ACTION COMICS (2011) #1-13 + #0
Ponad rok temu DC Comics, od dłuższego czasu przegrywające w rankingach sprzedaży z Marevelem, zdecydowało się na dość karkołomne posunięcie. Postanowiono zresetować całe uniwersum i wystartować od nowa z 52 seriami (stąd nazwa New 52). Obiecywano, że nowe serie będą pozbawione nawarstwiającego się przez lata bagażu doświadczeń i współzależności. Przez to miały stać się przystępniejsze dla nowych czytelników czyli ludzi takich jak ja. Albowiem zawsze bardziej pasjonowały mnie losy mniej ikonicznych i posągowych bohaterów Marvela. Z tymi ze stajni ich największego konkurenta nie miałem zbyt wiele do czynienia. Dlatego wspomniana wcześniej bogata i skomplikowana historia uniwersum DC stanowiła dla mnie poważny problem przy kolejnych podejściach do tematu. Jestem jednak otwarty na nowinki, więc dałem się skusić reklamom i kupiłem kilkanaście zeszytów z numerem jeden. Jednym z nich był „Action Comics”.
Odkąd zaczynać zagłębianie się w nowym świecie jak nie od kolebki? Serii, od której w 1938 roku zaczęła się historia komiksu superbohaterskiego wraz z pierwszym pojawieniem się Supermana. Domyślam się, że ze świeczką należałoby szukać fanów komiksu (czy ludzi w ogóle), którzy nie posiedli chociaż szczątkowej wiedzy o tej postaci, ale ze względu na późniejsze odniesienia warto ją pokrótce przypomnieć. Kal-El, ostatni ocalały mieszkaniec planety Krypton, wystrzelony przez ojca w kapsule ratunkowej, zostaje odnaleziony przez mieszkające w Kansas małżeństwo Kentów. Jonathan i Mary nadają mu imię Clark i wychowują jak własnego syna. Szybko okazuje się, że Clark nie jest przeciętnym wiejskim dzieciakiem. Dzięki promieniowaniu słońca zyskuje nadludzkie umiejętności. „Szybszy niż nabój wystrzelony z pistoletu, potężniejszy niż pędząca lokomotywa i zdolny przeskoczyć najwyższe budynki” – takim hasłem reklamowano Supermana w 1938 roku. Grant Morrison (bo to jemu przypadł zaszczyt zrestartowania przygód Człowieka ze Stali) obdarzył postać dokładnie tym samym zestawem mocy. W pierwszym zeszycie znalazły się nawet dokładne nawiązania do wszystkich części tego hasła. Daleko mu więc do niemalże wszechwiedzącego półboga, jakim stał się przez lata stopniowego zwiększania zasięgu i skali jego mocy. Starcia z pierwszych zeszytów są bardziej ludzkie, przyziemne i przypominają raczej zmagania Herkulesa czy pulpowych siłaczy niż bogów i tytanów. Epatują fizycznością, pierwotną siłą i męstwem.
Z Supermanem stykamy się, gdy opuścił już farmę Kentów i zamieszkał w Metropolis, gdzie jego alter ego podobnie jak w pierwowzorze pracuje jako dziennikarz. Piórem stara się demaskować niesprawiedliwości tego świata. Superman zawsze był bohaterem wywodzącym się z ludu i ten lud reprezentującym. Także w tej kwestii wrócono do korzeni. Walczy o sprawy maluczkich: zwalnianych robotników fabrycznych zastępowanych przez roboty czy bezdomnych, którzy okupują budynek przeznaczony do wyburzenia. Jego nemezis to odwieczni przeciwnicy lewicy: przedstawiciele wielkiego biznesu oraz wojsko wspomagane przez zaślepionych naukowców i złowieszczą rodzimą i pozaziemską technologię. Wśród ludzi nauki prym wiedzie Lex Luthor, który w tej inkarnacji został też obdarzony zacięciem ekologicznym. Postrzega Supermana jako obcy element, niebezpieczny dla równowagi ziemskiego ekosystemu. Muszę przyznać, że to dość interesujący koncept i powiew świeżości. Nie przypominam sobie tak prominentnych ekoterrorystów. Niestety poglądy nie przeszkadzają mu kontaktować się i spiskować z inną pozaziemską istotą. Nie wiem czy to pokazanie hipokryzji często cechującej najróżniejszych ekstremistów czy zwykła niekonsekwencja. Innym kanonicznym elementem są metropolitańscy przyjaciele Clarka, Jimmy Olsen i Lois Lane. W oryginale ciamajdowaty Clark był zakochany w Lois, którą silniej interesował Superman. Z kolei Jimmy Olsen był młokosem zapatrzonym w bardziej doświadczonego Kenta jak w obrazek. W nowych przygodach wszystko uległo wyrównaniu. Morrison odszedł od stojącej za pierwowzorem młodzieńczej fantazji o przeciętnym chłopaku, który dzięki ukrytej mocy zwraca na siebie uwagę dziewczyny. Zrównał trójkę bohaterów. Stanowią po prostu zgraną paczkę przyjaciół, którzy pomimo pracy w różnych redakcjach (Lois i Jimmy w Daily Planet, Clark w mniejszej gazecie) trzymają się razem. Clark nie jest już niezdarą wzbudzającym jedynie pogardę i śmiech swej ukochanej, ale zwykłym młodym mężczyzną. Nosi odrobinę za duże ciuchy (by ukryć niesamowitą muskulaturę rodem z poradników Charlesa Atlasa) i ma zainteresowania zbliżone do geeków czytających jego przygody. Tyle że zamiast komiksów podobnie jak Olsen interesuje się niszowymi filmami science-fiction. Dzięki temu szybko znajdują wspólny język. Lois powiązano poprzez postać ojca – generała z wojskiem. Ten drugi związek wykorzystano, konfrontując zcyborgizowaną wersję sierżanta Corbena z Supermanem. Jeśli antagonizm Supermana i wojskowych się utrzyma, może kiedyś stanowić ciekawy wątek.
