ASGARD, TOM 2 – WĄŻ ŚWIATA


Asgard to siedziba bogów. To również imię bohatera, a także kolejna odsłona komiksu francuskiego na polskim rynku.

Komiks europejski nie umarł i ma się dobrze. Na rynku wydawniczym pojawiła się kolejna pozycja, która dotarła do nas z Francji. Wszystko to dzięki wydawnictwu Taurus Media – mającej już dziewięć lat niewielkiej firmie z Piaseczna pod Warszawą, która ma na swoim koncie takie perełki jak „300” Franka Millera czy „Za Królową i Ojczyznę”, gdzie część rysunków wykonywał sam Stan Sakai, w Polsce znany za sprawą przygód Usagiego, królika-samuraja. Wydawnictwo to celuje w krótkie serie – jakiś czas temu zakończyło miniserię Xaviera Dorisona pod tytułem „Długi John Silver”, teraz zaś wzięło na warsztat kolejny tom dwuczęściowego utworu tego sprawdzonego już francuskiego autora. Drugi tom komiksu „Asgard” otrzymał podtytuł „Wąż świata”.

Oczywiście dorobek Dorisona nie kończy się na tych dwóch seriach. Stworzył on też „Trzeci testament” i „W.E.S.T.”; obie te serie zostały wydane w Polsce. Inne jego dzieło, „XIII Mystery: Mangusta”, jest przykładem jego współpracy z Ralphem Meyerem, rysownikiem odpowiedzialnym również za „Asgard”. Komiksy Dorisona są specyficzne. Po części wynika to z jego narodowości, gdyż nie wpisuje się on w mainstream tworzony przez amerykańskich gigantów komiksowych. „Długi John Silver” i „Asgard” to jego najświeższe propozycje. Premiery obu tomów kończących poszczególne cykle przypadają na bieżący rok.

Jak już wspomniałem, współautorem pierwszego, jak i drugiego tomu opowieści o Asgardzie jest Ralph Meyer. Kreska rysownika jest oszczędna, ale świetnie nadaje się do przedstawionego scenariusza. Widać, że ten dynamiczny duet twórców dobrze się rozumie i niesamowicie dobrze ze sobą współpracuje.

Ostatnią, lecz nie mniej ważną osobą odpowiedzialną za wysoki poziom „Węża świata” jest Caroline Delabie. Wspomogła ona głównego rysownika przy kolorach. Oboje zresztą często ze sobą współpracują, pracują głównie dla francuskiego wydawnictwa Dargaud, które wypuściło takie serie jak „Skarga Utraconych Ziem” czy „Lucky Luke”. Wybór tych artystów nie jest przypadkowy, gdyż cała trójka odpowiadała za sukces „XIII Mystery: Mangusta”.

Efekty współpracy można ocenić już przy okładce. Taurus zdecydował się na wydanie tomu w twardej oprawie, co pozwoliło wydobyć głębię kolorów. Komiks aż lśni. Podwyższyło to nieco cenę, jednak było warto. Okładka przykuwa uwagę, mimo że jest po prostu typowym dla komiksu przedstawieniem głównych postaci. Kompozycja jest oszczędna, pełna głębokich barw i wyraźnych kontrastów, dynamiczna – to dzięki pęknięciom na lodzie, na którym stoją dwie postacie, napięte, pełne obaw. Pod lodem czai się coś ogromnego, mrocznego. Poprzez sam dobór odcieni dwójce artystów udało się uzyskać bardzo realistyczny obraz oceanu, niezwykle czystego i zarazem głębokiego; taki odcień zdarza się widzieć na fotografiach dziewiczych miejsc kuli ziemskiej. Okładka albumu jest majstersztykiem. Pokazuje bogactwo warsztatu artystycznego. Daje nam zapowiedź historii, zdradza pewne założenia fabuły, nęci i wzbudza ciekawość.

Caroline Delabie posługuje się techniką malarską w sposób perfekcyjny. Jej praca z kolorami i cieniowaniem barw przywodzi na myśl renesansowe sfumato – technikę używaną przez Leonarda da Vinci, polegającą na łagodnych przejściach barw z partii ciemnych do jasnych. Nadaje to wrażenie oglądania obiektu przez dym lub lód. W efekcie na okładce nie widać konturów najgłębszych pęknięć lodu, widać pewne zamglenie, jakbyśmy naprawdę spoglądali na pęknięcia lub śnieg uwięziony pod lodem. Cienie odbijające się na tafli są rozmyte i silnie kontrastują z wyraźną grą światła na powierzchni. Daje to wrażenie perspektywy. Zabieg ten został oszczędnie zastosowany również w dalszej części tomu.

