Na nowego Spier-Mana udałem się wkrótce po premierze, uprzedzony najpierw lawiną przestróg, by tego nie robić. Zimne przyjęcie wiało ze Stanów niczym zimowa zamieć. Recenzje fanów i krytyków nie ukrywały rozczarowania, przysłowiowo „jadąc” film od góry do dołu i czasem nie zadając sobie trudu, by doszukać się jakichkolwiek plusów. Znaleźli się i tacy, którzy okrzyknęli obraz „Batmanem i Robinem” tej serii (tytuł, który naprawdę powinien być zarezerwowany dla naprawdę krzywdzących pierwowzór adaptacji). Ku mojemu zdziwieniu wyszedłem z seansu całkiem zadowolony, a nawet miałem wrażenie, że film ten był o wiele dojrzalszy i bardziej oddawał ducha komiksu niż jego poprzednicy. Czy faktycznie z nowym „Spajdim” jest tak fatalnie? Osobiście miałem wrażenie, że twórcy starali się dostarczyć fanom wszystkiego, czego oni mogliby chcieć…

I z góry ostrzegam, że poniższy artykuł będzie mieć SPOILERY dla osób, które nie widziały filmów, więc radzę mieć to na uwadze.

Spider-Man wraz z Batmanem i Supermanem zaliczał się zawsze do trójki najbardziej znanych z istniejących superherosów. Przeciętny Kowalski nie będzie wiedział, kim są X-mani, Green Lantern, że o takim Dare Devilu nie wspomnę. Z kolei każdego z powyższej trójcy będzie w stanie wskazać palcem, a nawet będzie pamiętał, że Superman lata, wrogiem Batmana jest Joker, a Spider-Man potrafi strzelać z rąk siecią. Niby wszyscy z tego samego nurtu, ale tak naprawdę każdy reprezentujący kompletnie inny archetyp i kategorię. Superman to uosobienie idei, nieskazana złem chodząca perfekcja i wzór do naśladowania. Batman to epatująca mrokiem, budząca współczucie tragiczna postać. Spider-Man to my.

Opowieść o szarym człowieczku, borykającym się z trudami życia, z pracą, miłością, rodziną i przyjaciółmi, któremu pewnego dnia manna spadła z nieba. Problem polega na tym, czy będzie wiedział, co z nią teraz zrobić. To trochę jak opowieść o biedaku, który wygrał milion na loterii. Esencją opowieści nie jest to, że stał się bogaty przez zwykłe szczęście, istotne jest, co z tymi pieniędzmi teraz pocznie. Może spożytkować je, by uczynić wiele dobrego, ale jedna głupia decyzja i narobi sobie wielu wrogów. Na tym polega urok przygód Spider-Mana. Jest w wiecznym konflikcie moralnym, a jedna trudna decyzja goni następną, jednak nie jest idealny. Popełnia czasem głupie błędy, ale nie takie, których nie bylibyśmy w stanie zrozumieć. Jest w końcu młody, więc młodzieżowe konflikty z wychowującą go ciocią czy rozterki z dziewczynami są tym bardziej wiarygodne.

906429 - The Amazing Spider-Man 2

© foto: Sony Pictures

Inną kwestią jest fakt, że Spider-Man jest najbardziej ludzki. Nie chce się izolować od pozostałych ludzi jak Batman, ani nie jest w stanie się do końca utożsamić ze zwyczajnym śmiertelnikiem jak Superman. Jest jednym z nich. Gdy cię uratuje, to pożartuje, zagada, nie będzie robił nic, przez co poczujesz się od niego gorszy. Nie bez powodu zwą go „Przyjacielskim Spider-Manem z sąsiedztwa”. Ot, taka jego towarzyska natura. Ma też normalne potrzeby, by się zabawić, powygłupiać, wyżalić, a jako „zwykły śmiertelnik” jednak czerpie szczerą frajdę ze swoich mocy i nie zamierza się z tym ukrywać. Jego podwójne życie sprawia mu kłopoty, ale mimo tego pozostaje „wesołym superherosem”.

Wreszcie ostatnią sprawą jest świat, w którym żyje. Podobnie jak przepełnione gangsterami i psychopatami Gotham City dopasowane jest do osobowości Batmana, tak uniwersum Spider-Mana odzwierciedla jego naturę. To kompletnie przerysowana rzeczywistość, gdzie co rusz ktoś pada ofiarą jakiegoś absurdalnego eksperymentu, w wyniku którego staje się groteskowym złoczyńcą. Człowiek zrobiony z piasku, prądu czy stada pszczół przekracza granice racji bytu, nawet w obrębie naciągniętego prawdopodobieństwa naukowego. Nie przeszkadza nam to jednak, bo lubimy te postacie za ich osobowości. Jeśli motywacje i tragizm postaci są wiarygodne, to sposób, w jaki zyskała swoje moce, staje się nagle sprawą drugorzędną i „nieudany eksperyment” jest satysfakcjonującym wyjaśnieniem. Można go nawet potraktować kompletnie symbolicznie. Na przykład w „Spider-Manie 3” Sand-Man stający się człowiekiem z sypiącego się piasku jest jednocześnie metaforą jego obecnej sytuacji z żoną i dzieckiem. Nie wadzi nam zresztą nawet, że nagle mamy w Nowym Yorku tyle nieudanych eksperymentów na raz.

