W roku 2014 DC Comics świętowało jubileusz Batmana. Mroczny Rycerz hucznie obchodził siedemdziesiąte piąte urodziny, rzucając swój nietoperzowy cień na innych superbohaterów. Z tego cienia udało się wyjść tylko Człowiekowi ze Stali. W listopadzie ukazał się mianowicie ostatni – dziewiąty – numer świetnej serii „Superman Unchained”, rozpoczętej w roku 2013.
Seria napisana przez aktualną gwiazdę bat-świata Scotta Snydera i narysowana przez niezmordowanego Jima Lee była jednym z ważniejszych elementów obchodów siedemdziesiątych piątych urodzin Supermana, który jest o rok starszy od Mrocznego Rycerza. Po lekturze tej bombastycznej (jedno z ulubionych określeń Snydera) historii można odnieść wrażenie, że scenarzysta chciał upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Z jednej strony niewątpliwie chodziło o stworzenie epickiej opowieści godnej jubileuszu Człowieka ze Stali, z drugiej strony zaś Snyder chciał na swój sposób odnieść się do kluczowych problemów interpretacyjnych związanych z tym bohaterem. Moim zdaniem oba cele udało się osiągnąć – „Superman Unchained” to lektura niezwykle atrakcyjna. Pełen epickich scen komiks jest równocześnie bardzo intrygujący i stawia pytania, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Dopełnieniem całości są niezwykle dynamiczne rysunki Jima Lee, które stanowią prawdziwą ucztę dla oka.
Zgodnie ze sprawdzonym schematem opowieść zaczyna się od trzęsienia ziemi, po którym napięcie już tylko stopniowo rośnie. Tym razem Człowiek ze Stali zmaga się z zagrożeniem globalnym. Oto osiem stacji kosmicznych krążących po orbicie Ziemi zostaje zamienionych w śmiercionośną broń. Wszystko wskazuje na to, że tajemnicza organizacja o nazwie Ascension przejęła nad nimi kontrolę i strąciła z orbity. Spadające na Ziemię obiekty stanowią dla niej ogromne zagrożenie (szczególnie niebezpieczny jest jeden z nich – stacja kosmiczna o napędzie termojądrowym zbudowana przez Amerykanów, Rosjan i Japończyków). Superman oczywiście ratuje sytuację i unieszkodliwia siedem z nich (ósmy obiekt spada w miejscu, gdzie nie stanowi żadnego zagrożenia). Jest to jednak dopiero początek skomplikowanej intrygi, w ramach której Człowiek ze Stali zostanie skonfrontowany z problemem odpowiedzialności za losy świata. Snyder stawia mianowicie pytanie o to, czy Superman właściwie wykorzystuje swoje moce. Czy słuszne jest to, że ktoś dysponujący takimi możliwościami ogranicza swoją działalność do lokalnych potyczek z kolejnymi superłotrami? Czy właściwsze nie byłoby poważne zaangażowanie się w polityczne konflikty, w które uwikłane są Stany Zjednoczone? Parafrazując znane skądinąd powiedzenie, czy nie należałoby mianowicie absolutnie poważnie potraktować stwierdzenia, że Superman jest Amerykaninem?
Te pytania nasuwają skojarzenia z klasycznym tekstem na temat paradoksów, w jakie uwikłany jest Superman. Umberto Eco w artykule pt. „Mit Supermana” (opublikowanym po raz pierwszy w roku 1962) stawia mianowicie tezę, że w przypadku Człowieka ze Stali mamy do czynienia z uderzającą dysproporcją pomiędzy świadomością obywatelską i świadomością polityczną. Eco uważa, że ta pierwsza jest u superbohatera rozwinięta ponad miarę, natomiast ta druga praktycznie nie istnieje. Superman realizuje bowiem swoją działalność w małej skali – interesują w go w zasadzie przede wszystkim problemy społeczności, w których żyje (w dzieciństwie Smallville, a w okresie dorosłości Metropolis). Zamiast zwalczać zło w globalnej postaci, Superman koncentruje się na walce ze złem personifikowanym przez galerię rozmaitych rzezimieszków. Z tego punktu widzenia wątpliwe staje się stwierdzenie, że postępując w ten sposób, Superman czyni dobro. Nie angażując się bowiem w walkę z dyktatorami zagrażającymi światowemu pokojowi, z głodem, z bezrobociem czy też nierównościami społecznymi, Superman w gruncie rzeczy rezygnuje z właściwego wykorzystania swoich mocy. Tu właśnie Eco dostrzega znaczne deficyty świadomości politycznej.
