„Wolverine i X-Men: Cyrk przybył do miasta”
Jak wiadomo, „Wolverine i X-Men” startuje w Polsce od połowy, zaś spowodowane jest to faktem, że seria w oryginalnej wersji została rozpoczęta w grudniu 2011 roku, a więc na rok przed premierą imprintu „Marvel Now!” i została do niego włączona dopiero od dziewiętnastego numeru. W pewnym sensie dobrze się jednak stało, gdyż tom „Cyrk przybył do miasta” jest bardzo reprezentatywny dla całej serii i pozwala od razu się przekonać, czy przypadnie nam ona do gustu, czy wręcz przeciwnie.
Zanim jednak przejdziemy do omawiania wydanej przez Egmont historii, warto napisać parę słów o wcześniejszych wydarzeniach serii z myślą o czytelnikach mniej obeznanych z uniwersum Marvela. Otóż podczas wielkiego eventu „Avengers vs X-Men” owładnięty mocą Phoenix Scott Summers (Cyclops) zabija swojego mentora Charlesa Xaviera. Od tego momentu Cyclops staje się jednym z najważniejszych wrogów publicznych w świecie Marvela, schodzi do podziemia i rozpoczyna rewolucję mutantów (wydarzenia te możemy śledzić w wydawanej równolegle przez Egmont serii „All-New X-Men”). Tymczasem pojawia się nowa generacja młodych mutantów, dla których jedyną szansą na w miarę normalne życie jest szkoła Xaviera, nosząca od pewnego czasu imię Jean Grey. Ponieważ jej założyciel i dyrektor nie żyje, funkcję dyrektora szkoły przejmuje… Wolverine. I choć narwany Rosomak wydaje się ostatnią osobą pasującą do tej roli („Jesteś pewien, że nikt nie zawładnął znowu twoim umysłem?” ‒ pyta go z przekąsem Kapitan Ameryka w trzecim numerze serii), szkoła rusza z nowym gronem pedagogicznym, w którym znajdziemy członków klasycznego składu X-Men (Kitty Pride, Iceman, Beast), nowicjuszy (Warbird, Rachel Grey, Husk), ale i prawdziwych oryginałów (znany z „X-Statix” sympatyczny stwór Doop czy dawny wróg Toad, przechodzący w szkole resocjalizację jako… woźny).
I właśnie o szkole opowiada seria „Wolverine i X-Men”, a dzieje się jak zwykle w przypadku mutantów sporo. Już w pierwszym zeszycie placówka zostaje zaatakowana przez odwiecznych wrogów z klubu Hellfire Club oraz… inspektorów edukacyjnych, którzy przeprowadzają kontrolę, czy aby szkoła spełnia normy bezpieczeństwa. Następnie Kitty Pride zachodzi w ciążę, która jednak okazuje się podstępnym atakiem na szkołę od wewnątrz (dosłownie!) krwiożerczej, obcej rasy Brood. Wolverine próbuje ratować podupadające finanse placówki, dokonując gigantycznego przekrętu w intergalaktycznym kasynie, co kończy się dla niego pobytem na wózku inwalidzkim (!), na szczęście krótkotrwałym. Na dokładkę Ziemię po raz kolejny odwiedza moc Phoenix, co oznacza kolejne kłopoty, w tym ponowną konfrontację z Cyclopsem.
W ten sposób dochodzimy do piątego tomu zbiorczego, zatytułowanego „Cyrk przybył do miasta”. Jego zasadniczą osią fabularną jest historia, w której w okolice szkoły przyjeżdża tytułowy cyrk. Nie jest to jednak zwyczajna trupa cyrkowa, lecz banda zombiaków pod wodzą Frankensteina, który krąży po świecie w celu wyeliminowania wszystkich potomków swego niesławnego stwórcy. Jak można się spodziewać, przybycie cyrku spowoduje sporo zamieszania, bo pewnego dnia uczniowie szkoły mutantów odkryją, że wszyscy ich nauczyciele zniknęli…
Jak wspomniałem, „Cyrk przybył do miasta” jest bardzo reprezentatywny, ponieważ doskonale widać w nim dwie największe zalety i największą wadę serii. Zacznijmy od tej ostatniej: w mojej ocenie dość niespodziewanie najsłabszym punktem „Wolverine i X-Men” są poszczególne fabuły. Jest to o tyle zaskakujące, że scenarzystą serii jest Jason Aaron, obecnie jedna z największych gwiazd Marvela, ale przede wszystkim autor wybitnych tytułów: „Scalped”, „Southern Bastards” czy „PunisherMAX”, potrafiący pisać pasjonujące wieloodcinkowe opowieści. Tymczasem poszczególne historie „Wolverine i X-Men” są takie sobie, brakuje mi w nich poważniejszych tonów czy poruszających momentów, które dałyby się porównać z wymienionymi wcześniej tytułami. Zmagania z cyrkiem Frankensteina są tu dobrym przykładem: pomysł, aby antagonistą mutantów był legendarny potwór, wydaje mi się przegięty i wydumany, a jego rozwinięcie służy chyba tylko temu, aby pokazać kilka zabawnych scen z X-menami w roli artystów cyrkowych, zaś zakończenie jest schematyczne i przewidywalne.
