Jakoś tak wyszło, że podobnie jak w przypadku niedawno recenzowanego przeze mnie Stumptown zakończyła się kolejna seria wydawana przez Mucha Comics. Mowa tu o Faithless Marii Llovet i Briana Azzarello, która została zamknięta w dwóch tomach.
Pusta sztuka
Pierwszy tom wprowadzał młodą i naiwną Faith w świat wielkiej sztuki, magii i wolnej miłości. Porzuciła dawne nawyki, przyjaciół i życie, dając się porwać nowym ekscytującym doznaniom. Drugi tom pokazuje, że konszachty z demonicznymi siłami się opłaciły. Faith jest rozchwytywana przez media, a jej obrazy szybko się wyprzedają dzięki pomocy nowych przyjaciół. Dziewczyna nie przestaje jednak mieć wątpliwości co do sytuacji, w jakiej się znalazła. Azzarello pokazuje przy tym obłudę i pustkę świata wielkiej sztuki. Młoda artystka ma jeszcze jakieś ideały i wierzy, że to, co robi, ma wartość nie tylko finansową. Jej znajomi są jednak z tego całkowicie wyprani. Wartość artystyczna dzieła dla nich nie istnieje. Liczą się tylko znajomości i dobra prasa. Patrząc na niektóre zjawiska na rynku sztuki, to dość trafna obserwacja. Wydaje się jednak ogromnym uproszczeniem.
Wątki okultystyczno-religijne
Drugi tom Faithless rozszerza też wątki okultystyczne. Okazuje się, że nowi przyjaciele Faith nie do końca stoją po jasnej stronie mocy. Wydaje mi się, że Azzarello wartościuje ich raczej negatywnie, jednocześnie tak samo odnosząc się do ich komercyjnego podejścia do sztuki. Brakuje mi jednak jakiejś przeciwwagi. „Prawdziwego” artysty, który pokazałby inne podejście do życia. Jest niby Salomon, ale to jedynie epizod, który pozwala Faith zachować siebie. Nie dowiadujemy się o nim tyle, żeby stanowił istotniejszą rolę w takiej interpretacji.
O ile w pierwszym tomie sceny seksu miały jeszcze jakiś sens, tak w drugim zaczęły mi przeszkadzać. Poza jedną, dość istotną, na sam koniec. Miałem wrażenie, że nie są już tak bardzo potrzebne. Nie mają wielkiego znaczenia dla konstrukcji fabuły ani posuwania jej do przodu. O ile w pierwszym tomie można je odczytywać jako część wprowadzenia głównej bohaterki w nowy świat, tak tutaj tego brakuje.
Więcej komiksów erotycznych
Rysunki wciąż są tak samo dobre. Jak już pisałem przy okazji pierwszego tomu, widać u Marii Llovet inspiracje Paulem Pope’em i Guido Crepaksem. Podobają mi się też kompozycje. Autorka po prostu umie narysować ciekawie wyglądające panel czy stronę. Najlepiej to widać na okładkach, które również są bardzo dobre.
Podoba mi się odrobinę niejasne i poetyckie zakończenie. Z drugiej strony mam wrażenie, że brakuje mi kilku stron do pełnego zrozumienia, co tak naprawdę się stało. Może jeszcze jednego zeszytu albo dwóch. Nie więcej. Pomimo tego, że czytało się bardzo dobrze i stworzono ciekawy świat i postacie, nie było sensu rozlewać opowieści na nie wiadomo ile zeszytów.
Ogólnie wyszła bardzo przyzwoita seria. Mimo swej nieprzyzwoitości. Brian Azzarello trochę chyba nie wykorzystał potencjału drzemiącego w podjętej tematyce. Mogło wyjść odrobinę lepiej. Przynajmniej siłą swojego nazwiska wprowadził do komiksowego mainstreamu ciekawą rysowniczkę. Bardzo mnie cieszy, że Maria Llovet na stale zagościła w komiksie i już samodzielnie tworzy kolejne serie (Eros/Psyche, Luna). Z tego, co widziałem, są utrzymane w podobnych klimatach.
Dziękujemy wydawcy za udostępnienie komiksu do recenzji.
Konrad Dębowski