Podobne zastrzeżenia co do moralnej postawy Supermana wyraża w komiksie – w znacznie bardziej radykalny sposób – generał Lane, który oskarża Supermana o tchórzostwo i nazywa go… masowym mordercą. Za każdym razem bowiem, gdy Człowiek ze Stali rezygnuje z podjęcia działań mających na celu likwidację jakiegoś dyktatora zagrażającego światu (w domyśle – Stanom Zjednoczonym), ma na sumieniu tysiące ofiar. Według generała, Superman boi się zaangażować w naprawdę trudną i nieprzynoszącą popularności działalność, zamiast tego zajmuje się ratowaniem kotków, które utknęły na drzewach. Formułowanie tych oskarżeń przychodzi generałowi łatwo, gdyż stoi za nim postać, która stanowi doskonałe ucieleśnienie jego wyobrażeń o tym, jak powinien działać superbohater dysponujący nieograniczonymi mocami. Snyder umiejętnie wprowadza bowiem do swojej opowieści nową postać, którą można rozpatrywać jako swoistą wariację na temat, co by było, gdyby Superman miał znacznie lepiej rozwiniętą – odwołajmy się jeszcze raz do terminologii Eco – świadomość polityczną. Wraith jest z tego punktu widzenia swoistym alter ego Supermana, kimś, kto zamiast ratować małe kotki, angażuje się rozwiązywanie prawdziwych problemów politycznych. Co więcej, w przeciwieństwie do Supermana Wraith pozostaje w cieniu – od momentu swojego przybycia na Ziemię ukrywa się w wybudowanej specjalnie dla niego bazie wojskowej. Społeczeństwo nie ma pojęcia o jego istnieniu, choć żyje w świecie w znacznym stopniu ukształtowanym właśnie przez jego działania.
Zderzenie dwóch herosów jest rozpisane w interesujący i daleki od jednoznaczności sposób. Co ciekawe – i być może nawet nieco zaskakujące – dyskutują ze sobą, nie tylko używając pięści (oczywiście do spektakularnej walki również dochodzi – w końcu to jest amerykański komiks z Supermanem!). W zasadzie można powiedzieć, że obaj przekonująco uzasadniają wybraną przez siebie drogę. Skomplikowane relacje pomiędzy nimi naznaczone są zarówno wzajemną fascynacją, jak i podejrzliwością. Snyder umiejętnie buduje napięcie i przygotowuje grunt do wielkiego finału, w którym obaj superbohaterowie ukazują swe prawdziwe oblicze i demonstrują własne rozumienie odpowiedzialności za losy świata.
W tle tego starcia tytanów dzieją się rzeczy równie ważne i ciekawe. Demoniczny Lex Luthor przygotowuje i realizuje kolejną intrygę wymierzoną przeciwko Supermanowi, mającą kluczowe znaczenie z punktu widzenia finałowej rozgrywki. Tajemnicza organizacja Ascension przeprowadza serię ataków terrorystycznych, ściśle łączących się z działalnością Wraitha. Niebagatelną rolę mają tu do odegrania także Lois Lane i Jimmy Olsen, którzy stają się bardzo ważnymi elementami całej układanki. Nie sposób pominąć też gościnnych występów Batmana, który nie tylko pomaga Człowiekowi ze Stali w rozwikłaniu zagadki Wraitha, lecz także sam staje do walki przeciwko niemu (no może nie do końca sam – z odsieczą przybywa bowiem Wonder Woman). Krótko mówiąc, mamy tu do czynienia z galerią postaci, które uświetniają rocznicowy komiks z Supermanem.
Jedną z cech, które sprawiają, że scenariusz Snydera jest tak intrygujący, jest umiejętne zacieranie granicy pomiędzy dobrem i złem. Świat przedstawiony w „Superman Unchained” nie jest czarno-biały. Nawet terrorystyczne działania Ascension oraz – tym bardziej – intryga Luthora są trudne do jednoznacznej interpretacji. Nie chodzi tu rzecz jasna o jakiekolwiek usprawiedliwianie działań terrorystycznych, ale o to, że jak to zwykle w życiu bywa, wiele zależy od tego, z jakiej perspektywy postrzegamy określone zdarzenia. Snyder tak konstruuje narrację, że ostatecznie trudno nawet odpowiedzieć na pytanie, kto odegrał kluczową rolę w ratowaniu świata przed kolejnym globalnym zagrożeniem.
