„Carnage” to kolejny po „Wolverine” tom z serii „Czerń, biel i krew” wydany przez Mucha Comics. Podobnie jak poprzednio mamy tutaj zbiór krótkich historii napisanych i narysowanych przez różnych twórców. Tym razem „bohaterem” został krwiożerczy symbiont Carnage. Jak wypada antologia o jednym z najsłynniejszych przeciwników Spider-Mana? Moim zdaniem słabo.
Jak już nieraz wspominałem, nie jestem fanem krótkich historyjek i tego typu antologii. Jednak wydany jakiś czas temu „Wolverine” z cyklu „Czerń, biel i krew” pozytywnie mnie zaskoczył. Album okazał się nie tylko atrakcyjny wizualnie (chociaż pomysł trzech kolorów nie został jak dla mnie w pełni wykorzystany), lecz także ciekawy pod względem fabularnym. Mimo że była to rzecz głównie dla fanów Rosomaka, to warto było się z nią zapoznać.
Czerń, biel i nuda
Ponieważ podobał mi się poprzedni tom serii, z chęcią sięgnąłem po jej kolejną odsłonę, która skupiła się na jednym z wrogów Spider-Mana, krwiożerczym symbioncie Carnage’u. I niestety, srogo się zawiodłem. Bardzo lubię komiksy o Człowieku Pająku, a powyższy antagonista należy do moich ulubionych wrogów wspomnianego ścianołaza. Tutaj jednak coś nie zagrało, a cały album bardzo mnie wynudził. Za scenariusze poszczególnych historii odpowiadali m.in. Donny Cates, Chip Zdarsky czy Al Ewing.
Jak widać, są to autorzy znani, mający na swoim koncie niejedną dobrą serię (chociażby Donny Cates i jego „Venom”). Tutaj jednak odnoszę wrażenie, że zabrakło pomysłu na przedstawienie postaci Carnage’a i jego nosiciela Cletusa Kasady’ego. Niby twórcy starali się wykrzesać to coś z jego chorego charakteru, no ale nie wyszło. Jedyną historią, która starała się pokazać coś innego i ciekawego, było „Morze krwi” Karli Pacheco, która przenosi nas w czasy piratów.
Poprzednio było ładniej
Jeżeli zaś chodzi o stronę graficzną albumu, to jest dobrze, ale tylko dobrze. Wiadomo, trzy kolory robią wrażenie i podobnie jak w przypadku albumu o Wolverinie momentami zostały one świetnie wykorzystane. Niestety, tylko momentami. Niektóre rysunki aż proszą się o większe użycie czerwieni, które miejscami jest bardzo oszczędne. W albumie o Rosomaku warstwa graficzna była mocną stroną komiksów, tutaj odnoszę wrażenie, że większość z nich została stworzona w pośpiechu, a rysowników stać na więcej.
Na uwagę zasługują jednak okładki alternatywne, które są po prostu świetne i aż proszą się, żeby w większym formacie powiesić je na ścianie. No i żeby nie było, że wszystko jest tutaj złe i brzydkie, to bardzo podobała mi się kreska i szczegółowość w opowieści „Moje czerwone dłonie” Chipa Zdarsky’ego, gdzie za rysunki odpowiada Marco Checchetto.
„Carnage. Czerń, biel i krew” to komiks, który ciężko mi polecić komukolwiek z czystym sumieniem. Historie są bardzo nijakie, momentami wręcz nudne. Graficznie album też nie zachwyca, a przynajmniej daleko mu pod tym względem do wspomnianego już „Wolverine’a”. Uważam, że lepiej przeznaczyć fundusze na jakiś inny tytuł.
Maciej Skrzypczak
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie komiksu do recenzji.