Gdy recenzowałem pierwszy tom „Oblivion Song”, wspominałem, że „Walking Dead” jeszcze się nie zakończyło, a Kirkman rusza z nowym projektem. Dziś jest inaczej. Najsłynniejszy komiks tego autora dobiegł końca, ale „Pieśń Otchłani” trwa w najlepsze i co więcej, rozwija się lepiej, niż się tego spodziewałem.
Przez ostatnie kilka lat Nathan nieustannie obwiniał się za wydarzenie sprzed lat. Wielką implozję, która doprowadziła do tego, że na Ziemi pojawił się fragment z innego wymiaru. Pełen groźnych, krwiożerczych stworów. Zginęło mnóstwo ludzi, a protagonista „Oblivion Song” poświęcił się ratowaniu tych, którzy utknęli po drugiej stronie. Tak dyktowało mu sumienie, a wyrzuty pogłębiał fakt, że po drugiej stronie znalazł się także jego brat – Edward.
Nathana i Edwarda wesołe przygody
Gdy Nathan w końcu odnajduje Edwarda, ku jego sporemu zaskoczeniu okazuje się, że sytuacja wygląda nieco inaczej. Jeszcze w pierwszym tomie „Oblivion Song” dowiadujemy się, że Ed radził sobie w Otchłani całkiem nieźle. Przez lata zbudował tam sobie normalne życie, stworzył nawet społeczność, której był liderem. Gdy Nathan „ratuje go”, cudzysłów dlatego, że w jego mniemaniu nie jest to żaden ratunek, to Ed powraca do tej rzeczywistości, która nie była dla niego łaskawa.
Do wyścigu szczurów, do świata, w którym człowiekiem rządzi pieniądz, toksyczne media społecznościowe. Innymi słowy, do cywilizacji, która w jego ocenie ulega degradacji i rozpada się. I chociaż tę zbuntowaną postawę Edwarda było widać już w poprzednim tomie, zaskoczyło mnie to, jak rozwija się jego postać. Spodziewałem się raczej motywu weterana z PTSD niż tego, co w komiksie dostaliśmy.
Naturalnie podejście Edwarda powoduje, że między braćmi rodzi się konflikt, i to spory, który staje się siłą napędową dla całej historii. Przynajmniej jeśli chodzi o ten album. Oczywiście to nie wszystko. Dostaniemy także sporo akcji, wartkiej, dobrze napisanej, wręcz porywającej. Do tego ciekawie rozwiniętą postać Heather, dziewczyny Nathana, a także relację z jej przełożonym, wojskowym, dyrektorem Wardem. Fajnie zrealizowany archetyp amerykańskiego generała.
Kirkman wie co robi
Kirkman prowadzi scenariusz w stylu poniekąd dla siebie typowym. Wszelkie wydarzenia z komiksu są głęboko zakotwiczone w warstwie obyczajowo-emocjonalnej. Autor wykorzystuje nietypową sytuację do opowiedzenia dosyć pogłębionej historii o relacjach międzyludzkich.
Aczkolwiek warto zaznaczyć, że w przypadku „Oblivion Song” jest to nieco bardziej zbalansowane niż chociażby w „Walking Dead”. Przynajmniej na razie. Co najlepsze, komiks rozwija się w kierunku, którego czytelnik mógł się nie spodziewać. Przed nami jeszcze sporo odpowiedzi na mnóstwo pytań. I co najważniejsze intrygujących.
Obiecujące komiksowe S-F
Do tego dostajemy porządną warstwę wizualną. Rysunki Lorenza De Feliciego i kolory Annylisy Leoni świetnie ze sobą współgrają i uzupełniają się. On tworzy wizje potworów z innego świata, a jej praca w bardzo wyrazisty sposób oddaje ich koszmar. Do tego Leoni bardzo przekonująco buduje atmosferę poszczególnych scen, często odwołując się do palety odcieni na podstawie jednej barwy.
Przy recenzji pierwszego tomu „Oblivion Song” napisałem, że „bardzo podoba mi się to, jak przedstawiono twarze bohaterów. Oprócz wyraźnych emocji, można odczytać z nich zmęczenie, przebyte koszmary i odciśnięte piętno czasu spędzonego w otchłani” i mogę z czystym sumieniem to powtórzyć.
Jedynką byłem lekko rozczarowany z powodu nieco przewidywalnych rozwiązań fabularnych. Zostałem kupiony przez pomysł, wykreowany świat, warstwę wizualną, ale bałem się, że Kirkman podąży pewnymi utartymi ścieżkami, jak chociażby w „The Walking Dead”. Zostałem jednak przyjemnie zaskoczony i chociaż „Pieśń Otchłani” nie jest niczym odkrywczym, to dobra rozrywka na porządnym poziomie, o co w S-F nie jest tak łatwo.
Scenariusz: Robert Kirkman
Rysunek: Lorenzo De Felici
Tłumaczenie: Grzegorz Drojewski
Wydawnictwo: Non Stop Comics
5/2019
Liczba stron: 136
Format: 170×260 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788381107884
Cena z okładki: 44