Zapach świeżej farby drukarskiej, twarda oprawa, wszystko to przywodzi na myśl czas, gdy komiksy europejskie były sprzedawane w księgarniach jako ekskluzywne towary, wytwór kultury wysokiej, albumy tak inne od zeszytowej formy komiksu amerykańskiego. Z tego powodu taka oprawa zdecydowanie wypada wydawnictwu na plus. Świetnie się również komponuje z zawartością tomu. Album otwiera cytat z „Eddy poetyckiej”. Spopularyzowana w Polsce przez Jarosława Grzędowicza, autora „Pana Lodowego Ogrodu”, „Edda” jest najstarszym zapisem podań z mitologii islandzkiej. Wprowadza to nas już od pierwszych stron w świat mitu i nadaje specyficzny nastrój całej opowieści. Ten prosty zabieg podnosi opowieść dziejącą się na kolejnych stronach do rangi pieśni o bohaterach, wplatając do niej elementy pieśni o bogach. Xavier Dorison zręcznie manipuluje zestawieniem patosu i prostoty, wynikającym ze zderzenia świata ludzi ze światem bogów. W kulturze skandynawskiej, do której należy kultura Islandii, przenikanie się tych dwóch światów jest typowe. Wiarygodną opowieść, która wyłania się z kart komiksu, osadzono mocno w wyobrażeniach o kulturze skandynawskiej. Dorison utrzymuje tę iluzję przez całą historię, czy to przez bezpośrednie nawiązania do mitologii, czy też w warstwie językowej, gdzie bohaterowie raz po raz używają sformułowań używanych przez wikingów.

Ogromnym walorem jest umieszczenie leksykonu z wyrazami pozostawionymi w swej nordyckiej wersji już na początku albumu. Spis ten nie jest pełny, jest jednak na tyle czytelny, żeby łatwo można było czerpać przyjemność z lektury. Jednocześnie pozostawiono miejsce na poszukiwania dla dociekliwych. Nie wszystkie aspekty kultury skandynawskiej zostały podane na talerzu. W leksykonie nie ma haseł opisujących wszystkich bogów, którzy pojawiają się w komiksie, czy też nawet wszystkich określeń użytych przez bohaterów. Leksykon zbudowany jest tak, by był szybko przyswajalny. Przypisy nie plączą się po marginesach. Pozwala to zachować surowość kadrów i skupić się na akcji opisywanej przez małe, artystyczne perełki, jakimi są ilustracje.

Jedna z pieśni z „Eddy” jest jednak kilkakrotnie przywoływana na kadrach komiksu i stanowi odstępstwo od minimalizmu. Odnosi się ona do podtytułu tomu i opowiada o „Wężu świata” – Jörmungandzie. Ten legendarny potwór opasywać miał świat. Komiks odwołuje się do niego nieco nachalnie, ale jest to zabieg konieczny, jeżeli kieruje się dzieło także do osób nieznających w sposób perfekcyjny zawiłości mitologii skandynawskiej. Umożliwia to zrozumienie kolejnej warstwy przekazu. W „Asgardzie” mamy bowiem do czynienia z komiksem wielopoziomowym. W prostej historii polowania na morskiego węża, jakim jest główny wątek fabularny dwóch tomów, możemy odnaleźć zmagania bohaterów w innym wymiarze niż fizyczny. Opowieść o walce jest tylko punktem wyjścia do poruszenia ponadczasowych wątków. Spaja je motyw zmagań, są to jednak zmagania różnego rodzaju. „Asgard” jest bowiem pieśnią o ludziach. W tomie drugim skupiamy się tylko na trójce bohaterów (kolejny przejaw minimalizmu). Nie warto zdradzać w tym miejscu fabuły, lepiej odkrywać ją warstwami, przy każdym kolejnym sięgnięciu po komiks.

