Jeśli już macie tę wersję Moon Knighta w swojej biblioteczce, to dobrze. Jeśli nie, czas najwyższy to nadrobić. Warren Ellis jest świetnym scenarzystą i doskonale rozumie materiał, z którym pracuje. Temu nieco zapomnianemu bohaterowi nadał nowe życie. Poznajcie Marca Spectora, wybrańca egipskiego boga Khonshu, który opiekuje się nocnymi podróżnikami.
Kiedy w 2011 roku IGN przeprowadziło ranking najlepszych komiksowych postaci, umieściło Moon Knighta na 89. miejscu. Jednak to nie pozycja naszego dzisiejszego bohatera jest tu teraz najważniejsza, ale raczej fragment opisu tej postaci:
„Co by było, gdyby Batman cierpiał na zaburzenia dysocjacyjne tożsamości? Taka jest mniej więcej koncepcja stojąca za tym mrocznym, samozwańczym stróżem prawa”.
Powyższy opis pasuje jak ulał. Poza zaburzeniem istotne różnice między nim a wspominanym bohaterem z DC są dwie. Po pierwsze, to fakt, że ubiera się cały na biało, bo chce, by jego przeciwnicy widzieli, gdy nadchodzi. Po drugie, nigdy się nie patyczkuje. Po tym, jak Marc Spector został wskrzeszony przez egipskiego boga księżyca Khonshu, dokonała się w nim przemiana. Z najemnika stał się strażnikiem wszystkich tych, którzy podróżują w nocy. Tak jak Khonsu. Jego samozwańczą misją jest ochrona mieszkańców Nowego Jorku. Oczywiście obcowanie z bogiem na co dzień nie mogło pozostać bez wpływu na jego psychikę. Nie bójcie się, nie będziemy tu mieli do czynienia z odchyłami w stylu Deadpoola. Raczej z czymś bliższym prawdziwego życia, o ile można tak się wyrazić.
Moon Knighta z Deadpoolem łączy przynajmniej jedno – rysownik Declan Shalvey, który odpowiadał za część przygód karmazynowego wariata. Spisał się znakomicie. Świetnie wykorzystuje możliwości kompozycyjne, jakie dają różne ujęcia kadrów. Zarówno plansze, jak i poszczególne panele są dynamiczne, a w końcu to jedna z najważniejszych rzeczy, których oczekujemy od komiksu akcji. Zresztą nie tylko kadrowanie tu działa. Same rysunki Shalveya są świetne, idealnie pasują do scenariusza napisanego przez Ellisa. Chociaż muszę odnotować, że artysta zdaje się mieć problem z twarzami, bo te niekiedy są trochę płaskie. Generalnie jednak, gdy trzeba, rysunki są proste, w odpowiednich momentach zaś bardzo szczegółowe. Najważniejsze, że cały czas oddają nastrój powieści. Zabrzmi to banalnie, ale… nastrój nocy. Zresztą, spora zasługa w tym również kolorystki Jordie Bellarie. O ludziach nakładających kolory często się zapomina, a w tym przypadku zasługuje ona na szczególne wyróżnienie. Bez niej chociażby „Sen”, historia przepełniona abstrakcją, nie byłaby taka sama. To jeden z tych momentów, w których człowiek uważnie studiuje każdy fragment planszy.
Oczywiście nic nie miałoby miejsca bez Warrena Ellisa odpowiedzialnego za scenariusz. Brytyjczyk napisał Moon Knighta tak, że ten, kto wcześniej nie znał postaci, nie będzie miał problemu z komiksem. Wystarczyły cztery zdania wprowadzenia, a potem zaczął opowiadać własną historię. I zrobił to świetnie. Ellis zamiast tworzyć skomplikowaną powieść, fabułę na kilka zeszytów, napisał serię krótkich, luźno powiązanych ze sobą epizodów. Można usłyszeć opinie, że nie wnoszą one nic do rozwoju postaci. Moim zdaniem to błędne podejście. Poza tym, dzięki temu czytelnik, który nie miał zbyt wiele do czynienia z tą postacią, może w ten sposób świetnie ją poznać. Jej różne strony, cechy charakteru, czy chociażby bogaty arsenał broni i sprzętu, którym Spector dysponuje.
Najpiękniejsze jest w tym to, że Ellis nie ma potrzeby udowadniania komukolwiek czegokolwiek. To prosta, ale nie prostacka, opowieść o szaleńcu, który ubiera się na biało, bo chce, by ci źli widzieli go z daleka. O człowieku, który sam wyznacza sprawiedliwość i nie boi się przy tym przekraczać granic prawa. O bohaterze, którego potrzebujemy, którym każdy z nas kiedyś chciał być. Można by rzec ‒ pulpowa fantazja. Przy tym wszystkim Ellis nie romantyzuje postaci, jest od tego bardzo daleki. Nie wiem, kto dokładnie w wydawnictwie był odpowiedzialny za zaproponowanie Warrenowi napisania nowych historii Moon Knighta, ale to był genialny ruch. Brytyjczyk uczynił tego bohatera ważnym. Dzięki temu komiksowi świat znowu o nim usłyszał.
Na koniec kilka słów o polskim wydaniu. Przyznam, że prawie o tym zapomniałem, bo nie ma się do czego przyczepić. Kamil Śmiałkowski świetnie przetłumaczył komiks, dialogi są tak dobre jak w oryginale. Pozostałe aspekty wydania Egmontu też stoją na wysokim poziomie, zaś pewne grono malkontentów pragnę uspokoić, że czerń jest odpowiednio czarna.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Wydawnictwo: Egmont 1/2018
Tytuł oryginalny: Moon Knight Vol. 1: From The Dead
Wydawca oryginalny: Marvel Comics
Rok wydania oryginału: 2014
Liczba stron: 132
Format: 165 x 255 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788328127913
Wydanie: I
Cena z okładki: 39,99 zł