Koncepcja powrotu do korzeni, rewitalizacji, modernizacji postaci i, przede wszystkim, przystępności dla nowych czytelników, przekonały mnie do zabrania się za lekturę tej serii. Kilka lat temu dzięki podobnemu zabiegowi w Marvelu (serie z linii wydawniczej Ultimate) wróciłem do komiksów superbohaterskich i amerykańskich w ogóle. „Ultimate Spider-Man” jest chyba jedyną serią, jaką kolekcjonuję od początku do chwili obecnej. Mój romans z „Action Comics” będzie chyba odrobinę mniej udany. Nasz miesiąc miodowy trwał ok. 3 zeszyty. Pod koniec pierwszego wydania zbiorczego (#5-6) zaczęły się kłótnie przy obiedzie, a teraz pozostał tylko regularny łomot i chowanie się do szafy przeplatane okazjonalnymi przeprosinami z kwiatami. Początkowe zmagania z Luthorem czy cyborgami i maszynami były rzeczywiście świetnym wprowadzeniem. Ustalono pewną sytuację wyjściową, którą przybliżyłem w poprzednich akapitach. Stopniowo pokazywano genezę bohatera poprzez kilkustronicowe migawki ze Smallville. Super. O to mi chodziło. Na przestrzeni kilku kolejnych zeszytów zostaje wprowadzone przynajmniej kilkanaście nowych konceptów, które dość ciężko dokładnie opisać na tak małej przestrzeni. Akcja pokazana jest fragmentarycznie. Skacze od wątku do wątku. Pojawiają się dodatkowe historie luźno powiązane z fabułą (wspomnienia ze Smallville, historia Johna Henry’ego) lub, przynajmniej na razie, zupełnie z nią nie związane takie jak opowieść z Ziemi 23, gdzie wszyscy bohaterowie (poza Batmanem) są czarni a Superman jest prezydentem USA i wraz z tamtejszą wersją Ligą Sprawiedliwych dokonuje interwencji w obcych krajach i zwalcza potwory z innych wymiarów. Nawiązania do obecnej sytuacji geopolitycznej są fajne, ale nie gdy są wprowadzane w tak mało interesujący sposób. Zresztą pojawiały się już wcześniej, gdy Luthor oznajmił schwytanemu Supermanowi, że nie ma żadnych praw, co stanowi dość jasne nawiązanie do sytuacji więźniów z Guantanamo. To pokazuje, że można swoje przekonania polityczne wplatać w fabułę z sensem i nie na siłę. Także nawiązania do sytuacji twórców komiksowych od początku istnienia przemysłu oszukiwanych przez korporacje czy obecnego kształtu rynku komiksowego nie uzasadniają takiego kształtu prezentowanych opowieści.
Oprócz opisywanej serii w ramach New 52 wystartowała też seria „Superman”. W założeniu to ona miała opowiadać o doświadczonym Supermanie w nowej kryptońskiej zbroi, z rozwiniętym wachlarzem mocy, który zmaga się z potężnymi przeciwnikami. „Action Comics” miało opowiadać o tym jak chłopak ze Smallville powoli stawał się bohaterem. Zajęło mu to ok. osiem zeszytów. Dalej jest nieopierzony, ale ma już kostium, większość mocy, Samotnię (Fortress of Solitude) na orbicie (która w jednym z odcinków z niewiadomych powodów znajduje się na biegunie niczym w pierwowzorze) i jest członkiem Ligi Sprawiedliwych, chociaż czasem dalej biega w jeansach i niezniszczalnym kocyku z literą „S”. Możliwe, że prezentacja różnych epizodów z życia Supermana jest prawdziwym założeniem serii. Tyle, że obok nich prezentowana jest też ciągła historia młodego Supermana, od której czytelnik jest co chwile niepotrzebnie odrywany. To wszystko połączone ze zbyt słabą ekspozycją i momentami skomplikowanym stylem Morrisona sprawia, że panuje ogromny chaos, który udało mi się w pełni ogarnąć dopiero po kilkukrotnej lekturze dotychczas wydanych zeszytów.