Jakiegoś hardcorowego fana być może zniesmaczą moje słowa, ale: to wszystko bajka! I nie ma w tym nic złego, pod warunkiem że jest opowiedziana dobrze. Kogo obchodzi, jak działa moc w „Gwiezdnych wojnach”? Równie dobrze można kwestionować działanie wróżkowego pyłu Dzwoneczka w „Piotrusiu Panie”. „Spider-Man” jest bajką pełną gębą. Nawiasem mówiąc, pamiętam, jak bawiło mnie, gdy wielu fanów wyklinało scenę w „Spider-Man 2”, kiedy Peter gubi maskę i grupa ludzi, która widzi jego twarz, wdzięczna, że ich ocalił, zapewnia, że jego sekret jest u nich bezpieczny. Fani zarzucili scenie, że jest zbyt nierealistyczna, bo „wiadomo, że w tłumie znalazłby się ktoś, kto by go wydał”. Odkładając na bok symbolikę momentu, takie przeświadczenie nieco źle świadczy o wypowiadających się („A ty byś go wydał?”). Dwie minuty wcześniej mieliśmy scenę, w której człowiek strzelający pajęczyną z rąk walczy na pędzącym pociągu z naukowcem, któremu cztery mechaniczne macki wyrastają z pleców. Jeśli TO jest dla ciebie zbyt dużym naruszeniem realności opowieści, to musimy mieć poważną rozmowę na temat postrzegania rzeczywistości.

Ktoś spyta, czemu jeszcze nie przechodzę do sedna sprawy, tylko omawiam różne inne wątki, niemniej jednak chciałem zilustrować, co dla mnie osobiście zawsze było esencją Spider-Mana i czemu obok DareDevila i She-Hulk był zawsze moją ulubioną postacią Marvela. Marc Web i jego ekipa moim zdaniem ujęli bowiem tę esencję i wszystkie jej aspekty wyśmienicie. To wszystko, czego chcieliśmy: opowieść o młodym chłopaku w wiecznym huraganie wewnętrznych rozterek, skaczącym od relacji ze swoją ukochaną do problemów z najlepszym przyjacielem. Czasem niechcący rani kochającą go ciocię, innym razem cierpi, bo nie udało mu się ocalić życia dziewczyny, którą kochał. Niemniej jednak potrafi się z tego otrząsnąć. Pozostaje optymistą. Gdy wszystko wskazuje na to, że życie runęło w gruzach, po prostu robi remanent i oddaje się innemu zajęciu bądź wciąga na głowę maskę i wyskakuje przez okno, gdyż jako Spider-Man bawi się zawsze dobrze.

483982_1.1

© foto: Sony Pictures

I jeszcze jedno – sceny pokazujące Spider-Mana w akcji są po prostu rewelacyjne… i to nie dzięki efektom specjalnym. Po raz pierwszy naprawdę czuć osobowość człowieka, który kryje się za maską. Żartuje, bawi się dobrze i jest przyjacielski. W filmach Raimiego wszyscy narzekali, że Spider-Man nie „rzuca tekścikami”, a w pierwszym Weba, że jest zbyt złośliwy i wychodzi bardziej na chamskiego niż komedianta. Tutaj błaznowanie Spider-Mana jest dobrane idealne. Jedynym z głównym czynników, dzięki któremu to działa, jest fakt, że nie ucieka ludzka natura. Gdy ratuje małego chłopca przed opryszkami, spędza z nim trochę czasu, by dodać mu otuchy i pochwalić jego talenty. Gdy w mieście po raz pierwszy pojawia się Elektro, natychmiast rozpoznaje, że jest to ktoś pogubiony i próbuje po przyjacielsku zapewnić, że może mu pomóc. Nie jest bohaterem tylko dlatego, że umie dać w papę komu trzeba. Tak jak Kapitan Ameryka czy Superman prezentuje swoje ideały, jednak robi to w o wiele luźniejszy sposób.

© foto: Sony Pictures

© foto: Sony Pictures

 

Wiele osób narzekało na nadmiar wątków, moim zdaniem było ich w sam raz. Znów – to aspekt codziennego życia. W życiu nic nigdy nie jest linearne. Żaden dylemat nie czeka cierpliwie, aż spokojnie rozpracujemy wszystkie pozostałe. Nie odczułem, by jakiś wątek dostał zbyt mało czasu ekranowego lub został opowiedziany zbyt szybko. Przeciwnie, kilka historii dziejących się naraz spokojnie pozwoliłoby od danego wątku odpocząć, a widzowi „wchłonąć” nowe informacje, nim historia przeszła do kolejnego zwrotu akcji. Wytknięte zostało, że Peter odkrywający prawdę o swoich rodzicach wydaje się być wciśnięty na siłę, jednak mam nieco inne zdanie. Pomijam fakt, że pewnie gdyby wątek został w tej części przemilczany, fani zapewne narzekaliby na jego nieobecność, jednak bez tego nie mielibyśmy wspaniałej sceny, w której ciocia May wybucha na Petera i ustawia go do pionu. Ilu młodych ludzi na widowni lekceważy swoich opiekunów i nie uświadamia sobie, ile dla niego robią? To niezwykle mocny moment wnoszący scenariusz na nieco inny poziom dojrzałości. Zapomnieć nie można też o początku filmu ukazującym ostateczny los rodziców Petera, być może najlepszym początku którejkolwiek z części serii.

