Szósty tom komiksu „Outcast” to zwieńczenie historii Kyle’a Barnesa, za którą odpowiadają scenarzysta Robert Kirkman i rysownik Paul Azaceta. Po niemal dwóch latach przerwy wydawniczej spowodowanej pandemią i przesuwaniem terminów wydania na rynku amerykańskim wydawnictwu Mucha Comics udało się domknąć tę ciekawą, jednak bardzo nierówną serię. Czy warto było czekać? Mam mieszane uczucia.
Koniec jest bliski!
„Do miasteczka Rome w Wirginii Zachodniej z różnych stron świata przybywają Wypędzeni. Nie są jednak przygotowani na to, co tam zastaną. Tymczasem krąg ciemności zaciska się wokół Kyle’a Barnesa i siły mroku zbierają się przed bramą jego kryjówki. Co gorsza, Allison została opętana… ale z takim opętaniem Kyle jeszcze nigdy nie miał do czynienia. Jaki to będzie miało wpływ na jego misję ocalenia świata, zwłaszcza w obliczu zbliżającego się Wielkiego Scalenia? Koniec jest bliski!” ‒ tak brzmi opis szóstego tomu serii zamieszczony na tylnej okładce komiksu.
Dwuletnia przerwa wydawnicza
Ponieważ poprzednie tomy recenzowane były przez moich redakcyjnych kolegów ‒ Rafała Pośnika i Bartosza Zalewskiego ‒ musiałem nadgonić całą serię przed omówieniem jej zakończenia. Do tej pory nie miałem kiedy tego zrobić, a „Outcast” znałem jedynie jako serial telewizyjny (całkiem fajny zresztą). Gdybym nawet wcześniej czytał poprzednie tomy, to pewnie i tak musiałbym je sobie powtórzyć, bo dwuletnia przerwa od wydania tomu piątego z pewnością nie pomogłaby mi w odbiorze lektury. A jak wypada samo zakończenie? W moim odczuciu bez szału.
Historia Kyle’a Barnesa dobiegła końca
„Outcast” jako seria zapowiadał się bardzo dobrze. Jednak z czasem klimatyczny horror opowiadający o opętaniach, z ciekawym bohaterem starającym się wyjaśnić przeszłość swojej rodziny i jego własną, stał się komiksem rozwleczonym, nudnym i według mnie przekombinowanym. Już pod koniec czwartego tomu zaczęło się u mnie pojawiać pytanie „jak długo jeszcze?”. Uważam, że Kirkman wprowadził za dużo postaci i wątków, bez których ta historia mogłaby się obyć. Mało tego, nadal robi to samo w ostatnim tomie, przez co wypadają one dość płytko.
„Outcast” od początku miał być komiksem o rodzinie, podobnie zresztą jak chociażby „The Walking Dead”, o czym sam scenarzysta wspomina w materiałach dodatkowych. Pod tym względem jest dobrze od początku do końca, jednak puszczanie oka do czytelnika na ostatnich stronach było moim zdaniem niepotrzebne. Sprawiło, że zakończenie stało się dwuznaczne, co było w moim odczuciu całkowicie zbędne.
Paul Azaceta i jego straszna (dosłownie) kreska
Za rysunki ponownie odpowiada Paul Azaceta i niestety, ale przez te sześć tomów nie potrafiłem polubić jego rysunków. Przyznaję, że dobrze wypadła kolorystyka i cieniowanie, które nadawało planszom bardzo mrocznego klimatu, jak na horror przystało. Jednak sama kreska była dla mnie zwyczajnie brzydka i często mało czytelna. Nieraz zastanawiałem się, co przedstawia dana plansza. Niestety, ten rysownik nie należy do moich ulubionych.
Zakończenie komiksu „Outcast” uważam za dość przeciętne, ale też bezpieczne. Jeżeli czytaliście poprzednie tomy, to wiadomo, sięgniecie także po ten. Jeżeli jednak nie mieliście z serią styczności i chcielibyście się z nią zapoznać, to cóż… Ja nie żałuję spędzonego z nią czasu, jednak liczyłem na coś lepszego.
Maciej Skrzypczak
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie komiksu do recenzji.