„THE OLDEST and strongest emotion of mankind is fear, and the oldest and strongest kind of fear is fear of the unknown. These facts few psychologists will dispute, and their admitted truth must establish for all time the genuineness and dignity of the weirdly horrible tale as a literary form.”
– H.P. Lovecraft
Gdy czytelnik zanurza się w powieść grozy, oczekuje dwóch rzeczy: tajemnicy i strachu. Nowela graficzna wprowadziła do komiksu elementy literatury wysokiej. Opowieści nadnaturalne nigdy do niej nie należały. Pogardzane, tanie, miały miejsce wśród literatury groszowej. Lovecraft stanowi inspirację dla niezliczonej rzeszy twórców. Człowiek przez wielu uważany za ojca współczesnego horroru umarł samotnie, pochłonięty i zniszczony przez swoją twórczość. Jego mit nie może umrzeć, a legendy stworzone przez niego sycą strasznymi obrazami kolejne pokolenia.
Mariaż komiksu i powieści grozy nie zawsze jest udany, mimo że obie formy literackie coraz częściej aspirują do kultury wysokiej. Ich korzenie były podobne, przez długi czas historie obrazkowe nie cieszyły się uznaniem i szacunkiem, podobnie było w przypadku opowieści grozy. Nadal ogromna liczba publikacji komiksowych wpisuje się w nurt literatury groszowej. Próba przeniesienia horroru na karty komiksu jest zabiegiem niezwykle interesującym, ale i ogromnie trudnym. Nikt nie chce już czytać historii banalnych i słabych, oczekujemy zawsze odrobiny dreszczyku. Ludzie lubią się bać, a wywołać strach, nie popadając w śmieszność i groteskę, to sztuka.
„Fatale, śmierć podąża za mną” czerpie pełnymi garściami ze spuścizny noir i horroru. Inspiracje są jasne i czytelne, nawet dla laika. Osadzenie akcji w miejscu tak fascynującym i tajemniczym jak San Francisco powinno być gwarantem sukcesu. Oczywiste inspiracje światami Lovecrafta są nad wyraz widoczne. Wpisują się one w ogólny nastrój, jaki przebija z kart albumu. Silna postać kobieca wpasowuje się w dyskurs trwający w środowisku komiksowym. Tajemnicza dama, która owija sobie wokół palca prawdziwych mężczyzn. Świat ciemnych zaułków, wielkich tajemnic, romansów i niezwykle trudna narracja. Dziennikarskie śledztwo, które zaprowadzi nas, czytelników, dużo dalej, niż byśmy chcieli. Zgrabna, klasyczna historia noir z horrorem w tle. Wszystko po to, by komiks nie przeszedł bez echa.
Jest tego za mało. Rynek komiksowy w Polsce może pochwalić się naprawdę bogatą kolekcją obrazów grozy. Oczywiście przodownikiem był w tej kategorii Egmont. Jednak to za sprawą takich publikacji wychował kapryśnego, wyrobionego czytelnika. I dobrze. Jeżeli można coś zrobić lepiej, powinno się to właśnie tak zrobić. Wszystko, co może być lepsze, ciekawsze, piękniejsze, należy tak zrobić. Z wykorzystaniem i poświęceniem maksimum naszych możliwości. To nie jest słaby komiks, problem w tym, że mógłby być wielki. Ogromy potencjał został gdzieś rozmyty między kadrami, a nawet zagubiony wśród ciasnych uliczek San Francisco.
Lovecraft był i na zawsze pozostanie w historii literatury pisarzem co najwyżej średnim. Nie dlatego, że nie odniósł sukcesu. Odniósł go, niestety dopiero po swojej śmierci. Należy jednak spojrzeć prawdzie w oczy, jego warsztat pisarski pozostawiał wiele do życzenia. Autor „Zewu Cthulhu” nie potrafił pisać. Nie ma jednak wątpliwości, że jego słowa wzbudzały ogromne emocje, budziły pierwotne lęki, a sposób, jaki wykorzystał, by się swymi wyobrażeniami podzielić, pozostawiał czytelnika odmienionego. Jego przekaz był pełen mocy i przemawiał do odbiorcy. To, jakich słów użył, a przede wszystkim to, czy jego proza warsztatowo była na najwyższym poziomie, pozostawało na drugim planie. Najważniejszy był bowiem przekaz.