Dyskusyjne jest, czy opowieść przedstawioną należy odczytywać jako Eddę, pieśń skalda czy też sagę. Można potraktować ten komiks jako formę synkretyczną, ponieważ „Wąż świata” zawiera elementy wszystkich tych utworów i nie psuje to radości z pochłaniania kolejnych kadrów. Za każdym razem można skupić się na innej perspektywie. Skłania do tego sposób, w jaki została opowiedziana ta historia. Autorzy ciekawie bawią się konwencją i formą. Nakładają warstwy iluzji, usypiając czujność poprzez leniwie ciągnące się kadry, by za chwilę zawrotnie przyspieszyć akcję. Układają zakończenie historii tak, by pozostawić wrażenie zamknięcia wątku – a chwilę później za pomocą jednego kadru zmienić kierunek myślenia, zmusić do refleksji.

Mamy więc w „Asgardzie” komiks przygodowy. Mimo spokojnych kompozycji jego kadry kipią od akcji. Xavier Dorison zwielokrotnia wrażenie dynamiki poprzez wyciszanie akcji, która w kolejnych kadrach wybucha z nową mocą. Sekwencje walki przeplatają się z momentami bardzo spokojnymi. Przy kulminacyjnej scenie tomu akcja zdaje się nas pochłaniać, pojawiają się silne emocje, strach, niepewność, nadzieja. Panele wciągają, przełamują barierę pomiędzy medium a odbiorcą. Sam Asgard nie jest już tylko dwuwymiarową postacią, od której można się zdystansować. Utożsamianie się z bohaterem przychodzi nam łatwiej, gdyż jest ułomny, ludzki, co zarazem czyni go nam bliższym.

Asgard jest naznaczony stygmatem. Jest kaleką, co samo w sobie wyróżnia go pośród nordyckich bohaterów. W drugim tomie staje się też pełnokrwistym przywódcą. Komiks ukazuje nam jego rozterki, przechodzi w dramat osoby skazanej na porażkę. Bohater dumnie i nieustraszenie staje naprzeciw wszelkim wyzwaniom. Widzimy przemianę, która zachodzi w nim wraz z rozwojem fabuły. Ujawnia się tu kolejna głębia motywów. Homo viator, topos tułacza (w literaturze wykorzystywany często jako symbol opowiadający o losie ludzi; najsławniejszym przykładem jest Odys z pieśni Homera), świetnie wkomponowuje się w obraz bohatera, który zmaga się z przeciwnościami. Los pisany tułaczowi jest obarczony fatalizmem i wszystko dąży do jego porażki, mimo najszczerszych chęci i heroicznych działań. W literaturze anglosaskiej ten rodzaj przeznaczenia jest opisywany słowem „doom” – „zagłada”. Imię „Asgard” jest imieniem znaczącym, które otwiera nam drogę do kolejnych interpretacji.

Komiks jest wyśmienitym studium wierzeń skandynawskich, nietypowym przedstawieniem elementów ważnych dla kultury wikingów. Już od pierwszych kadrów mamy do czynienia z rzucaniem wyzwania bogom i przeciwstawianiem się przeznaczeniu. Rozważania na temat ścieżki, którą bogowie wybrali dla głównego bohatera, są prowadzone przez całą serię. Mamy do czynienia z bożym igrzyskiem. Sami bohaterowie są świadomi swego losu i przekazują tę wiedzę odbiorcy przez swoje patetyczne przemowy. Problemy wyroków bogów są dla nich równie realne jak śnieg, w którym brodzą. Zarówno struktura społeczna, jak i otoczka kulturowa są czymś więcej niż jedynie tłem wydarzeń. W sposób brutalny kształtują poszczególne postacie, które swoje decyzje i światopogląd budują na doświadczeniu płynącym z kręgu wpływów nordyckich. Uzyskano w ten sposób spójny świat nierozerwalnie związany z historią, która się w nim toczy.

„Wąż świata” jest drugą i zarazem ostatnią częścią cyklu o przygodach Asgarda, kaleki z ołowianą kończyną. To jednak nie przeszkadza czytać go jako oddzielnej opowieści mówiącej o powrocie do domu. Xavier Dorison o to zadbał. Na szczególną uwagę zasługuje rzeźba przed rodzinnym domem Asgarda. Jest ona przedstawiona w pierwszym kadrze komiksu i zaczyna opowieść. Pojawia się ona także w ostatnim kadrze i wieńczy całe dzieło. Zabieg ten pozwala odczytywać ten album jako zamkniętą historię życia bohatera, który wyrusza w drogę i powraca do domu. Opowiedziana historia staje się piękną metaforą jego istnienia, zamkniętą w pięćdziesięciu sześciu stronach.