Jednym z wyliczanych problemów były postacie Elektro i Harry’ego Osborna. Uważam, że obie kreacje wypadły całkiem przyzwoicie. Przerysowane? Owszem. Czy tego oczekiwałem? Absolutnie! Nie potrzebujemy wyjaśnień, jak popadli w obłęd. Obaj już mają pokaleczone psychiki czy to przez złe relacje z ojcem, czy izolujące ich społeczeństwo. Jamie Foxx gra może kompletny stereotyp, ale to stereotyp, z którym spotkałem się tysiąc razy. Postać aspołecznego fajtłapy, który ma talent, jednak wszyscy wkoło spychają go w dół, mającego obsesję na punkcie swojego ulubionego bohatera? Zapraszam na jakikolwiek konwent komiksowy. Prawdę mówiąc, jedyne, co tak naprawdę mi wadzi, to, że osobowość Maxa za bardzo przypominała Jima Carreya w „Batmanie Forever”. Wytykanie, że Rhino pojawia się tylko na parę minut, uważam za dziwne. Nie jest to postać, która ma rolę w historii, a służy raptem pokazaniu, że walczenie z barwnymi złoczyńcami jest dla Spider-Mana szarą codziennością.

Ale mniejsza o złoczyńców, gdyż show kradną bohaterowie. Nie tylko Peter jest świetny, postać Gwen Stacy jest po prostu rewelacyjna. Wiarygodna chemia między główną parą to jedno (i wychodzi ona po prostu rozkosznie), ale jak miło zobaczyć postać dziewczyny superbohatera, która pomaga mu uporać się ze złoczyńcami. Wymyśla plany, bierze czynny udział w akcji, rusza za nim na miejsce niebezpieczeństwa. To nie kolejny heros i niewiasta, którą musi ratować, ona wydaje się bardziej jego pomocnikiem w walce ze złem. To prawie jak świadome przeprosiny za Mary Jane z trylogii Raimiego. Tę dwójkę naprawdę przyjemnie podziwia się na ekranie, ma się ochotę obejrzeć kolejne filmy o ich przygodach. Być może dlatego tak szczerze rozdzierająca jest śmierć Gwen. Czujemy stratę, bo widzieliśmy szczęście, które miał Peter, i jesteśmy autentycznie źli, że nie zobaczymy ich już więcej na ekranie (chyba że w jakiejś wymuszonej retrospekcji w kolejnej części). Reszty dopełnia piękna muzyka i wizualna symbolika sieci Petera zamieniającej się w rękę.

Choć wielu fanów znienawidziło ten moment, za bardzo potężną chwilę uważam ostatnią scenę, czyli powrót Spider-Mana, by stawić czoła Rhino. On tego nie robi tylko dla miasta. Frajda z bycia Spider-Manem jest zwyczajnie sposobem na otrząśnięcie się z traumy. Akcent z małym chłopcem być może jest kiczowaty, jednak to łatwy i czytelny sposób, by zakomunikować widzowi, że bohater istotnie miał wpływ na ludzi, których ocalił, i to, co robi, nigdy nie idzie na marne. Jest to jasne i zrozumiałe dla młodszego widza. Oni w końcu też chodzą na te filmy, a po być może najboleśniejszym momencie w pajęczej sadze naprawdę potrzebna jest weselsza, optymistyczna chwila. Wbrew pozorom oglądające film dzieci są wstanie znieść prawie tyle co dorośli. Różnica jest taka, że musi być szczęśliwe zakończenie. Tu przygoda Petera nie kończy się dobrze, jednak pociesza nas, że będą kolejne i następnym razem być może będzie już lepiej.

© foto: Sony Picture

© foto: Sony Picture

Jeśli chcesz bluzgać na „Spider-Many”, bo nie podoba ci się aktorstwo lub uważasz, że mogły być w wielu aspektach lepsze, wolna droga, ale nie udawajmy, że te filmy są czymś więcej niż powinny. To barwne, przygodowe historie dla dzieciaków. Akcja, humor, walka dobra ze złem i jasne przesłanie. Szczerze, nie oczekuję nic więcej i prawdę mówiąc, historie o człowieku pająku straciłyby wiele uroku, gdyby na siłę próbowały być nie wiadomo jak realistyczne i mroczne. Czy filmowi można wytknąć całą masę głupotek? Naturalnie. Odpowiedzcie sobie tylko na pytanie, czy to nie za nie lubiliśmy w pierwszej kolejności ten komiks.

Maciek Kur