W „Fatale” mamy do czynienia z niezwykle trudnym i złożonym sposobem prowadzenia narracji. Opowieść ciągnie się przez trzy okresy, wykorzystując przejścia i retrospekcje. Mamy wyraźnie zarysowany wątek detektywistyczny, nawiązania do sposobu prowadzenia akcji w sztandarowych dziełach Lovecrafta. Czytelnik jest wciągany powoli, ale systematycznie w wielopoziomową intrygę na przestrzeni lat. Jest niczym badacz tajemnic odkrywający dawno zapomniany manuskrypt, który warstwa po warstwie odsłania swoje tajemnice. Niestety, historia liczy ponad 130 stron w tomie pierwszym, a tylko około 30 stworzyło opowieść. Ten niewielki fragment, tuż pod koniec, jest pasjonujący, dynamiczny. Porywa odbiorcę, chwyta swą wyrazistością. Przykuwa wzrok, kadr po kadrze w pełnym napięciu śledzimy fabułę. Intryga się zagęszcza, staje się pasjonująca i czuje się realność bohaterów, ich problemów. Groza jest wreszcie namacalna i nie mamy złudzeń, że jest prawdziwa. Nie można powiedzieć tego o wcześniejszych częściach fabuły.
Mimo że horror pojawia się już na samym początku historii, nie jest wykorzystywany umiejętnie. Marnowane są wątki fabularne, nie dochodzi do zaangażowania pełnego potencjału archetypicznych motywów. Zamiast tego mamy słabą kalkę najbardziej utartych chwytów, które pojawiają się w powieści grozy. Oczywiście, można powiedzieć, że to dopiero początek. Komiks jest serią, a to pierwszy tom. Na wszystko jest czas i miejsce. Czemu jednak musimy czekać tak długo, bądźmy wymagający. Niech historia, którą dla nas przygotował Ed Brubaker, trzyma w napięciu od pierwszego kadru do samego końca. Nie ma wątpliwości, że scenarzysta potrafi wzbudzić ten rodzaj emocji, których od niego oczekują odbiorcy. Szybciej, lepiej, mniej rzeczy, które odciągają go od przekazania swojej wizji.
Jeżeli chodzi o album od strony graficznej, najmocniejszą stroną są poszczególne okładki. Zostały zebrane w galerię, która znów jest gdzieś na końcu tomu. Można określić je tylko jednym słowem: genialne. Mocne, wyraziste kolory odważnie wydobywają głębię, tworząc z poszczególnych ilustracji dzieła sztuki. Niespodziewane zderzenie bardzo realistycznej kreski z wyszukanymi, przesyconymi barwami pozostawia w czytelniku jeszcze większe wrażenie odrealnienia. Nie dziwi, że album dostał jedną z najważniejszych nagród w przemyśle komiksowym, Eisnera, właśnie za kolory. Gniew wywołuje to, że artyści kreujący komiks nie zdecydowali się wykonać go właśnie tą techniką. Zamiast albumu, który pozostałby w pamięci dzięki naprawdę nowatorskiemu ujęciu graficznemu, dostaliśmy coś przeciętnego. Wnętrze albumu, jego kadry nie ukazują głównej bohaterki jako tytułowej femme fatale. Jej uroda nie olśniewa, nie zapiera tchu w piersiach, czas nie staje w miejscu, gdy pojawia się na kadrach. Poszczególne sekwencje od strony graficznej są wykonane poprawnie, do kreski można się przyzwyczaić. Jednak niesmak pozostaje, gdy na okładkach widzimy, dlaczego ten album mógłby być wielki i jak bardzo nie spełnia oczekiwań.
Ostatnim zarzutem, przysłowiowym gwoździem do trumny, jest wykonanie albumu. Mucha Comics sygnuje swoje publikacje staranną oprawą. Tutaj również tego zabrakło, utrzymana w bieli twarda okładka brudzi się od byle czego. Niszczy się w zatrważającym tempie w najdziwniejszych miejscach od zwyczajnego użytkowania. Odbarwia się, a grzbiet już po kilku przejrzeniach komiksu nosi ślady używania. Po lekturze tego komiksu najbardziej przeraża to, że będzie to nowy standard. Strach jest silną emocją, oby nie zatopił serii, która mogła być niezwykła.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Rafał Pośnik
Tytuł: „Fatale” tom 1: „Śmierć podąża za mną”
Scenariusz: Ed Brubaker
Rysunki: Sean Phillips
Kolory: Dave Stewart
Tłumaczenie: Robert Lipski
Wydawnictwo: Mucha Comics
Data publikacji: 7.10.2014 r.
Liczba stron: 136
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Cena: 49 zł