„Hulk: Szary”, czyli 50 twarzy Bannera
Jeph Loeb i Tim Sale – każdy fan komiksu bez wątpienia zetknął się kiedyś z tym zestawieniem nazwisk. Wspomniany duet stworzył bowiem historie takie jak „Batman: Długie Halloween” czy „Catwoman: Rzymskie wakacje”. I nawet jeśli ktoś nie miał okazji przeczytać wymienionych pozycji, nazwiska ich autorów słyszał na pewno, choćby w kontekście tak zwanej „serii kolorów” Marvela. Za sprawą wydawnictwa Mucha Comics do opublikowanych już w Polsce „Spider-Mana: Niebieskiego” i „Daredevila: Żółtego”, pod koniec zeszłego roku dołączył trzeci kolorowy album Loeba i Sale’a – „Hulk: Szary”. Czy warto po niego sięgnąć?
Tak. Odpowiedź na to pytanie jest prosta i nie powinna zadziwić nikogo, komu do gustu przypadły dwie poprzednie publikacje. „Hulk: Szary” utrzymany jest w tej samej melancholijnej atmosferze, co jego poprzednicy i łączy się z nimi motywem przewodnim, jakim jest strata ukochanej kobiety. Strata, na domiar złego, permanentna, bo powodowana śmiercią (oczywiście o ile pominiemy fakt, że w superbohaterskich tasiemcach rzadko kiedy ktoś umiera na stałe). Po co w takim razie czytać trzeci raz to samo? Przyczyn jest kilka. Po pierwsze, Hulk i jego ludzkie alter ego, dr Bruce Banner, są zupełnie innym narzędziem literackim niż Spider-Man czy Daredevil. Po drugie, narracja w „Szarym” została nieco zmieniona względem wcześniejszych historii. O ile Peter i Matt z żalem po Gwen i Karen radzili sobie poprzez pisanie listów do zmarłych ukochanych, o tyle dr Banner decyduje się na wizytę u swojego starego przyjaciela – psychiatry Leonarda Samsona.
To podczas tej niezapowiedzianej nocnej wizyty Bruce wyrusza w podróż po wspomnieniach sięgających pierwszych czterdziestu ośmiu godzin istnienia Hulka w nadziei, że Leonard pomoże mu odnaleźć chociaż odrobinę sensu w rozdzierającym go żalu. Przeszłość bohaterów prowadzonych przez Loeba jest dla scenarzysty elementem dosyć płynnym, jak pokazał to już w albumach „Niebieskim” i „Żółtym”. Niekoniecznie jednak należy to traktować jako minus, bo w przeciwnym wypadku niewiele byłoby tu do opowiadania. W pierwszych zeszytach swoich oryginalnych początków Hulk bardzo szybko przeniósł się rakietą z USA do ZSRR i z powrotem, nie zostawiając miejsca na życie miłosne Bannera. Celując w sam początek kariery Sałaty Marvela, Loeb uniknął niemądrego wątku zmutowanego radzieckiego naukowca, Gargulca, zachowując przy tym oryginalny kolor skóry głównego bohatera. Osobom mniej zaznajomionym z postacią jadeitowego olbrzyma być może warto wyjaśnić, że zanim Hulk zzieleniał, faktycznie był szary, a przy tym wcale wygadany. Zielona skóra przyszła dopiero później. Zmiana ta powodowana była lepszą czytelnością zieleni na wydruku, a kolor szary na długie lata zamieciono pod dywan.
Większość zmian w genezie Hulka, jakie Loeb wprowadza swoją historią, wychodzi jej zdecydowanie na plus. W przytaczanych przez Bannera wspomnieniach czytelnik spotyka ponownie nie tylko zmarłą Betty Ross, ale i inne niemniej istotne dla tytułu postaci poboczne – Ricka Jonesa i generała „Thunderbolta”, a nawet Tony’ego Starka. Postaci te napisano z wprawą, przy poszanowaniu ich oryginalnych rysów, jednocześnie poprawiając ich wiarygodność. Betty na ten przykład, choć początkowo jawi się jako urocza dama w opałach, z czasem pokazuje naprawdę silny charakter, godny jej nieustępliwego ojca. Te mniej lub bardziej znaczące różnice względem oryginału co jakiś czas komentowane są przez dr Samsona. Za pomocą udzielanych mu przez Bruce’a wyjaśnień, Loeb umiejętnie wybija z rąk swoich przeciwników znamienitą część argumentów o rozbieżności fabularnej.
