MYŚLĄC O JAPONII – RELACJA Z PODRÓŻY
„Myśląc o Japonii, wielu podróżnikom w pierwszej kolejności przychodzi na myśl gejsza, a następnie sushi i nieprzebrane tłumy symbolizowane przez „upychaczy” w metrze. Jednakże młodsze pokolenia na całym świecie pokochały Japonię za coś innego – komiks i animację.
Przybywając do Japonii, miałem różne oczekiwania. Jako fan mangi i anime, traktowałem tę podróż jako fascynującą możliwość przespacerowania się ulicami wielokrotnie rysowanymi w komiksach. Z drugiej strony, wiedząc nieco o japońskim upodobaniu do skrajności, spodziewałem się, że tamtejsze połączenie supernowoczesności z chodzącymi po ulicach przebierańcami może okazać się zbyt ekstremalnym doświadczeniem. Za sprawą licznych reportaży podkreślających te najbardziej zaskakujące części japońskiej codzienności, jak automaty z używaną bielizną, można odnieść wrażenie, że jest to kraj niemalże z innej planety. Wyjazd do tego państwa udowodnił mi, z jaką ostrożnością należy traktować podobne publikacje.
Jak na kraj znany z komiksów przystało, pierwsza styczność z rysowanymi postaciami następuje już na lotnisku, zaraz po wyjściu z samolotu. Plakaty z postaciami rodem z książek dla dzieci były obrazkiem, który od tamtej pory towarzyszył nam na każdym kroku. Pierwszy plakat, który zobaczyliśmy, pokazywał uśmiechniętego słonia wskazującego dmuchawę do osuszania rąk w łazience.
Charakterystyczne dla Japonii jest używanie postaci rysunkowych we wszelakich celach – pokazują, jak używać urządzeń elektronicznych, wskazują, informują, promują. Jedną z flagowych postaci wykorzystywaną w sferze publicznej jest słynna figurka uśmiechniętego kota machającego uniesioną łapą. Ten zapraszający symbol, oryginalnie zaprojektowany jako sposób na pogodzenie japońskiej moralności publicznej z koniecznością zaproszenia w jakiś sposób klientów do burdeli, stał się nieodłącznym symbolem Japonii, obecnym w większości restauracji, sklepów czy nawet mieszkań. Jednym z najbardziej charakterystycznych punktów, w których robi się zdjęcia w Tokio, jest właśnie taki kot ustawiony przy brzegu rzeki, z widokiem na wieżę Tokijską i ‘złotą kupę’ Tokio w tle.
Zgodnie z zachętą reportaży internetowych, szukałem na ulicach różnych charakterystycznych ciekawostek, jak wspomniane wcześniej automaty bieliźniane albo hotel kapsułowy. Niestety niczego takiego nie zauważyłem, jednak trudno było nie zauważyć dominującego obrazka widzianego we wszystkich przejechanych przeze mnie miastach Japonii – Hello Kitty. Hello Kitty posiadały kobiety o wszystkich kształtach, profesjach i w każdym wieku. Telefony z motywem Hello Kitty były nieraz własnością poważnych kobiet biznesu w czarnych służbowych uniformach. Uczennice w swoich słynnych (między innymi za sprawą mangi) superkrótkich spódniczkach częściej do różowego kociego telefonu dodawały plecaki albo bransoletki z motywem Hello Kitty. Nawet starsze panie miewały daszki z motywem Kitty. Ta prosta rysunkowa postać, czasem kojarzona z satanizmem (Hell-O-Kitty), zdobyła tam powszechną sympatię. W każdym mieście można kupić ciekawe akcesoria związane z tym motywem. Sam zakupiłem między innymi minidzwoneczek, gąbkę do naczyń, kajet, chusteczki i talerzyk. Wszystko w cenie po 100 jenów! Panowie na zasadzie kontrastu wybrali Doraemona, jednak z dumą nosili go najdalej licealiści. Wycieczka do Tokio byłaby jednak niepełna, gdybym nie trafił na jakikolwiek ślad cosplaya. Pechowo, termin wycieczki rozminął się o kilka dni z datą jednych z największych na świecie targów mangi, gromadzących tysiące fanów poprzebieranych za swoje ulubione postacie. W poszukiwaniu ostatnich cosplayowców udałem się do młodzieżowej dzielnicy Harajuku. Przy wyjściu z dworca na Harajuku od razu napotyka się bardzo charakterystyczny widok – na prawo od stacji znajduje się tętniąca życiem młodzieżowa dzielnica, a na lewo w bezpośrednim sąsiedztwie mamy zalesiony prastary kompleks świątynny. Oba światy wydają się koegzystować w harmonii. Samo Harajuku jest nowoczesną dzielnicą z ładnym, szerokim bulwarem i kilkoma centrami handlowymi, jednak to, co jest tu najciekawsze, to pojedyncza ulica, którą wyróżnia skromna brama wejściowa. Ulica jest dosyć długa i wąska, rozciąga się na kilka przecznic i na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżnia. Wystarczy jednak wejść w głąb na kilka metrów, żeby zauważyć pewne charakterystyczne elementy. Na początek są to sklepy ze specjalną odzieżą. Przykładowo, obok siebie mamy trzy sklepy: pierwszy sprzedaje czarne gotyckie stroje z ćwiekami, adekwatne dla postaci z horroru, drugi oferuje same różowe produkty, w tym dużo bielizny z motywem Hello Kitty, zaś w następnym szyje się na miarę kostiumy na cosplay. Niestety musiałem opuścić Tokyo jeszcze przed weekendem, co znaczy, że ominął mnie widok większych mas młodzieży spacerujących po okolicy w kostiumach, jednak nawet w tygodniu dało się dostrzec pojedyncze przykłady japońskiego indywidualizmu w zakresie strojów. Jednym z bardziej wyróżniających się kompletów mógł pochwalić się chłopak mierzący prawie dwa metry, co dodatkowo wybijało go z tłumu. W zestawie miał skórzane spodnie z ćwiekami, czarną koszulkę z nadrukiem przedstawiającym gotyckie Hello Kitty, a do tego kamizelkę jeansową i irokez na głowie ufarbowanej wcześniej na niebiesko.