Poza tym w opowieści jest wiele elementów, które stają się w pełni czytelne dopiero podczas lektury całości. Specyfika scenariuszy Snydera polega bowiem na tym, że czytając jego komiksy po raz drugi – jako tworzącą zamkniętą całość historię, a nie jako osobne odcinki publikowane co miesiąc – dostrzegamy szereg drobnych, rozsianych tu i ówdzie elementów, które stanowią niezwykle istotne uzupełnienie struktury narracyjnej. W „Superman Unchained” aż roi się od symboli i motywów, które przewijają się przez całą opowieść, zyskując coraz to nowe znaczenia. Piorunujące wrażenie robi np. scena z pierwszego zeszytu, w której widzimy małego chłopca oglądającego przez lornetkę niebo. Gdy dostrzega coś dziwnego, zaczyna zastanawiać się, czy to ptak, czy samolot (tak, tak, znamy te słowa). Okazuje się jednak, że nie jest to ani ptak, ani samolot (ani Superman), lecz coś bardziej złowieszczego. Dzieje się to 9 sierpnia 1945 roku w Nagasaki… (na marginesie warto odnotować, że do pierwszego zeszytu wkradł się błąd: jako datę podano 9 kwietnia 1945). Motyw dziecka oglądającego niebo przez lornetkę pojawia się jako swoista klamra narracyjna w ostatnim zeszycie. Tu jednak ta scena ma zupełnie inną wymowę. Zabawa w wyławianie i interpretowanie symboli rozmieszczonych przez Snydera w scenariuszu stanowi dodatkową przyjemność związaną z lekturą.
Istotną rolę w nadaniu tym scenom odpowiedniego rozmachu odegrał Jim Lee, który moim zdaniem wykonał w tym komiksie naprawdę świetną robotę. Bardzo lubię zarówno jego charakterystyczną kreskę, jak i sposób, w jaki Scott Williams nakłada na jego rysunki tusz – ten dynamiczny duet jest dziś chyba jednym z bardziej charakterystycznych we współczesnym amerykańskim przemyśle komiksowym (tak jak niegdyś np. Frank Miller i Klaus Janson). Z wywiadów, jakich obaj twórcy udzielali portalom komiksowym, wynika, że Lee naprawdę zaangażował się w pracę nad tym komiksem. Długo komponował i wielokrotnie rysował od nowa poszczególne plansze, zanim osiągnął zadowalający rezultat. Otwarte pozostaje pytanie o to, w jaki sposób ten człowiek godzi wszystkie obowiązki związane ze swoją kierowniczą funkcją pełnioną w DC z pracą rysownika. Niewykluczone, że w grę wchodzą tu jednak jakieś moce pochodzące od rysowanego bohatera (w wywiadzie opublikowanym w pierwszym zeszycie serii Lee zadeklarował, że bardzo chciałby posiadać moc szybkiego pisania, by móc zwiększyć efektywność odpisywania na wszystkie maile, na które musi odpowiadać jako wydawca).
Nie można pominąć też tego, że przygotowując tę jubileuszową serię, włodarze DC Comics (a zatem i Jim Lee) zadbali też o to, by całość była naprawdę efektownym przedsięwzięciem. Machina promocyjna uruchomiona przy okazji świętowania rocznicy urodzin Supermana pracowała pełną parą. Niemal każdy kolejny zeszyt oferowany był w kilku wariantowych okładkach – pierwszy zeszyt wydano w dziesięciu (!) wersjach z okładkami w stylistyce kojarzącej się z poszczególnymi epokami komiksowej historii. Poza tym, w pierwszym zeszycie znalazła się rozkładana strona w powiększonym czterokrotnie formacie oraz wywiad z twórcami. Pierwszy numer serii dostępny był również w „wersji reżyserskiej” zawierającej plansze Jima Lee w wersji ołówkowej, scenariusz Scotta Snydera oraz galerię wariantowych okładek. Teraz dostępne jest już wydanie zbiorcze w twardej oprawie. Wypada mieć nadzieję, że ten tytuł znajdzie się w ofercie wydawnictwa Egmont, które wprowadza na nasz rynek kolejne tytuły z The New 52.
Pisząc tekst, korzystałem z: U. Eco, Mit Supermana, [w:] „Apokaliptycy i dostosowani. Komunikacja masowa a teorie kultury masowej”, WAB, Warszawa 2010; S. Snyder, J. Lee, S. Williams, „Superman Unchained” #1-9, DC Comics (2013-2014); S. Snyder, J. Lee, S. Williams, „Superman Unchained #1 Director’s Cut”, DC Comics (2013).
Paweł Ciołkiewicz
a czytaliście polską wersję supermana – burzan nadczłowiek jutra? To jeszcze przedwojenne wydanie, o którym mało można znaleźć w internecie. Na szczęście są wrzucone skany części odcinków – prawdziwa gratka.