MANHATTAN PROJECTS VOL. 1 : SCIENCE BAD
Nauka jest zła

W 1942 roku Franklin Delano Roosevelt zainicjował program, który dzisiaj jest znany powszechnie jako “Projekt Manhattan”. Ówczesny prezydent USA zebrał w jednym miejscu najzdolniejszych fizyków i chemików epoki (samych noblistów), a następnie zlecił im stworzenie broni masowej zagłady, mającej raz na zawsze zatrzymać okrucieństwa II Wojny Światowej. Historia zapamiętała całe przedsięwzięcie jako ewenement, który doprowadził do powstania bomby atomowej – czego konsekwencją była destrukcja Hiroszimy i Nagasaki. Tak jest napisane w podręcznikach od historii oraz w książkach popularno-naukowych. Jak wiemy jednak, amerykańscy politycy i CIA utrzymywać wiele spraw w tajemnicy przed opinią publiczną. Pojawia się więc dylemat. Co, jeżeli znamy jedynie część prawdy? A może projekt miał w zanadrzu ambitniejsze, jeszcze bardziej przerażające cele? Odkrycia, przy których broń nuklearna wydaje się być kompletną błahostką?

Johnathan Hickman powoli, acz konsekwentnie, staje się jednym z najbardziej znaczących scenarzystów amerykańskiego mainstreamu. W czasie gdy Brian Michael Bendis zupełnie wypalił się w Marvelu a Grant Morrison – zmęczony superbohaterami – porzucił DC Comics, Hickman zachwyca swoją innowacyjnością, eksperymentami oraz żądzą odkrywania nowych możliwości w komiksie. Przykłady? Na kartkach „Nightly News” krytykował mass media i ich wpływ zarówno na politykę jak i na społeczeństwo, wykorzystując w tym celu wykresy oraz infografiki. Natomiast w „Pax Romana” zawarł ciekawe przemyślenia na temat rozwoju ludzkości – prezentując historię, której podstawą jest odkrycie przez Watykan tajemnicy podróży w czasie. Nawet w komiksach tworzonych na zlecenie Marvela („Fantastice Four”, „Avengers”, komiksy ze świata Ultimate) Hickman nie obawia się poruszania kontrowersyjnych tematów, podchodząc do nich nierzadko w błyskotliwy sposób.

Tym większym zaskoczeniem jest lektura „Projektów Manhattan”. W komiksie tym zawarta jest co prawda ambicja przyświecająca miniseriom „Nightly News” czy „Pax Romana”, ale wyraźnie sprawia wrażenie tytułu bardziej rozrywkowego. Zabawy konwencją weird science-fiction, faktami historycznymi oraz … zwyczajnym szaleństwem. W wywiadach Hickman od dawna podkreśla swój podziw dla twórczości Granta Morrisona, w tym jego swobody do zawierania ciekawych idei nawet w najbardziej absurdalnych i pokręconych projektach. Obecny scenarzysta „Avengers” od lat marzył żeby zrobić komiks w podobnych klimatach, który byłby pozbawiony jednak bełkotliwości niektórych komiksów Szalonego Szkota. Czytając pierwszy tom „Manhattan Projects”, jednej ze świeżutkich serii Image Comics, można ze spokojem stwierdzić, iż udało mu się swoje zamierzenia po raz kolejny zrealizować.

Najnowsza seria Hickmana to alternatywa historyczna, w której decydujące dla ludzkości odkrycia dzieją się pod osłoną projektów militarnych, o których mało kto wie. Przenosząc się w lata 40. ubiegłego wieku, przyglądamy się tym tajnym przedsięwzięciom. To podróż swoją atmosferą łudząco przypominająca „Facetów w czerni” lub „Futuramę”, ale jest o wiele bardziej brutalna, a nade wszystko groteskowa. Czy ktoś bowiem przypuszczał, że w tajemnicy naukowcy chcieli otworzyć wrota prowadzące do różnych wymiarów? Albo spróbują zmierzać się z bóstwami z kultury wschodu tudzież Afryki, które potrafią zamanifestować swoją obecność i moc?

Wkraczamy do rzeczywistości, w której oprócz światów natury i nauki istnieją światy magiczne oraz teologiczne, gdzie bóg ma wiele wymiarów. Każda z tych perspektyw ma swoje oddziaływanie ale zostaje niejako zniewolona przez naukę, która czerpie z nich energię, witalność. Hickman – w prześmiewczy, intrygujący sposób – ukazuje nam, jak staliśmy się zniewoleni przez dyskurs naukowy, któremu podporządkowano następnie całe życie społeczne oraz rozwój cywilizacyjny. Jest to swoista zemsta humanisty na myśleniu stricte-naukowym, które zdominowało światopoglądy i jest wychwalane za możliwości jakie daje ludzkości. Zapomina się przy tym o szkodach, które może wyrządzić i jakie ideały proponuje – często oddarte z człowieczeństwa oraz pozbawione etyki. Zemsta Hickmana jest tutaj równie zimna, co słodka, bowiem czyni swoją powinność w formie pastiszu mającego niewyobrażalne, epickie rozmiary.