O ile wspomniane wcześniej Hello Kitty i Doraemon pojawiały się również w miejscowościach historycznych i nieco mniej postępowych, takich jak Kamakura, na trafienie do mangowego raju trzeba było poczekać do przyjazdu do Osaki. Osaka, chociaż znacznie mniejsza rozmiarowo i liczebnie od Tokio, jest bardzo atrakcyjną metropolią. Jest to miasto bardzo nowoczesne i pełne wysokich budynków, miejscami przywodzące na myśl miasta USA za sprawą swoich zielonych bulwarów nad rzeką w cieniu biurowców. To, co się tam rzuca w oczy, to młodość i entuzjazm mieszkańców. Tokio jako stolica sprawia wrażenie miejsca dosyć sztywnego, co w ograniczonym stopniu rekompensowały różne wydarzenia, jak odsłonięcie gigantycznej makiety Daimosa przed centrum handlowym. W Osace młodzież częściej chodzi po ulicach w normalnej odzieży, kobietom zdarza się nosić spodnie, zaś panowie zatrudnieni w służbach oczyszczania miasta mają już pojedyncze plamki na strojach roboczych. Charakterystyczne są liczne koncerty, szczególnie w moim zdaniem najciekawszej dzielnicy miasta – Nambie. Młode zespoły muzyczne, szukając sposobu na wypromowanie się, spontanicznie rozstawiają instrumenty w różnych miejscach – przy schodach do centrum handlowego, na chodniku przy przystanku, a czasem nawet na wysepkach na przejściach dla pieszych. Dominują koncerty rockowe. Z punktu widzenia mangowca Namba ma zupełnie inne znaczenie. Na terenie tej dzielnicy znajduje się ulica całkowicie skoncentrowana na zaspakajaniu potrzeb fanów mangi i anime. Na długości kilku przecznic otworzyły się sklepy wypełnione komiksami, grami, książkami z poradami dla rysowników, figurkami, elektroniką tematyczną, kostiumami, a nawet kawiarniami z obsługą w kostiumach. Zarówno w Osace, jak i Tokio, księgarnie są zdominowane przez mangi. Wchodząc nawet do małej księgarni na dworcu, zawsze przynajmniej ta najdłuższa ściana była całkowicie wyłożona komiksami. Częściej mangi stanowiły około połowę asortymentu. Na tej ulicy księgarnie były już wypełnione wyłącznie mangami i poradnikami dla rysowników. Po wejściu do każdego z takich sklepów człowiek czuł się mały w stosunku do ilości towaru na metr kwadratowy. Sklep mógł się ciągnąć na kilkadziesiąt metrów, jednak przy dosyć niewielkiej szerokości korytarza. Przy takim zagospodarowaniu terenu półki zapełnione piętrami komiksów i zabawek szczelnie wypełniały każdy centymetr. W godzinach wieczornych sklepy szczelnie wypełniały się klientami. W odróżnieniu od naszego kraju sklepy z mangą są tam odwiedzane przez ludzi w każdym wieku. Obok siebie mogła stać młodzież szkolna oraz dyskretnie schowany za półeczką biznesmen czytający tak trudno dostępne w innych miejscach mangi pornograficzne. Podobnie jak w Tokio, również w Osace występuje problem wcześnie zamykanej komunikacji szynowej, co zmusza część potencjalnej klienteli do ograniczania czasu spędzanego w sklepie. Żeby temu zaradzić, w części lokali na zapleczu znajduje się miejsce do wypoczynku, jednak gaijin (japońskie określenie na przybyszów z innych krajów) jest tam traktowany jak dziwny przybysz z kosmosu, którego najlepiej zignorować. Zgubiwszy się w labiryncie komiksów, figurek z Gundama oraz pokeballi, zgłodniałem i udałem się do lokalnej kawiarni. Całe wnętrze wręcz ociekało wszystkimi odcieniami różu. Kelnerki były poprzebierane za kombinację uczennicy i Czarodziejki z Księżyca, a do tego nosiły różowe kocie uszy. Do wizyty w lokalu, podobnie jak do wielu innych, zapraszają noszące krótkie spódniczki dziewczynki, które wyróżniają się dodatkami do strojów, takimi jak na przykład opaska na oko kojarząca się Elle Driver z Kill Billa. Część naganiaczy poszła na łatwiznę i założyła koszulki z motywem One Piece’a, wówczas sprzedawane jako hit w popularnej sieci odzieżowej Uniqlo. Z innych ciekawych akcentów można wymienić sklepy wymieniające gry elektroniczne oraz utylizujące te już zużyte. Po ulicy spacerowały liczne zastępy młodzieży w strojach podkreślających ich upodobania mangowe. W pojedynczych sklepach trafiały się również klasyki komiksu jak „Spiderman”, ale były to raczej wyjątki od reguły.
Podsumowując, Japonia jest krajem bardzo zaprzyjaźnionym z rysunkiem. O ile w Europie karta miejska byłaby raczej reklamowana przez uśmiechniętą młodzież, tam twarzą kampanii reklamowej metra jest niebieski dziobak. Rysunek jest elementem trwale wkomponowanym w tamtejsze warunki, co może wzbudzać u nas zdziwienie lub czasem ironiczny uśmieszek. Dla nich to jednak działa doskonale, co dodaje całej kulturze dodatkowego kolorytu.
Oskar Nastański