Czegoś takiego jak „Black Monday Murders” nie czytałem dawno. Napisać, że to rzecz skomplikowana, to nie napisać nic. Podczas lektury czułem się nieraz jak jedna z głównych postaci ‒ detektyw Dumas, który bierze się za śledztwo, które zdaje się być nie na jego siły. I chociaż Hickman w tym szaleństwie ociera się o grafomanię i banał (pieniądz rządzi światem), to jednak jest to rzecz niezwykła. Wchodzi i zostaje pod skórą.
„The Black Monday Murders” to opowieść skomplikowana, w której roi się od wątków. Mamy tu kryminał noir, okultyzm, elementy z thrillera, spiskowe teorie, i to takie sięgające tysięcy lat wstecz, czy „po prostu” kulisy życia ludzi władzy. Niewyobrażalnie i obrzydliwie bogatych, a zarazem tak samo niemoralnych.
Ten świat poznajemy z dwóch perspektyw. Pierwsza jest wspomnianego detektywa Dumasa, geniusza w swoim fachu, który nie boi się sięgnąć po metody przodków i od czasu do czasu korzysta z wudu. Po przymusowym urlopie trafia mu się sprawa nietypowego morderstwa, wyglądającego na rytuał, które jest jednym wielkim kłębkiem zagadek. Idąc za tropem, trafia do świata rekinów finansjery. Ludzi, którzy zachowują się jak bogowie. Nie boją się konsekwencji i mogą wszystko. Praktycznie w tym samym momencie, gdy poznajemy Dumasa, na scenie pojawia się także inna ważna postać ‒ Grigorija Rotshchild. Siostra ofiary morderstwa, nad którym pracuje detektyw. Dzięki jej perspektywie możemy zajrzeć nieco za kurtynę, która oddziela nas, zwykłych śmiertelników, od rozgrywek władców tego świata. Poznając historię Rotschildówny, a także jej rodziny, mamy do czynienia z jednym z ważniejszych aspektów „The Black Monday Murders”. Okultyzmem. Nie chodzi tu o coś tak banalnego jak wywoływanie duchów za pomocą tabliczki ouija. To obrzędy na rzecz starych bogów, którzy wciąż słuchają. Jednak za swoją łaskę zawsze domagają się ofiary. Najlepiej z krwi. Obrzędy te wciąż są odprawiane przez członków tajnej organizacji Caina ‒ Kankrin, która jest połączeniem dwóch szkół z Rosji i USA. Jak przelotnie dowiadujemy się w trakcie lektury, podobnych stowarzyszeń jest więcej. To klasyczny motyw tajnej organizacji, jak iluminaci/masoni, ale trzeba przyznać, że nieźle ograny. Przynajmniej na początku.
Fabularnie opowieść dopiero się zaczyna i mamy więcej pytań i intryg niż konkretów. W tym momencie ciężko powiedzieć, w którym kierunku potoczy się cała historia. Czy będzie to bełkotliwy kryminał, czy też spójna opowieść z kartami odkrywanymi powoli nie bez powodu. Są spore szanse na to drugie. Już teraz jednak mamy pewność co do warstwy wizualnej, a ta jest fantastyczna. Genialne realistyczne rysunki Toma Cokera stanowią o sile tej opowieści. Jeśli czytać graficzny kryminał, który ma w nas budzić napięcie, strach i przyprawiać o dreszcze, to tylko w takiej formie. Nie bez znaczenia jest też dobór kolorów, za które odpowiedzialny jest Michael Garlanda. Barwy są chłodne, ciemne, nawet to co powinno być jasne, jest przyćmione. Słońce zdaje się zawsze być za chmurami. Próżno to szukać pasteli. To tylko wzmacnia przekaz i siłę zarówno rysunków, jak i scenariusza.
Pierwszy tom „The Black Monday Murders” wzbudził we mnie apetyt na więcej. Zdecydowanie więcej. To jedna z mocniejszych pozycji, które zostały wydane pod koniec zeszłego roku. Istnieje wprawdzie obawa, że Hickman po raz kolejny rozpoczął opowieść z wysokiego C, co już mu się wcześniej zdarzało, ale w jej trakcie pogubi się jednocześnie w jej ogromie i szczegółach. Trzymam jednak kciuki, by było inaczej, i czekam na więcej.
Wydawnictwo: Non Stop Comics 11/2017
Tytuł oryginalny: „The Black Monday Murders Volume 1: All hail, God Mammon”
Wydawca oryginalny: Image Comics
Rok wydania oryginału: 2017
Liczba stron: 240
Format: 170 x 260 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788381101844
Wydanie: I
Cena z okładki: 52 zł