Istnym szaleństwem jest to, w jaki sposób używa ikonicznych naukowców oraz polityków okresu wojennego. Obrazując takie postacie jak prezydent Roosevelt, Einstein, Feynman czy Oppenheimer, scenarzysta jedzie po całkowitej bandzie. Tutaj nie są znamienitymi osobistościami, które moglibyśmy uznawać za swoje autorytety, wzory do naśladowania. Są to nade wszystko psychotycy, nie mający wiele wspólnego ze swoimi prawdziwymi wizerunkami jakie znamy z książek. Jawią się jako maniacy władzy, kontroli i mocy. Dla odkrycia nowych światów, możliwości, prawideł fizycznych, gotowi są zrobić wszystko – nawet zabić. Oppenheimer – zwany niekiedy ojcem bomby atomowej – jest tutaj ukazany jako psychopata który zabił swojego brata bliźniaka, będącego jego kompletnym, złowrogim przeciwieństwem. Świat „Projektów Manhattan” jest głęboko zanurzony w freudyzmie. Tutaj ciężkie, traumatyczne wręcz doświadczenia z dzieciństwa w ogromnym stopniu zdeterminowały przyszłe życia naukowców, zamieniając ich w genialnych dziwaków-psychopatów. Hickman w prześmiewczy sposób, podkręcony niekiedy narkotyczną atmosferą, stara nas przekonać, że to właśnie tym ludziom zawdzięczamy współczesny świat promujący ideały człowieka i sukcesu, których nie sposób zrealizować w praktyce.

Komiks zilustrował Nick Pitarra, który już wielokrotnie współpracował z Jonathanem Hickmanem przy wielu projektach komiksowych. Jego kreska jest bardzo specyficzna i nie każdemu może się spodobać, ale do surrealizmu „The Manhattan Projects” pasuje jak ulał. Rysownikowi udało się połączyć monumentalność wizji Geoffa Darrowa z wrażliwością kreskówkową Chrisa Burnhama, który ostatnio może poszczycić się ilustrowaniem komiksów Granta Morrisona o Batmanie. Jego kreska jest dynamiczna i bardzo realistyczna, choć obrazuje różnego rodzaju monstra, które bardziej pasowałyby do klimatów horrorów albo fantasy. Dodatkowo bawi się różnymi elementami amerykańskiej popkultury lat 40., z czego moimi ulubionymi są odwołania do legendarnej strefy 51 oraz kontaktu z kosmitami (tak jest – perypetie naukowców sprawiają, że dochodzi do pierwszego spotkania z obcą cywilizacją! A to dopiero początek ich kłopotów). Pittara okazuje się być także mistrzem w odwzorowaniu sław nauki, które miały znaczący wpływ na oryginalny „Projekt Manhattan”.

„Manhattan Projects” potwierdza dla mnie niejako fakt, że najciekawsze rzeczy w amerykańskim manistreamie komiksowych dzieją się obecnie w Image Comics, gdzie autorzy dostają dostatecznie dużo swobody twórczej i mogą realizować swoje autorskie pomysły. Jestem wdzięczny Hickmanowi za tą jazdę bez trzymanki, zanurzonej w oceanie absolutnej maligny. Ktoś wreszcie w fenomenalny, oryginalny sposób, odważył się drwić z dyskursu naukowego, ukazując jego zniechęcające oblicze, o którym rzadko kiedy się mówi. Choć najnowsze dziecko Hickmana jest specyficzne i trzeba się do niego niejako dostosować to warto podjąć ten trud, gdyż serii tej warto bacznie się przyglądać. Polecam z całego serca tę intelektualną przyjemność.

Michał Chudoliński

Dziękujemy sklepowi ATOM Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji. Komiks możecie kupić w sklepie ATOM Comics.

Tytuł: „The Manhattan Projects” Vol. 1 SC : „Science bad”
Scenariusz: Jonathan Hickman
Rysunki: Nick Pitarra
Kolory: Jordie Bellaire
Liternictwo: Rus Wooton
Okładka: Nick Pitarra
Data wydania: Wrzesień 2012 r.
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Stron: 144
Cena: US $14.99