Nie ma wątpliwości, że Aaron jest świetnym scenarzystą i potrafi pisać znakomite fabuły. Dlatego podejrzewam, że w przypadku „Wolverine i X-Men” celowo przesunął środek ciężkości serii z fabuły na rozwój postaci bohaterów i relacje między nimi. Bo właśnie to, jak Aaron prowadzi poszczególne postacie, jest z kolei największym atutem serii. Tutaj scenarzysta wykonał kawał fantastycznej pracy, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę fakt, że lekko licząc, mamy tu ponad trzydzieści znaczących (tzn. niestanowiących tylko tła) postaci i każda z nich ma jakąś osobowość oraz rozwijające się z zeszytu na zeszyt relacje interpersonalne z innymi. I tu niestety muszę stwierdzić, że polski czytelnik, czytając serię od połowy, wiele traci. O ile w sensie fabularnym można bez problemu zorientować się, o co z grubsza chodzi, to jednak w kwestii rozwoju postaci nie sposób docenić roboty Aarona. A mamy tu wiele intrygujących wątków. Bardzo ciekawie budowana jest relacja kontrolującej temperaturę młodej mutantki Indie z kosmitą Broo, której niezwykle dramatycznym przełomem jest ostatnia scena tomu „Cyrk…”; bez znajomości tego, co się wydarzyło wcześniej, scena ta znacznie traci na emocjonalnej intensywności. Mamy bardzo interesującą postać Quentina Quire, noszącego pseudonim Omega Kid. Choć może w „Cyrku…” tego za bardzo nie widać, Quentin to prawdziwa zakała szkoły, zaś jego pobyt w niej jest czymś w rodzaju resocjalizacji, w trakcie której grono pedagogicznie próbuje (ze średnim zresztą skutkiem) nie dopuścić do tego, aby w przyszłości Omega Kid stał się potężnym arcyłotrem. Mamy świetny wątek Genesis, miłego i wrażliwego chłopca, który jest reinkarnacją… Apocalypse, czyli jednego z najgroźniejszych i najbardziej morderczych wrogów X-Menów. Jest wreszcie poruszająca historia związku Husk z Toadem. Niestety, tego wszystkiego polscy czytelnicy już nie przeczytają (z wyjątkiem ostatniego wątku, który będzie miał swoją kulminację w tomie numer siedem).
Drugą mocną stroną serii jest wszechobecny humor. Fantastyczną jego próbkę dostajemy już w pierwszym zeszycie tomu, kiedy to Kitty Pride prowadzi rekrutację na opuszczoną przez Husk posadę nauczyciela. Spotykamy tu całą paradę przezabawnych kandydatów, wśród których bryluje pewien pyskaty najemnik (czyżby oficjalny debiut tej postaci w Polsce?). Luźna atmosfera, cięte dialogi i niewymuszony dowcip z pewnością przypadną do gustu wielu czytelnikom i choć tutaj również trochę już straciliśmy (np. znakomity zeszyt nr 17, w którym dowiadujemy się, co tak naprawdę robi w szkole mutantów Doop), to jednak wiele zabawnych momentów jeszcze przed nami, choćby zawarty w tomie siódmym zeszyt nr 31, w którym zobaczymy Akademię Hellfire, będącą wyśmienitą parodią szkoły im. Jean Grey.
Dobrze prezentuje się warstwa wizualna serii. Jej gwiazdą był początkowo Chris Bachalo, który jednak z szesnastym numerem pożegnał się ostatecznie z serią. Miejsce głównego rysownika zajął Nick Bradshaw i na pewno sprostał temu zadaniu, zaś jego szczegółowy, „okrągły” styl dobrze pasuje do swobodnej tonacji serii. Również inni rysownicy, wspierający Bradshawa, prezentują się dobrze, a warto wspomnieć że będzie jeszcze lepiej, gdyż już w następnym tomie do obsady dołączy Ramón Pérez (tak jest, ten sam, który zjawiskowo zilustrował „Piaskową opowieść”).
Podsumowując, wydaje się, że Wolverine ze swoją ekipą wraca do Polski w dobrym stylu. Owszem, czytelnik oczekujący mutanckiej wersji „Scalped” czy „Southern Bastards” będzie zdecydowanie zawiedziony. Jeśli jednak nastawiacie się po prostu na dobrą zabawę utrzymaną w lekkim tonie, ale urozmaiconą kilkoma poruszającymi momentami, z pewnością jest to tytuł dla was.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu do recenzji.
Michał Siromski
Wolverine i X-Men – 1 – „Cyrk przybył do miasta”
Tytuł oryginału: „Wolverine and the X-Men vol. 5”
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Nick Bradshaw, Steve Sanders, David López
Okładka: Nick Bradshaw
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawca: Egmont
Data wydania: 2015
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania oryginału: 2013
Liczba stron: 132
Format: 165 x 235 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Druk: kolor
Dystrybucja: księgarnie, internet
Cena: 39,99 zł