Nie pomagają w tym wieczne zmiany rysowników i momentami tragiczna jakość ilustracji. Wydaje mi się, że dla nikogo, kto profesjonalnie zajmuje się rysunkiem, narysowanie 20 stron znośnie wyglądającego komiksu w ciągu miesiąca nie powinno być problemem. Można się jedynie domyślać, że problem leży po stronie redakcji, która skupia się na punktualności wydań. Samo w sobie nie jest to złą praktyką. W połączeniu z licznymi poprawkami często robionymi w ostatniej chwili staje się problemem i odbija na jakości pracy. Potwierdzałyby to liczne głosy niezadowolenia wśród twórców. Pewnie byłoby ich więcej, ale nie każdy nazywa się Ramon Perez czy Rob Liefeld i może tak po prostu zrezygnować ze stabilnego źródła dochodu. Szczególnie ten drugi dość dobitnie wyraża się o jakości pracy swoich współpracowników. Od kilku tygodni zapowiada, że opisze dokładnie sytuacje w DC. Jestem bardzo ciekawy tego co ma do powiedzenia. Z drugiej strony scenarzystą „Action” Comics jest Grant Morrison, który powinien mieć na tyle niepodważalną pozycję, żeby nie dochodziło do poważniejszych ingerencji. Pewnie jeszcze długo nie dowiemy się jak jest naprawdę, ale nie zmienia to faktu, że rysunki nie są mocną stroną serii. Zdarzają się jedynie pojedyncze przebłyski. Szczególnie podobała mi się twórczość Brada Walkera, który odpowiada głównie za ilustrację kilkustronicowych pobocznych historii.
Wspominałem już o chaosie rządzącym serią. Nie oznacza to bynajmniej, że to złe komiksy. Kilka bardzo mi się podobało. Przykładowo pierwsze zeszyty czy historia z superpsem Krypto z trzynastego numeru. Niestety większość nie wykracza poza przeciętną. Po nazwisku scenarzysty można by spodziewać się znacznie lepszych rezultatów. Zwłaszcza że, jak pokazał już w „All-Star Superman” czy w swojej książce „Supergods”, bardzo dobrze rozumie mechanizmy stojące za postacią najsłynniejszego z superbohaterów. Widać też, że historie pisane są pod kątem wydań zbiorczych. Niby to problem całego przemysłu komiksowego, ale wydaje mi się, że nawet pomimo tego każdy powinien sam w sobie być atrakcyjną lekturą. „Action Comics” bardzo ciężko mi się czytało z miesiąca na miesiąc. Dopiero przy ponownej lekturze dłuższych fragmentów widziałem jakąś stojącą za tym myśl i dało się łączyć rozczłonkowane wątki w większe całości. Byłoby to do zniesienia gdyby nie nadmierne nagromadzenie nowości. Niepotrzebnie przeplata się je też wycieczkami w inne światy. Jak już pisałem, nie jest tragicznie. Są mocne momenty i możliwe, że Grant Morrison przed zakończeniem pracy nad projektem (wraz z numerem szesnastym) wymyśli coś takiego co poskleja wszystko do kupy i wywróci zupełnie sposób, w jaki obecnie postrzegane są opisywane wydarzenia. Nie sądzę jednak, żeby spowodowało to w dłuższym okresie czasu znaczący napływ świeżej krwi spragnionej przygód Supermana. A takie, przynajmniej na papierze, było założenie New 52.
Konrad Dębowski
„Action Comics” (2011) #0-13
Scenariusz: Grant Morrison i Sholly Fisch
Rysunki: Brent Eric Anderson, Chris Cross – 'ChrisCross’, Gene Ha, Travel Foreman, Andy Kubert, Rags Morales – 'Ralph Morales’, Brad Walker
Tusz: Brent Eric Anderson, Rick J. Bryant, Chris Cross – 'ChrisCross’, John Dell III, Jesse Delperdang, Gene Ha, Andrew Hennessy – 'Drew’, Travel Foreman, Bob McLeod, Sean P. Parsons, Brad Walker
Kolorystyka: Brad Anderson, David Curiel, Art Lyon, Jay David Ramos, José Villarrubia – 'José Antonio Villarrubia Jimenez-Momediano’
Liternictwo: Pat Brosseau, Carlos M. Mangual – 'Charlie Mangual’, Steve Wands – 'SwandS’
Okładki: David Baron, Bryan Hitch, Rags Morales, Cliff Chiang, Ben Olivier, Jim Lee, Scott Williams, Ethan Van Sciver, Gene Ha, Mark Choi, Andy Kubert, Chris Burnham, Gary Frank, Guy Major, David Curiel, Art Lyon, Nathan Fairbairn, Brad Anderson, Joe Prado
Wydawca: DC Comics
Czas publikacji: listopad 2011 – listopad 2012
Okładka: miękka
Format: 17 x 26 cm
Druk: kolor
Liczba stron: 20/zeszyt (+materiały dodatkowe)
Cena: $3,99/zeszyt