Jonas Crow alias Lance Strikland, Rose Praire oraz Lin kontynuują swoje zmagania z groźnym Ogrem z Sutter Camp. Jak do tej pory nie szło im niestety najlepiej. Czy trójka bohaterów będzie zdolna do pokonania szaleńca napędzanego do działania poczuciem misji?

Jeronimus Quint, zwany także pieszczotliwie Ogrem z Sutter Camp, dał się już poznać jako bezwzględny rzeźnik, traktujący ludzi jako materiał do swoich badań. Jonas Crow choć, jak się dowiedzieliśmy z poprzedniego tomu, zawdzięcza mu życie, mimo wszystko chce go dopaść i zabić. Tym bardziej, że teraz razem z szalonym chirurgiem podróżuje Rose. Dziewczyna nie miała wyjścia – tylko Quint jest w stanie zoperować jej rękę i w ten sposób uratować życie. Dodajmy zresztą, że wcześniej sam jej tę rękę brutalnie połamał. Przedsiębiorca pogrzebowy, który najwyraźniej zaczyna czuć do Rose coraz większą słabość, rozpoczyna pościg za swoim wrogiem. Towarzyszy mu Lin, która raz po raz daje dowody swej przenikliwości, a jej umiejętność trzeźwej oceny sytuacji okazuje się niezwykle wartościowa.

Ten szaleńczy i pełen zaskakujących zwrotów akcji pościg jest dla scenarzysty okazją do snucia refleksji o istocie dobra i zła. Dorison zestawia ze sobą Crowa i Quinta, sprawiając, że czytelnik zadaje sobie pytanie, kto tu w gruncie rzeczy jest tym złym i kto ma na koncie gorsze uczynki. Nie chodzi tu tylko o liczbę zabitych i ocalonych (zresztą Crow, jak na razie, do tej drugiej rubryki nie może wpisać nikogo, w przeciwieństwie do Quinta, który uratował już niejedno ludzkie istnienie). Chodzi o motywację i trudne do rozstrzygnięcia dylematy moralne. Dowiadujemy się, co kieruje poczynaniami chirurga i… zaczynamy go chyba trochę usprawiedliwiać. W końcu chodzi o dobro wyższe. Wprawdzie jest on niewątpliwie psychopatą i okrutnikiem, ale gdyby udało mu się dopiąć swego, mógłby przecież doprowadzić do przełomu w medycynie. Bez wątpienia jest to człowiek, który wszystko podporządkował tylko jednemu celowi i zmierza do niego, jak zwykło się mawiać w takich sytuacjach, po trupach. Z tym że nie mamy tu do czynienia z metaforą.

Jeżeli chodzi o graficzną stronę komiksu, to Ralph Meyer nadal wykonuje świetną robotę. Dynamika i rozmach połączone z ogromną troską o detale tworzą efektowną całość. W jego rysunkach można doszukać się inspiracji klasycznymi pracami Hermanna oraz Moebiusa. Dzięki temu „Undertakera” można uznać za godnego następcę takich serii jak „Comanche” i „Blueberry”. Elegancka, klasyczna linia, precyzyjne kreskowanie i efektowne operowanie czernią sprawiają, że poszczególne plansze prezentują się bardzo efektownie. Dzięki „Szkicownikowi” dodanemu do albumu możemy się natomiast przekonać, że jego styl świetnie sprawdziłby się również w wersji czarno-białej. Trzy zamieszczone w nim grafiki dowodzą jego niezwykłej biegłości warsztatowej.

Seria Xaviera Dorisona, Ralpha Meyera i Caroline Delabie nadal dostarcza rozrywki na najwyższym poziomie. Dynamiczna akcja i zaskakujące zwroty akcji zostały tu doskonale zrównoważone refleksją na temat dobra i zła, która jest przecież nieodzowna dla każdego westernu. Po czterech tomach tej opowieści można śmiało powiedzieć, że jest to jedna z ciekawszych pozycji wydawanych obecnie na naszym rynku.

Paweł Ciołkiewicz

Dziękujemy wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie komiksu do recenzji

Tytuł: „Undertaker. Tom 4. Cień Hipokratesa”
Tytuł oryginału: „Undertaker. L’Ombre d’Hippocrate”
Scenariusz: Xavier Dorison
Rysunki: Ralph Meyer
Kolorystyka: Caroline Delabie, Ralph Meyer
Tłumaczenie: Jakub Syty
Liternictwo: Arkadiusz Salamoński
Wydawca: Taurus Media
Data polskiego wydania: 2018
Wydawca oryginału: Dargaud
Data wydania oryginału: 2017
Objętość: 56 stron
Format: 220 x 295 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie/internet
Cena okładkowa: 45 złotych