść trzysta tysięcy egzemplarzy, co najprawdopodobniej zapewni mu pierwsze miejsce na tegorocznych listach bestsellerów. „Saga” rozpoczyna z odrobinę niższego pułapu (około trzydzieści siedem tys. egzemplarzy pierwszego numeru), ale wieść niesie , że na chwilę obecną jest najlepiej sprzedającym się tytułem niewydawanym przez Marvela i DC.

Nie ma w tym nic dziwnego, bo autor po raz kolejny trafił w dziesiątkę. Wszechświat w „Saga” jest pochłonięty w niekończącym się konflikcie. Jednakże znalazło się dwoje żołnierzy przeciwstawnych frakcji, którzy zamiast walczyć, postanowili wybrać inną drogę. Ta dwójka to Marko, pochodzący z rasy władającej magią i obdarzonej charakterystycznymi baranimi rogami, i skrzydlata Alana będąca przedstawicielką technologicznie zaawansowanej Coalition of Landfall. We trójkę uciekają przed ścigającymi ich pobratymcami i wynajętymi przez nich łowcami głów z organizacji The Will. Tak, we trójkę, gdyż dość szybko pojawia się owoc ich miłości, córeczka, którą nazywają Hazel. To ona zdaje się być najważniejszą postacią (i czasami narratorem) komiksu, bo to właśnie trudy rodzicielstwa zainspirowały scenarzystę do napisania tej serii. Już od narodzin nie ma lekko, ale to nic w porównaniu z jej rodzicami, którzy nie wsławili się niczym w trakcie bycia wojskowymi (a wręcz przeciwnie – Marko poddał się w trakcie bitwy, a Alana uciekła z pola walki) i są średnio przystosowani do walki z polującymi na nich łowcami. Jednakże dzięki sprytowi i odrobinie szczęścia dają sobie radę i przemierzają ciemne zakątki planety Cleave, umykając pościgowi. Planeta ta jest zamieszkana przez roboty z ekranem TV zamiast głowy, co jest tylko jednym z wielu przykładów na dziwaczne pomysły w zakresie projektów postaci i ras, które serwują nam autorzy. Na marginesie dodam, że wspomniana rasa robotów uprawia seks tak jak ludzie i w pierwszym numerze czytelnik może sobie obejrzeć to z bliska. Już wiadomo, co autor miał na myśli, nazywając serię w jednym z wywiadów „’Gwiezdnymi wojnami’ dla zboczeńców” . Nie nastawiałbym się jednak na zbyt wiele „momentów”. To nie jest esencją komiksu. Jest nią związek Alany i Marko oraz ich próba ucieczki od konfliktu toczącego się we wszechświecie, by ułożyć sobie spokojne, normalne życie. Jak zawsze w pozycjach sygnowanych nazwiskiem Vaughana, postacie mają dobrze zarysowane charaktery, co znacznie uatrakcyjnia relację pomiędzy głównymi bohaterami. Czasem są dla siebie mili. Czasem sobie, mniej lub bardziej żartobliwie, dogryzają. Jak to w udanym związku bywa. Do tego dochodzi barwna obsada drugoplanowa: wspomniana rasa robotów, duchy lasu czy łowcy nagród, z których jeden zamiast gonić bohaterów woli lecieć na Sextillion – planetę uciech seksualnych. Jeśli wierzyć tym, którzy już widzieli czwarty numer, jest ona zamieszkana przez prawdziwe dziwadła spełniające nawet najbardziej wybujałe fantazje.

Najpoważniejszym mankamentem scenariusza jest zbyt potoczny język bohaterów, a raczej fakt, że wszyscy wypowiadają się w podobnym stylu. Można było to bardziej zróżnicować i jednak czasem powstrzymać się przed wklepaniem kolejnego „fuck”. Drugim jest ślamazarność prowadzenia historii. Chociaż wydaje mi się, że to tylko moje osobiste odczucie, bo dawno nie kupowałem serii w zeszytach i jestem przyzwyczajony do konsumowania większych kawałków fabuły na raz. Sądzę, że wraz z narastaniem ilości materiału powinno się to rozmyć. Zwłaszcza że na początku trzeba było wprowadzić dużo wątków, postaci i pokazać świat komiksu. Świat, który jest dziwnym, ale udanym połączeniem science fiction i fantasy. Jest to dość rzadko spotykane połączenie. Zwłaszcza tak daleko odchodzące od ustalonych elficko-krasnoludzkich kanonów.

Nie ulega wątpliwości, że na mój pozytywny odbiór świata komiksu wpłynęły bardzo udane rysunki Fiony Staples. Jest to jej pierwsze tak poważne zlecenie i bardzo dobrze się z niego wywiązuje. Zwłaszcza jeśli chodzi o pierwszy plan. Postacie wyglądają świetnie. Bardzo mi się podoba ich mimika, która uwiarygadnia odczuwane przez nich uczucia. Jest bardzo adekwatna do tego, co się akurat dzieje (co również nie jest zasadą). Należy w tym miejscu podkreślić, że Staples nie ma w swoim arsenale tylko trzech – czterech wyrazów twarzy, jak to się zdarza nawet u najlepszych rysowników (lub jednego – jak to się zdarza u mniej zdolnych rysowników). Niestety, tła są znacznie uboższe, ale całość sprawia pozytywne wrażenie.

Komiks jest kolejną udaną produkcją ze stajni Image, gdzie coraz więcej twórców przenosi swoje projekty. Podobnie jak w przypadku opisywanych przeze mnie niedawno „Prophet” i „Fatale” dostajemy dobry komiks odchodzący od tematyki superbohaterskiej. Czy to jest przyszłość amerykańskiego komiksu? Nie wiem, ale mam nadzieję, że takich komiksów będę mógł przeczytać więcej.

Konrad Dębowski

„Saga” #1-3
Scenariusz: Brian K. Vaughan
Ilustracje: Fiona Staples
Okładki: Fiona Staples
Wydawca: Image
Czas publikacji: marzec – maj 2012 r.
Okładka: miękka
Format: 17 x 26 cm
Druk: kolor
Liczba stron: 32/zeszyt
Cena: $2.99/zeszyt

[i] http://www.comicsbeat.com/2012/06/11/indies-sales-month-to-month-april-2012/

[ii] http://www.comicbookresources.com/?page=article&id=35875