Niestety, pozostaje jeszcze druga część wspomnianych zmian. Jak już zostało wspomniane, zanim Hulk stał się zielony, był szary i przy tym dosyć rozmowny, a już całkowicie parszywy z charakteru. Z jakiegoś powodu scenarzysta zdecydował się zachować wczesny kolor skóry potwora, ujmując mu przy tym właściwej szarej inkarnacji inteligencji, a w zamian obdarowując usposobieniem, jakie dziś możemy zobaczyć chociażby w filmach fabularnych. Domyślać się można, że za taką decyzją stały kwestie czysto artystyczne. Problem w tym, że kolor skóry i wygląd Hulka ściśle wiąże się z dominującą w danym momencie osobowością. Oczywiście bardziej rozmowna osobowość olbrzyma była wielokrotnie pomijana w różnorakich adaptacjach, czy to filmowych czy animowanych, ale pominięcie to z reguły też wiązało się z flagową dla postaci zielenią.
Nie ma co jednak zanadto utyskiwać. Sama historia napisana jest dobrze, choć emocjonalnie nie porusza tak bardzo jak „Niebieski” czy „Żółty”. Być może kryje się za tym różnica dotycząca głównych bohaterów. Choć we wszystkich trzech komiksach narrator próbuje poradzić sobie z własnymi emocjami, w przypadku Petera i Matta więź z utraconymi kobietami jest zdecydowanie bardziej wyczuwalna, niż w przypadku Bruce’a. W przeciwieństwie do swoich kolegów w udręce, dr Banner zdaje się być zdecydowanie bardziej skoncentrowany na sobie, niż zmarłej ukochanej i trudno mu przez to współczuć czy z nim sympatyzować. Tam, gdzie czytelnik szlochał razem z Peterem i Mattem, tu siedzi raczej w fotelu z Leonardem Samsonem, robiąc dobrą minę do złej gry i czeka kiedy ten irytujący, użalający się nad sobą facet wreszcie sobie pójdzie. Jest to zdecydowanie ciekawy zabieg.
Wizualnie jest jak to u Sale’a – znakomicie. Ilustracje zgrabnie nawiązują do do stylu lat 60. Poruszają w tych miejscach, gdzie maja poruszyć, zapierają dech w innych. Hulk, w zależności od swego nastroju, jawi się jako przerażające monstrum albo zagubione, niezgrabne i smutne stworzenie. Tim Sale nie zapomina jednak, że dzikie alter-ego Bruce’a Bannera to przede wszystkim niebezpieczny potwór, który nawet nieświadomie niesie ze sobą zniszczenie. To zdecydowanie jedna z najbrzydszych i jednocześnie najładniejszych interpretacji Szarego Hulka.
„Hulk: Szary” kryje niestety pewien bardzo przykry mankament i to już na pierwszej rozkładówce. Do komiksu wkradł się drukarski chochlik, który niecnie podmienił miejscami wypowiedzi postaci, i to do tego stopnia, że niektóre kwestie Bannera wypowiadane są przez Samsona, część narracji trafiła do dialogów i na odwrót. Po pierwszej, bardzo nastrojowej planszy otwierającej komiks, ten fragment powoduje pewien zgrzyt w lekturze i potrzeba momentu, by dojść do tego, w którym miejscu powinna znaleźć się dana wypowiedź. Szczęśliwie dalej wszystko jest już jak należy. Layout okładki jest zgodny z tym, który wydawca zaprezentował przy okazji „Daredevila: Żółtego” i obydwa albumy prezentują się naprawdę dobrze, gdy postawić je obok siebie na półce. Krótko mówiąc, każdy kto po komiksie superbohaterskim oczekuje czegoś więcej, niż tylko wymiany ciosów między dobrymi i złymi, powinien zakończyć lekturę usatysfakcjonowany.
Dariusz Stańczyk
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Scenariusz: Jeph Loeb
Rysunki: Tim Sale
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawnictwo: Mucha Comics
Tytuł oryginalny: Hulk: Gray
Wydawca oryginalny: Marvel Comics
Rok wydania oryginału: 2011
Liczba stron: 160
Format: 170×260 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 978-83-61319-64-1