Liczne retrospekcje są przeprowadzone po mistrzowsku. Dorison świetnie podzielił charakterystyczne punkty wyprawy na dwie części – etap przed polowaniem na potwora, co opisuje pierwszy tom, i etap po polowaniu, czyli powrót. Zabieg przemyślany i niezwykle dobrze wykonany Co więcej, Asgard jest sagą skandynawską. Pełną krwi, życia i bardzo silnych emocji, od miłości po strach i wściekłość, a wszystkie szczere i pierwotne. Jest opowieścią o honorze i sprycie wikingów i spokojnie mogłaby być przytaczana przy ognisku. Nastrój dzieła utrzymuje nas w niepewności. Bohaterowie są bezwzględni, odważni i śmiali. Widzimy, że potrafią rzucić swoje życie na szalę, gdy płonie w nich ogień zemsty. Widzimy przerażenie, które paraliżuje mięśnie, gdy postaci zdają sobie sprawę, że muszą przebyć rwącą rzekę. Saga ukazuje swoje okrucieństwo na różne sposoby: zabierając nam powoli nadzieję, brutalnie zabijając członków wyprawy czy też niejednoznacznie ukazując nam efekt końcowy.

Album jest dobrze wyważony, pozwala swobodnie przenikać się współczesności i mitologii. Jest wykonany z niezwykłą starannością, zaplanowany od pierwszego do ostatniego kadru. To lektura wymagająca, skłaniająca do refleksji. Można traktować go jak zwyczajny komiks przygodowy, można też sięgać do niego kilkakrotnie, zachwycając się bogactwem elementów, które zostały sprytnie przemycone. Album nie moralizuje, nie zawiera wyświechtanych frazesów, lecz w sposób subtelny przedstawia nam opowieść pełną pasji. Kreska podkreśla nieokrzesanie, szorstkość i ciężar fabuły. Wszystko to zamknięte i opakowane jak drogocenny podarek, a jednocześnie przedstawione w sposób nienarzucający się, pozwalający swobodnie płynąć przez opowieść.

„Asgard” jest jedną z ciekawszych pozycji, na jakich miałem okazję ostatnio zawiesić oko, i jako taka wyznacza pewne standardy. Nie jest kolejnym wydaniem przygód Thorgala, mimo że do nich nawiązuje. Nawiązuje też do klasycznych rozwiązań komiksu francuskiego, zarazem wprowadzając nową jakość. Nie dziwota, że wydawnictwo, które miało za zadanie odpowiedzieć na belgijską falę komiksową, postanowiło wydać tę dwuczęściową serię. Zarówno pod względem tekstowym, jak i wizualnym, „Wąż świata” stoi na wysokim poziomie. Cena okładkowa jest wysoka jak na komiks tak niewielki objętościowo, jednak ze względu na wartość pozycji nie wydaje mi się wygórowana. W większości sklepów branżowych komiks dostępny jest z dość dużym rabatem, co jest znakiem firmowym Taurus Media.

Jeśli chodzi o tytuły z francuskiej sceny komiksowej, „Asgard” to pozycja obowiązkowa. Wszyscy fani Thorgala powinni sięgnąć po nią w oczekiwaniu na kolejny tom przygód swojego bohatera, chociażby po to, żeby przekonać się, jak odmienne może być spojrzenie na archetypicznego bohatera sagi. Dla wytrwałych i doceniających nawiązania kulturowe śledzenie odniesień będzie dodatkową zabawą.

Dziękujemy wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie komiksu do recenzji.

Rafał Pośnik

Tytuł: „Asgard tom 2: Wąż świata”

Tytuł oryginału: „Asgard, tome 2: Le Serpent–Monde
Scenariusz: Xavier Dorison
Rysunki: Ralph Meyer
Kolor: Caroline Delabie
Tłumaczenie: Jakub Syty
Wydawca: Taurus Media
Data publikacji: 27 czerwca 2013
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: A4
Stron: 64
Cena: 46 zł